Wielkanoc prawosławna w Beskidzie Niskim
Marcin Żyła
Kiedy tuż po świętach odbierałem telefony z pytaniami, co też będę robił w następny weekend, moi znajomi nie kryli zaskoczenia. Doprawdy dziwię się ich zdziwieniu. Odpowiadałem przecież zgodnie z prawdą: jadę na Wielkanoc. są bowiem w Polsce takie miejsca, w których Bożą Mękę wspomina się dwa razy w roku...
Wieś Bartne w zachodniej części Beskidu Niskiego, dziesiąty kwietnia, kwadrans po szóstej wieczorem. W grupie kilkunastu osób, które wysiadają z autobusu PKS czujemy się z Kasią więcej niż niepewnie. Przyzwyczajeni do długich wędrówek z wypchanymi po brzegi plecakami, ostrożnie stawiamy kroki na skropionej świeżą mżawką asfaltowej szosie. Jedyne co ze sobą mamy to sprzęt fotograficzny i stertę starych, zakurzonych zdjęć, które kilkanaście lat temu zrobił w Bartnem mój ojciec.
Czy uda się odnaleźć któregoś z uwiecznionych na nich mieszkańców, czy tacy zechcą z nami poroz- Mawiać?
Pasażerowie pekaesu odchodzą w górę wsi. Kierowca zapuszcza silnik i zawraca pojazd, który chwilę potem znika w zaś łonie z deszczu. Swoisty urok mają miejscowości, do których autobusy przyjeżdżają ledwie dwa razy na dzień.
Zabawa w skojarzenia kończy się rozmaicie. Turyści nazwę Bartne łączą zazwyczaj z jednym z niewielu schronisk górskich w okolicy, etnografowie z zamieszkującymi wieś Łemkami, zaś zafascynowani ludo- wym rzemiosłem historycy regionu gorlickiego pamiętają o tutejszych kamieniarzach, o których wyroby bito się ogniś podczas wielu karpackich targów. Dziś jednak nie oglądamy przydrożnych kapliczek, które jeszcze na początku XX wieku wykonywano z Magurskiego piaskowca – to możemy robić przez cały rok.
Przyjechaliśmy, by poznać religijne, prawosławne oblicze Bartnego. Wszak całonocnego na-bożeństwa ze specjalną, wydłużoną liturgią nie odprawia się w cerkwi w każdą niedzielę...
Na zdjęciach pierwsza rozpoznała się kobieta, którą spotkałem pod świątynią. Kilka lat temu gościła w swoim domu turystów, zafascynowanych Łemkowszczyzną – fotoreportera krakowskiego dziennika oraz zakochanego w buczynie poetę. Dziś jest zajęta przygotowaniem wnętrza świątyni do nocnego nabożeństwa, nie przeszkadzamy jej teraz pytaniami. Spoglądam na zdjęcia ojca, przypominam sobie ulubione wiersze Harasymowicza... To wystarcza za odpowiedź...
Wokół nas gromadzą się inni mieszkańcy Bartnego. Poznają na czarno-białych fotografiach stare, nieist- niejące zabudowania i ich mieszkańców. – Niewiele się tu zmieniło – powie ktoś ze stojących i z pewnością będzie miał rację. Stare, drewniane chałupy rozpadają się w całej wsi, od turystycznej bacówki po pierwsze domy Bodaków w dole szosy. Przypominają o niełasce, w jakiej wszystkie łemkowskie wsie żyły w czasach komunistycznych.
Garstka mieszkańców Bartnego, która po akcji "Wisła" w 1947 r. pozostała lub wróciła do swoich domów długo była gnębiona przez ówczesne władze. Utrudniano remonty, opóźniano podejmowanie ważnych dla ludzi decyzji. Nie przypadkowo asfaltowa szosa połączyła Bartne z, odległą o osiem kilometrów, Ropicą dopiero w 1987 roku... Skazane na zapomnienie, żyło Bartne same ze swoimi proble- Mami. Mieszkańcy – zrazu nieufni, potem już tylko życzliwi – przyjmowali do swoich domów wędrow-ców, zapuszczających się w doliny Beskidu. Taką właśnie pocztą pantoflową rozchodziła się wśród studentów "fama" o uroku Łemkowszczyzny i krzywdzie, która spotkała jej mieszkańców.
Późno już, czas na nas. Trzeba wyjść z ciepłej chaty na zewnątrz, na zimno i deszcz. Idąc schowaną w ciemnościach szosą, która od zawsze była kręgosłupem wsi, osią, wzdłuż której toczyło się życie, mija- My kolejne gospodarstwa. czasem ktoś cicho przemknie obok, spiesząc się na nabożeństwo. czasem szczeknie pies.
W prawosławiu Wielkanoc jest najważniejszym świętem w roku. Przypada nieregularnie – kilka dni po święcie katolików. Wierni rozpoczynają obrzędy o zmierzchu, w wigilię pierwszego dnia świąt. Celebrują wtedy mszę świętą, która trwa aż do świtu, do ceremonii poświęcenia pokarmów przed cerkwią. Prawosławnych, którzy z różnych przyczyn nie mogą w niej uczestniczyć, odwiedza ksiądz w ich własnych domach. Także dzisiaj słychać w Bartnem motor żółtego "malucha", z którego korzysta dojeżdżający tu z Gorlic duchowny.
Nabożeństwo trwa od kilku minut. Przybyło sześćdziesiąt osób. Nie dla wszystkich starczyło miejsca w nawie, niektórzy stoją z tyłu, w części świątyni zwanej babińcem. Cerkiew aż skrzy się od gromnic, które oświetlają wnętrze.
Prawosławny ksiądz, który wzywa właśnie do modlitwy stoi tyłem do wiernych. Tylko on i kilkoro mężczyzn, którzy pomagają mu w różnych czynnościach mają wstęp do sanktuarium, najważniejszej części świątyni. Jeszcze chwila i rozpocznie się procesja na zewnątrz cerkwi.
Nie byliśmy pewni, jak przyjmą nas z aparatem fotograficznym. Wprawdzie jedna ze spotkanych wieczorem kobiet poprosiła księdza o pozwolenie na robienie zdjęć, lecz i tak jesteśmy tu tylko gośćmi. Wszyscy traktują nas jednak bardzo wyrozumiale, niektórzy doradzają nawet, co i w jaki sposób fotografować. Potwierdzają się opinie o uprzejmości Łemków. Wiele osób nie zwraca na nas uwagi, w skupieniu przeżywając mszę.
Po trzykrotnym obejściu cerkwi wchodzimy z powrotem do środka. Rozpoczynają się ektenie – najbardziej charakterystyczny element prawosławnej liturgii. są to wielokrotnie wznoszone do Pana prośby o łaskę. Wierni odpowiadają samym śpiewem, bo korzystanie z instrumentów muzycznych jest tu zaka-zane. Głosy roznoszą się po cerkwi tak zgodnie i równo, że dla nie przyzwyczajonych do tego uszu zdają się nawet budzić podejrzenia co do ich autentyczności.
Chór wiernych, tradycyjne oświetlenie wnętrza, dym z kadzidła... Uczestnictwo w prawosławnej mszy wiąże się z przeżyciem duchowym. O ile obrządek katolicki akcentuje tylko intelektualny wymiar religii, o tyle kościół wschodni karmi swych wiernych mistyczną atmosferą liturgii. ksiądz jest na dalszym planie, a kazanie jest często ostatnim, jakby najbardziej przyziemnym, punktem mszy. Duchowni, bardziej niż pośrednikami między Bogiem a ludźmi, są w karpackich cerkwiach po prostu jednymi z wielu wiernych.
W świąteczną niedzielę w góry wróciła słoneczna pogoda. Uczestnicy nocnej mszy rozchodzą się do swoich domów. Być może kilku z nich mieszka w Bartnem od niedawna, w ostatnich latach Łemkowie wracają bowiem w swoje strony. Przyjeżdżają z zachodniej Polski: ze Śląska, Wielkopolski, Pomorza. Nie wszystkim jest łatwo oderwać się od tamtych okolic, w których żyli od kilkudziesięciu lat. Ale zda-rza się coraz częściej, że ktoś przyjedzie do rodzinnej wsi, odnajdzie swój stary dom, a może na wiosnę, kiedy śniegi stopnieją, postawi fundamenty pod nowy...
O Autorze:
Marcin Żyła
Dziennikarz i socjolog. Zafasynowany geopolityką i kulturą słowiańską- ze szczególnym uwzględnieniem Serbii. Współtwórca idei MUWITu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz