Na podstawie książki Krzysztofa Kopra "Z dziejów Krościenka nad Dunajcem".
O zapomnianym cmentarzu pod Dzwonkówką krążą różne historie. Niewielkie wzniesienie, ukryte w gęstym lesie, kryje wiele tajemnic. To tam przez wiele lat górale porzucali ciała samobójców.
Wisielce - przeklęte miejsce.
Cmentarz przeklętych. O zapomnianym cmentarzu pod Dzwonkówką krążą różne historie. Niewielkie wzniesienie, ukryte w gęstym lesie, kryje wiele tajemnic. To tam przez wiele lat górale porzucali ciała samobójców. Wiele ciekawostek na ten temat można wyczytać we właśnie opublikowanej książce Krzysztofa Kopra "Z dziejów Krościenka nad Dunajcem". Na Podhalu jest kilkanaście takich miejsc, jak to w Krościenku. Po większości z nich pozostały jedynie nazwy. W Gorcach nad Nowym Targiem natknąć się można na Wisielakówkę, w Falsztynie na Spiszu na Wisielaki. W Ochotnicy Dolnej znajduje się Przełęcz Zabite oraz Obwisie.
Na cmentarzach samobójców rzadko pojawiały się krzyże. Ludzie z niechęcią mówili o tych, którzy targnęli się na swoje życie.
Dawniej nie tylko samobójców, ale także ich ciała traktowano z wielką pogardą. By nie ściągnąć na siebie oraz całą wiejską społeczność złych mocy, górale przestrzegali kilku zasad. Po pierwsze osoba, która znalazła ciało wisielca, musiała zmarłemu wymierzyć policzek lub trzykrotnie uderzyć go w głowę.
Po drugie ciała samobójcy nie wolno było przed pochówkiem myć ani też przebierać w inne ubranie. "Dawniej ludzie bali się nawet dotknąć takiego człowieka, bo myśleli, że zginął z Rąk diabła"- opowiada w książce Aniela Foltyn, mieszkanka Ochotnicy Górnej.
Przy pochówku starano się nie wynosić ciała samobójcy drzwiami, ale przeciągano go pod progiem, do czego miał służyć specjalnie zrobiony otwór.
Zdarzało się, że wykorzystywano okna, przez które po prostu wyrzucano ciało z domu. Zabieg taki gwarantował ochronę przed piorunem, gradem i powrotem umarłego.
Według górali samobójca nie zasługiwał na pogrzeb. Pochówek miał być cichy, bez udziału księdza. Trumny z ciałem nie można było wnieść do kościoła czy też na cmentarz.
Dlatego też zmarłych grzebano w górach, przeważnie nocą. "Pogrzeb był skromny i cichy, rodzina wstydziła się tego czynu i chciała go jak najszybciej wymazać z pamięci"- wspomina inna z bohaterek książki, Franciszka Jamińska z Ochotnicy.
"Ta otwarta manifestacja pogardy, ale i strachu wobec aktu samobójczej śmierci powodowała, że oprócz najbliższych nikt w nim nie uczestniczył"- pisze Koper.
Twarzą do ziemi
"Zwłoki samobójcy wkładano choćby w deszczułkę, wiązano i wywożono wołami w góry"- to kolejna relacja, tym razem Wojciecha Zawilińskiego, który powołuje się na zasłyszane w dzieciństwie opowieści.
By odstraszyć złe moce, ciała samobójców przykrywano stosem kamieni i obsadzano cierniem- dziką różą, głogiem, czasem też makiem.
Zwłoki przebijane, nakłuwane kolcami, krępowane, kawałkowane, układane twarzą na dół, także palone- w odczuciu żyjących miały gwarantować wieczny spokój.
Tradycja także zalecała na grobie samobójcy położyć garść siana, słomy, kawałek drzewa, pojedynczy kamień czy grudkę ziemi.
<br />
Gest ten miał dwojakie znaczenie. Po pierwsze przynosił ulgę pokutującej duszy. Po drugie rzucanie różnych przedmiotów na przeklęte mogiły stanowiło swoisty substytut pogrzebu, miało też uniemożliwić wychodzenie upiora spod ziemi"- pisze autor.
Większość górali bała się miejsc, gdzie chowano samobójców. O górach, w których ich chowano, krążyły różne, przerażające historie: "Dawno temu dwie kobiety wracały od siana spod Dzwonkówki. Po minięciu rozstajów dogonił je młody, elegancko ubrany na czarno człowiek.
Zaczął miłą rozmowę na różne tematy i tak przeszli wspólnie kilkaset metrów. Wtedy tajemniczy przybysz pożegnał się i wrócił ścieżką do lasu, w kierunku Wisielców.
Po chwili jedna z kobiet odwróciła się i ku swojemu przerażaniu dostrzegła u oddalającego się nieznajomego wzbijające kurz kopyta".
Sznur dla złodziei
"Dużo gorzej zakończyła się wędrówka samotnej kobiety, idącej na bliższe z Krościenka przez Tylkę do Sromowiec Wyżnych. Przy granicy miejscowości, na ścieżce koło Diablej Skałki czekał szatan.
Przekaz mówi, że chwycił ją za nogi i wlókł wysoko, na kilkunastometrowy szczyt. Następnego dnia nieszczęsną kobietę znaleziono martwą na dole.
Widocznie musiała zacząć się głośno modlić i wtedy szatan ją puścił, zabijając na miejscu"- to cytowana w książce relacja mieszkańców Tylek.
Z samobójcami wiązało się wiele innych przesądów. Podobno kawałek wisielczego sznura miał przynosić szczęście i gwarantować sukces osobie, która go przy sobie nosiła.
Niezwykle cennym przedmiotem miał być zwłaszcza dla osób trudniących się tzw. złodziejską profesją.
Wisielce - cmentarz samobójców pod Dzwonkówką:
Najbardziej znane i dokładnie zlokalizowane miejsce grzebania zwłok samobójców (do końca XIX wieku) jest położone około 10 minut marszu od kulminacji Dzwonkówki (podążając głównym szlakiem beskidzkim od strony Krościenka).
Na rozstaju stanowiącym rejon starej granicy czterech dziedzin: Krościenka, Tylmanowej, Obidzy i Szczawnicy należy skręcić w prawo i po około 100 metrach zejść w okolice śródleśnej polanki (na prawo od ścieżki).
Niewielka, płaska, dość mocno zarośnięta dziś olchź i leszczyną przestrzeń o nieregularnym kształcie (ok. 80 x 100 metrów) leży na północ od kulminacji szczytu Wisielec (873 m). Do niedawna znajdowały się tam trzy niewielkie krzyże wbite w ziemię w niewielkich odstępach od siebie, a wykonane w prymitywny sposób z cienkich żerdzi. W kwietniu 2003 roku zachowany był już tylko jeden.
Autor książki:
Krzysztof Koper - Absolwent historii i filologii polskiej Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Współzałożyciel Komisji Historii Wojskowości i nowotarskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego. Autor internetowego serwisu, poświęconego historii Krościenka. Nauczyciel historii w krościeńskim gimnazjum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz