niedziela, 18 listopada 2018

Kościół Ewangelicki św. Włodzimierza

 Najbardziej znanym kościołem ewangielickim w Warszawie jest na pewno ten na pl. Małachowskiego (obok Zachęty). To jednak tu znajduje się jedyne Duszpasterstwo Wojskowe w obecnej parafii Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie. Poniższy tekst jest autorstwa Tadeusza Władysława Świątka. Pełny tekst znajduje się na stronie parafii.


„Historia tej parafii jest od początku związana z duszpasterstwem wojskowym. Wprawdzie nie ewangelickim, ale bratnim kościołem prawosławnym. Była to więc cerkiew, powstała w latach 1900-1903 na terenie koszar Keksholmskiego Pułku Lejbgwardii pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Jak podają kroniki, na jej czele stał pop generał-major Konstanty Wiewiedeńskij. Autorem projektu całego kompleksu koszarowego był architekt Wiktor Junosza-Piotrowski. W wolnej i niepodległej Polsce, opuszczoną już w 1915 roku cerkiew, zamkniętą przez niemieckie władze okupacyjne, decyzją Ministra Spraw Wojskowych z dnia 18 maja 1920 roku przyznano ewangelikom, bez sprzeciwu ze strony ówczesnego kościoła prawosławnego. W związku z powołaniem Urzędu Naczelnego Kapelana Wyznania Ewangelicko-Augsburskiego Wojska Polskiego – Konsystorz postanowił urządzić tutaj Ewangelicki Kościół Garnizonowy. W tym celu dokonano niezbędnej adaptacji, podczas której we wnętrzu pozostawiono łuki dawnych wrót małego i dużego ikonostasu, zachowane zresztą do chwili obecnej.

Uroczystość otwarcia i poświęcenia nowej świątyni odbyła się 9 stycznia 1921 roku z udziałem superintendenta generalnego Kościoła E-A ks. Juliusza Burschego. W asyście ks. radcy Augusta Lotha i ks. prefekta Adolfa Ronthalera ks. Bursche dokonał instalacji pierwszego naczelnego kapelana WP dla wyznania ewangelicko-augsburskiego, którym został ks. sen. płk Ryszard Paszko. Do 1923 roku w Ewangelickim Kościele Garnizonowym przy ul. Puławskiej odbywały się również nabożeństwa dla wojskowych wyznania ewangelicko-reformowanego, przeniesione następnie do Kościoła na Lesznie. Dla luteranów był to jedyny kościół garnizonowy w II RP, służący za miejsce nabożeństw i posługi duszpasterskiej żołnierzom-ewangelikom i ich rodzinom. Jego administrator, ks. sen. R. Paszko, rozwinął wszechstronną działalność na rzecz wyznawców w mundurach. Powołał do życia m.in. Koło Opieki nad Żołnierzem Ewangelikiem, zorganizował i wyposażył świetlicę i bibliotekę, a z czasem herbaciarnię w budynku parafialnym. Za zasługi na polu duszpasterstwa w armii, w 1924 roku ks. Paszko został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (Polonia Restituta). Niestety, nadwątlone w czasie wojny zdrowie nie pozwoliło mu dokończyć dzieła, które rozpoczął. 30 września 1929 roku ks. sen. Ryszard Paszko przeszedł w stan spoczynku. Jego miejsce zajął ks. płk Józef Mamica, godzący równocześnie obowiązki kapelana poznańskiego. Ks. płk Mamica był autorem „Śpiewnika i Modlitewnika dla Ewangelików w Wojsku Polskim” wydanego nakładem Wojskowego Instytutu Naukowo Wydawniczego w Warszawie.
5 lutego 1930 roku na stanowisko naczelnego kapelana WP powołany został ks. sen. płk Feliks Gloeh, wcześniej pierwszy etatowy prefekt religii ewangelickiej w Gimnazjum Zborowym im. Mikołaja Reja w Warszawie. „ … „Za jego czasów w kościele zawieszono dzwony, które poświęcono 14 września 1930 roku. Ksiądz płk Feliks Gloeh wprowadził akcję odczytową, organizował spotkania młodzieży wojskowej, kontynuując pracę swych poprzedników. Systematycznie wzrastała liczba uczestników nabożeństw, w tym osób cywilnych i dzieci uczęszczających do Szkółki Niedzielnej, szczególnie rekrutujących się spośród licznych ewangelików zamieszkujących ówczesny Mokotów.
W latach 1931-1934 architekt Edgar Norverth przebudował sylwetę kościoła. Przeprojektowania wnętrza dokonał wtedy architekt Teodor Bursche, a dekoracje ścienne, freski i obrazy wykonali artyści malarze z Wilna: prof. Höppen, prof. Kazimierz Kwiatkowski i starszy asystent Leonard Torwirt. Uwieńczeniem zmiany kompozycji wnętrza było zainstalowanie 24-głosowych organów. W uroczystości ich poświęcenia 29 marca 1936 roku, uczestniczyli m.in. minister komunikacji – płk Juliusz Ulrych i prezes Kolegium Kościoła E-A Świętej Trójcy w Warszawie – senator Józef Evert.
Dzieje Ewangelickiego Kościoła Garnizonowego brutalnie przerwał wybuch II wojny światowej. Po zburzeniu cywilnej świątyni przy pl. Małachowskiego, jej funkcje przejął na krótko kościół przy ul. Puławskiej. Okupanci przejęli obiekt, usuwając z niego wszelkie oznaki polskości, takie jak tablice poświęcone pamięci poległych w walce o niepodległość. Sam kościół przetrwał do wybuchu Powstania Warszawskiego i wówczas dopiero podzielił los całego miasta.
Po działaniach wojennych, z inicjatywy ks. płka Feliksa Gloeha, ukonstytuował się Komitet Odbudowy, zajmujący się zbiórką funduszy, na którego czele stanął gen. bryg. Juliusz Rómmel. W skład komitetu weszli m.in.: gen. bryg. Leon Bukojemski, prof. Jerzy Loth, dr Jan Wedel, inż. Teodor Bursche, mgr Konstanty Potocki, Gustaw i Jerzy Palowie, prof. Jerzy Welder.
Odbudowę według projektu inż. arch. Teodora Burschego powierzono ewangelikowi, Andrzejowi Wiedigerowi. Fundusze pochodziły z Ministerstwa Obrony Narodowej oraz z kredytów zaciągniętych w Banku Gospodarstwa Krajowego i Komunalnej Kasie Oszczędności oraz dobrowolnych wpłat wiernych. Dnia 3 września 1947 roku kościół był już odbudowany w stanie surowym. Po przywróceniu w lutym 1947 roku duszpasterstwa wojskowego, na stanowisko zastępcy naczelnego kapelana WP wyznania ewangelicko-augsburskiego ks. sen. płka Feliksa Gloeha, powołano ks. kpt. Karola Messerschmidta. Obaj duchowni dokończyli budowę kościoła, a następnie wyposażyli go w niezbędne sprzęty sprowadzone ze zrujnowanych świątyń ewangelickich we Wrocławiu.
Gdy w maju 1950 roku rozwiązano duszpasterstwo wojskowe, odbudowany kościół przekazano Konsystorzowi Ewangelicko-Augsburskiemu, a ten powierzył nad nim opiekę dotychczasowemu zastępcy naczelnego kapelana, ks. Karolowi Messerschmidtowi. Na bazie Ewangelickiego Kościoła Garnizonowego została zorganizowana w Warszawie druga cywilna parafia Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, .... „
„Kolejnym proboszczem z wyboru, w kwietniu 1975 roku, został ks. Bogusław Wittenberg. Za jego czasów – 1 stycznia 1984 roku – dotychczasowa II Parafia Ewangelicko-Augsburska w Warszawie przyjęła nazwę Parafii Wniebowstąpienia Pańskiego. Ks. Wittenberg, wraz Radą Parafialną dokonał modernizacji świątyni oraz zrealizował budowę nowoczesnego i funkcjonalnego domu parafialnego. Zastąpił on wykorzystywany od 1945 roku barak będący po wojnie ostoją dawnego Gimnazjum Zborowego im. Mikołaja Reja. Nowy dom parafialny oddano do użytku w 1990 roku. W 1991 roku w kościele Wniebowstąpienia Pańskiego, z inicjatywy ks. Wittenberga zapoczątkowane zostały comiesięczne nabożeństwa ekumeniczne, kontynuowane do chwili obecnej. W marcu 1994 roku przy parafii zaczęła działalność Parafialna Komisja Diakonii. W tym samym roku artystka-plastyk i konserwator Joanna Wyszomirska-Tiunin dokonała generalnej konserwacji malowideł w prezbiterium kościoła.
25 października 1995 roku w Kościele Wniebowstąpienia Pańskiego odprawiono uroczyste nabożeństwo z okazji podpisania deklaracji o wspólnocie ołtarza i ambony pomiędzy Kościołami Ewangelicko-Augsburskim, Reformowanym i Metodystycznym. W 1995 roku na urząd proboszcza wybrano ks. Adama Pilcha, który po reaktywowaniu w Kościele Wniebowstąpienia Pańskiego duszpasterstwa wojskowego został nominowany do stopnia pułkownika WP. Zginął w pamiętnej katastrofie samolotu prezydenckiego 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem.
Od sierpnia 2010r. do czerwca 2013 r. funkcję proboszcza administratora pełnił ks. Marcin Kotas. Od 9 czerwca 2013 roku proboszczem Parafii jest ks. dr Dariusz Chwastek.”

O keszowaniu, challengach, zwanych swojsko wyzwaniami, keszykach miejskich i ... psie.

Zaczyna się cała historia w Anglii, gdzie swego czasu mieszkałam. (a już keszowałam - takie cacherskie przedszkole). Dzięki keszom poznawałam Anglię, miejsca w Londynie, o których nawet D. Acroyd nie miał pojęcia (a nawet jeśli miał, to o nich nie pisał:)). Po powrocie do kraju okazało się, że większość moich rekordów na GC padło właśnie tam. NIgdy w życiu nie zastanawiałam się czy biję jakieś rekordy czy nie. Wychodzę z kretyńskiego może założenia, że jak mi się to podoba, to robię. A nie - to nie.Teraz koleje losu przywlokły mnie do Warszawy. I tu okazało się, że istnieją skrzynki typu challenge. I oczywiście byłam ciut ciut od zdobycia kilku challengy (tak, tak - wtedy w UK). Ale mi nie wyszło bo nie wiedziałam o ich istnieniu.

Event w Dunton Green
I oczywiście na początku pobytu w Warszawie wyciągnęłam większość skrytek naokoło domu i pracy. I teraz na realizację challenga o 30 dniowej ciągłości... zabrakło mi takich prościutkich tradycyjniaków "pod nosem". Trzeba się będzie przeprowadzić...

Ale wracając do palm na Mokotowie. Dwa dni temu - zachowując DWUdniowy (sic!) ciąg znalezień, znalazłam Aleję Brzozową. Wciąż mając z tyłu głowy challenge i zapominając na chwilę, że szans na niego nie mam żadnych, podjechałam do owych palm. Sprawdzić czy kesz na miejscu, gdzie dokładnie, żeby w brakującym dniu ot skoczyć i wyciągnąć.
I wtedy do mnie podeszła dziewczyna. Przecudnej urody. I na dokładkę na 4 łapach. Tak - mówię o psie. A że moja została na południu Polski... no to chyba jasne że o keszu prawie zapomniałam. Ale nie dane mi było, gdyż ciągnięty przez sunię właściciel (psa, nie kesza) okazał się całkiem sympatycznym człekiem i zadał jedno pytanie
- Kesza szukasz?
Rozne sa maskowania :)


A ja myślałam że rower stanowi wystarczający kamuflaż...
Zatem dziś - bo właśnie nastąpił ten dzień, kiedy nie dało się keszować nigdzie indziej - podjechałam i pobrałam jak swoje :)
Piesa tym razem nie było - dlatego do domu /2 km dalej - chyba nawet niecałe) wróciłam przed północą:)

poniedziałek, 29 października 2018

Legendarna Twierdza Przemyśl

przedruk z e-gory

Zabytkowe kamienice, liczne świątynie, a nawet brukowane uliczki Przemyśla kryją w sobie tajemnice z ubiegłych wieków. Również dookoła miasta jest wiele miejsc, które owiane są  historiami mrożącymi krew w żyłach.
W dodatku ze względu na swoje umiejscowienie stanowią doskonałe miejsca do wypoczynku na łonie natury. Przemyśl jest najstarszym miastem na kresach wschodnich Rzeczypospolitej. Stanowi jedno z najatrakcyjniejszych turystycznych ośrodków w południowo-wschodniej Polsce. Co więcej ze względu na położenie komunikacyjne oraz walory krajoznawczo-przyrodnicze i klimatyczne. Za perłę tej okolicy uznaje się forty przemyskie, których pozostałości są  rozrzucone w odległości kilkunastu kilometrów od miasta. 

Forty budowane były w latach 1854-1914. W czasie I wojny światowej Twierdza Przemyśl była jedną z trzech największych w Europie, po Antwerpii i Verdun. Przy czym jedyną twierdzą wysunięta najbardziej na Wschód. W założeniu miała zatrzymać natarcie armii rosyjskiej w kierunku Budapesztu i Wiednia. 

Podstawę twierdzy tworzyły dwa potężne pierścienie obronne. Pierścień zewnętrzny rozciągał się na obwodzie 45 km. Tworzyły go 42 forty (15 pancernych i 27 pomocniczych) oraz 25 artyleryjskich stanowisk między fortami. W ślad za fortami powstawały różne obiekty wojskowe, jak: koszary, magazyny, strzelnice, prochownie. Pierścień wewnętrzny był trzykrotnie mniejszy i składał się z 18 fortów. Jej załogę tworzyło 128 tys. żołnierzy, wśród nich Polacy, Ukraińcy, Austriacy i Węgrzy, byli też Żydzi, Czesi, Słowacy i Włosi. Nacierała zaś ponad dwukrotnie większa armia rosyjska. 

Dramatyczne dla Twierdzy wydarzenia rozpoczęły się 26 września 1914 r., kiedy to została okrążona przez wojska rosyjskie i odcięta od reszty świata. Twierdza broniła się pół roku. Nigdy nie została zdobyta, lecz poddała się ze względu na brak żywności i amunicji. Dowództwo nie chciało, aby Twierdza stała się bastionem obronnym wroga. Podjęło więc decyzję o jej wysadzeniu. Obecnie po fortach stanowiących unikalną atrakcję historyczno-turystyczną i przepiękną krajobrazowo, prowadzi szlak turystyczny. Dziś ruiny fortów stały tym, czym dla romantyków były stare zamki. Niewykorzystane, niejednokrotnie zagubione z głuszy leśnej, ciche i tajemnicze stają się źródłem legend i opowieści. 

Po I wojnie światowej Przemyśl stał się miastem polskim. A początku lat 20. ubiegłego wieku zaczęło się porządkowanie fortów. W forcie XIII, zwanym San Rideau, robotnicy dotarli do najniższych kondygnacji. Ku ich zdziwieniu odkryli żelazne drzwi, które nie były zaznaczone na żadnym z planów. Wywarzono je. W kolejnych dniach po porządkowaniach lochu znalezione zostały: nóż, zapałki, ołówek i zeszyt. Miedzy kartkami zeszytu było ukryte wyblakłe zdjęcie. Na odwrocie miało słabo czytelny napis w języku rosyjskim i data 25 lipca 1914 roku. Zeszyt cały był spisany notatkami. Najpierw była to księga austriackiego podoficera prowiantowego, dalej jednak kontynuowały go zapiski w języku rosyjskim. Były to pamiętnik uwięzionego rosyjskiego oficera, który spędził w podziemiu 8 lat... Z jego notatek wyczytano, że był on jednym z dwóch oficerów rosyjskich, którzy trafili do niewoli i pracowali w podziemiach. podczas  ostrzału jedyne wejście z podziemia zostało zasypane gruzem odcinając ich od świata. Przeżyli tylko dzięki temu, że znajdowali się w magazynach wojskowych obfitujących w pożywienie. Mieli też studnie głębinową. Niestety jeden z oficerów nie wytrzymał zamknięcia i po kilku latach popełnił samobójstwo. Drugi zaś , nawet gdy skończyły mu się świecy pisał dziennik, co jak sam twierdził podtrzymywało go na duchu. Jednak gdy po latach został wydobyty przez robotników nie pożył długo. Zbyt dużym przeżyciem był dla niego powrót do normalności. Legenda ta budzi wiele kontrowersji wśród historyków, jednak dla lepiej pozostawmy więc otwartą kwestie fortu XIII, zarówno dla dobra Bolestraszyc, jak i dla wszystkich kogo zainteresowała zagadka fortu San Rideau.


Lokalizacja:

Fort XIII znajduje się na północny wschód od Przemyśla.
GPS: 49.821656, 22.861478

Forty Twierdzy Przemyśl rozrzucone są  po dość dużym terenie- należy zaopatrzyć się w dobrą mapę i przewodnik.

Wybrane forty:

  • Orzechowce 
  • Ujkowice
  • Prałkowce
  • Fort W VIII Łętownia w Kuńkowcach
  • Kruhel Wielki
  • Bolestraszyce
  • Ostrów
  • Duńkowiczki
  • Fort XIII
  • Ziemne szańce artyleryjskie "Hurko"
  • Resztki fortu Optyń
  • Nehrybka
  • Jaksmanice
  • Siedliska

W sieci:

niedziela, 28 października 2018

Kapliczka ostatniego czarodzieja (the last wizard's chapel)


Gdyby zapytać przeciętnego miłośnika gór o najwyższe gorczańskie szczyty, odpowiedź najprawdopodobniej brzmiałaby: Turbacz, Gorc, Kudłoń. Bardziej zorientowani dołożyliby jeszcze Lubań. Tymczasem Kudłoń jest czwartym, Gorc- siódmym, a Lubań- ósmym szczytem w rankingu wysokościowym Gorców. Drugie miejsce zaraz po Turbaczu zajmuje przysadzista Jaworzyna Kamienicka..


Z dala prezentuje się mało efektownie.

Ot, zwykłe wybrzuszenie w dwudziestopięciokilometrowym głównym grzbiecie Gorców, ciągnącym się od Rabskiej Góry, przez Turbacz, Jaworzynę, Gorc, Tworogi, aż po Wyszogródkę w Tylmanowej. Kiedy jednak spojrzy się na mapę, owe 1288 m n.p.m. szokuje. Nikt nie spodziewałby się takiej wysokości po wygodnie rozsiadłym nad doliną Kamienicy klocku. Nie jest strzelista jak Kudłoń, charakterystyczna jak Lubań, nie ma tak pięknych polan podszczytowych jak Gorc. Jednak we władaniu Jaworzyny pozostaje coś, co nie pozwala przejść po prostu obok wydeptaną ścieżką.

piątek, 26 października 2018

Tam, gdzie górę zwiezło...



Prawie 100 lat temu powstały Jeziorka Duszatyńskie – jedna z największych osobliwości bieszczadzkich, która dziś chroniona jest jako rezerwat "Zwiezło". 


Dawni mieszkańcy tej ziemi - Rusini - stworzyli legendę o tym, jak powstały Jeziorka Duszatyńskie. Według przekazywanych opowieści czartowi nie spodobała się kolejka wąskotorowa. Wściekł się i postanowił ją zniszczyć. Rzucił więc na nią ognisty pocisk, ale nie trafił w kolejkę biegnącą doliną Osławy, tylko w Stećkiw Las. Ogromna wyrwa na krawędzi osuwiska widoczna jest do dziś i zwana jest diabelskim młynem.- Krajobraz na osuwisku można było nazwać księżycowym; zwalone drzewa, bloki skalne wymieszane z pniami, grzęzawisko uniemożliwiające poruszanie się, odór stęchlizny... To na pewno diabelska robota, mawiali ludzie.

A jak to było naprawdę z jeziorkami Duszatyńskimi?

Tu Osława omegą płynie

Autor: Anna Gorczyca 
(gazeta.rzeszow.pl)

W tym rezerwacie można podziwiać dwie niezwykle rzeczy: rzekę, która zachowała się tak jakby chciała wrócić do wcześniejszego koryta i kolejkę wąskotorową, która zawisła nad rzeką.


Rezerwat Przełom Osławy pod Duszatynem to jedno z wyjątkowo pięknych miejsc w naszym regionie. Pomiędzy Duszatynem, a Prełukami, Osława przeciska się wąską doliną.

sobota, 6 października 2018

Echa leśne przy autostradzie...

Po co ja właściwie keszuję? Powodów jest kilka, ale jednym z nich jest to, że jadąc okrutnie nudną drogą szybkiego ruchu (przez Kielce - Radom) do Warszawy, i zatrzymując się na parkingu przydrożnym, na którym, wydaje się, nie ma ABSOLUTNIE nic oprócz knajp... znajduję oto takie historie...



Dawno temu nieopodal stała Karczma uwieczniona przez Stefana Żeromskiego w opowiadaniu „ECHA LEŚNE” - Gospoda „Echa Leśne” niedaleko wsi Występa. 

To w tych okolicach dzieją się wydarzenia opisane w opowiadaniu. 

Generał od dawna postawił szklankę na tacy i siedział wyprostowany, z nogą zgrabnie odstawioną, a piersią wysuniętą. Czasami oglądał się na las. Słuchał, jak echa grają, i znowu ustawiał głowę we właściwej formie. Rzekł zwracając się do Guńkiewicza: 
– Panie podleśny, a jak daleko z tego oto miejsca do Suchedniowa? 
Guńkiewicz postawił szklankę i z należytym pochyleniem zamaskowanej łysiny oświadczył, że na prostaki nie będzie dziesięciu wiorst. 
– A pan tu drogi wszystkie zna? 
Guńkiewicz uśmiechnął się z dumą czy politowaniem. Nie znajdował słowa zbyt dosadnego na wyrażenie swych znajomości tamtejszych wertepów od lat dwudziestu kilku był podleśnym: 
– Tak… – bąknął generał w zamyśleniu. 
– A pan taką drogę zna: od Zagnańska ku Wzdołowi? – Była tam przy tej drodze karczma w szczerym lesie… 
– Zagoździe – jakże! Stoi. 
– Jedna korzenista droga szła stamtąd w kierunku Suchedniowa, a druga, lepsza na Wzdół, na Bodzentyn. 
– Tak jest, panie generale. 
– Więc karczma, pan mówisz, stoi? 
– Stoi. Najgłówniejsza złodziejska przystań i ucieczka z całej Korony Polskiej koniokrady tam się właśnie schodzą. 
– Przed tą karczmą, za drogą, po drugiej stronie był wydmuch piasku duży, żółty… Na tym wydmuchu rosło kilka brzóz… 
– A to generał pamięta doskonale! Z tych tam brzóz tylko jedna została. 
– A były już brzozy? 
– Karczmarz łajdak je wyciął. Jedna z tych brzóz została, i to dlatego, że o nią krzyż oparty. Już, szelma, tej tknąć nie śmiał.”

piątek, 21 września 2018

Wieże buntowników / The towers of rebels

Półwysep Mani. Środkowy z trzech palców Peloponezu. Ojczyzna wszystkich buntów, rewolucji i rebelii. Półwysep, który jak żaden inny region Grecji, przypomina średniowiecze. Zresztą trwało ono tutaj, bez większych zmian, aż do końca XIX wieku. Nawet teraz, na początku XXI wieku, przekraczając magiczną linię Tajgetu, wjeżdża się w inny świat. Świat, w którym czas  zatrzymał się jakieś sto lat temu. A może jeszcze wcześniej...

Na tronie Zeusa

Olimp. Góra - mit. 

Góra, o której marzy chyba każdy czytelnik  "Mitologii".
Góra, na której według starożytnych Greków znajdowało się mieszkanie bogów....

A trzeba przyznać, że nie ma drugiego takiego pasma w Grecji, które tak nadawałoby się dla Zeusa i jego całkiem pokaźnej czeredki.

źródło: Wikipedia - CC

Masyw Olimpu jest naturalną granicą pomiędzy Macedonią (krainą, geograficzną, której lwia część znajduje się właśnie w Grecji) a Tesalią- równiną, znaną ze skalnych, jakby kosmicznych, grzybów, na których wybudowane są  klasztory Meteora. Olimp wyrasta nagle. Zaledwie 20 km od morza pojawia się góra wysoka prawie na trzy kilometry w górę... Nie może to nie zrobić wrażenia...

Burza z piorunami- "Tak tu jest zawsze"


Jest godzina piąta po południu. Siedzimy w Prioniu, na ostatnim parkingu przed wyjściem na szlak. Z gór zbiegają tłumy turystów, uciekając przed ulewą i piorunami uderzającymi w okoliczne szczyty. Przy takiej pogodzie niemożliwym wydaje mi się atakowanie Mitikasu- najwyższego szczytu Olimpu.

- Nie martw się - Mówi Giorgos, chłopak zabrany "na stopa" z Litochoro - greckiego Zakopanego. - Jutro będzie dobrze. Tutaj zawsze tak jest. Do dziewiątej rano świeci słońce, potem chmury podchodzą znad morza, o jedenastej już nic nie widać, a o trzeciej zaczyna się burza. Z piorunami- dodaje.


Wszystko sprawdza się co do joty, kiedy nazajutrz rano wychodzimy na szlak. Słoneczko świeci oszałamiająco, kiedy wchodzimy w las. Zewsząd otaczają nas dęby, lipy, cedry. Powyżej 1400 m n.p.m. pojawia się rzadki gatunek sosny<i> Pinus heldreichii,</i> w gwarze z okolic Litochoro zwany Robolo. W paśmie Olimpu opisanych zostało około 1700 roślin. Głównie dla ochrony 23 endemitów, w tym żywej skamieniałości  z epoki lodowcowej Jankea heldreichii,  został stworzony został w 1949 roku pierwszy grecki park Narodowy- OLYMPOS NATIONAL PARK, wpisany w roku 1981 na listę UNESCO, jako rezerwat biosfery. 
Dochodzimy do Refuge A, noszącego wśród Greków wdzięczną nazwę SPILIOS AGAPITOS. Pierwszego schroniska na trasie i, z tej strony Mitikasu, jedynego. Turystów jest dość dużo. Takich jednodniowych z małymi plecaczkami. Niektórzy decydują się na nocleg i będą schodzić dopiero jutro, inni zejdą już dzisiaj, po krótkim postoju. Dla nich, przy wejściu do schroniska wisi karteczka, informująca, że jeżeli ktoś chce skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji tylko na chwilę, musi ponieść koszty  w wysokości 500 drachm. Jest to o tyle logiczne, że do schroniska trzeba dowieźć wszystko, za wyjątkiem wody. Jest to jedyne schronisko w rejonie Olimpu, gdzie woda spływa z gór i właściwie nie trzeba się o nią martwić. Moi rodzice i siostra schodzą w dół; ja, wraz z sześcioma Grekami, idę zdobywać wyśniony szczyt.
Grecka ekipa tylko o herbatce...
Idzie się bardzo dobrze, pomimo, że idziemy tylko o herbatce. Grecy to dziwny naród: na wieczór opychają się do granic możliwości, a rano, kiedy normalny człowiek zjadłby porządne śniadanie, oni wypijają herbatkę z kwiatków. 
Owa herbatka z kwiatków, jakkolwiek by to infantylnie nie brzmiało, jest wspólnym dziełem natury i Irini, kierowniczki schroniska. Roślina o żółtych kwiatach, maleńka wyrastająca zaledwie na 10 cm, jest endemitem tego regionu. Znaczy to mniej więcej tyle, że nigdzie indziej nie można jej spotkać. Nie przeszkadza to wielu turystom, znających lecznicze działanie tej rośliny, wracać z wycieczki z żółto-zielonymi naręczami ziół. Oficjalne starania Parku Narodowego nic nie pomogą, jeżeli nawet strażnicy Parku, stojący na dole w Litochoro i odnotowujący każdego turystę wjeżdżającego do Parku, dodają sobie sił, sącząc żółtawy wywar. Jednak należy oddać cześć naturze i Irini, bo tylko ich duet potrafi sprawić, że taki napój dostarcza sił na najbliższe kilka godzin uciążliwego marszu.
Z widokiem na...
Po godzinie docieramy na szczyt Kaki Skali (2866 m n.p.m.), stąd dopiero widać skalne grzebienie Mitikasu... Niedaleko widnieje szczyt Scolio, na który prowadzi się turystów, którzy chcą być na Olimpie. Nie dopuszczają do wiadomości, że szczytu Olimp nie ma. To trochę tak jakby ktoś powiedział "byłem na Tatrze", zamiast "w Tatrach". Tak samo w Tatrach znajduje się Morskie Oko , do którego stoją kolejki, jak i Mnich, na który wspinają się nieliczni... Scolio prezentuje się mniej więcej jak Czerwone Wierchy. (powtarzam tu opinię mojego kolegi, bo sama Tatr nie znam.) Ale Scolio jest tylko 9 metrów niższe od Mitikasu. Zresztą na obszarze 25km<sup>2</sup>, jest tu jedenaście szczytów powyżej 2800m n.p.m.
Schody nieszczęścia
Kaka Skala w pełni zasługuje na swoją nazwę, która w tłumaczeniu brzmi schody Nieszczęścia" ścieżka prowadzi po skałach, z których, raz po raz osypują się kamienie. Tylko dwa nieuważne kroki i ląduje się w półkilometrowej przepaści Kazania. Nie mam pojęcia, jak przez te skały przechodzi nieodłączny towarzysz Parysa- czworonogi Dias. Wreszcie wychodzimy na szczyt...i...  stąd dopiero widać prawidłowy wierzchołek...
Ostatnie momenty wspinaczki są względnie łatwe, ale i tak kaleczę sobie ręce na ostrych skałach.
Na wierzchołku stoi słup z przymocowaną księgą pamiątkową i flagą grecką. Poczucie Narodowości jest bardzo mocno zakorzenione w Grekach- każdy podchodzi i całuje flagę. Zejście jednak przedstawia sobą pewien problem. 
Na szczycie i tuż pod...
Na dwóch płaskich kamieniach wieńczących szczyt tłoczy się ciżba osób, z których każdy chce schodzić żlebem Louki. Każdemu spod nóg sypie się kamienna lawina. Międzynarodowa mieszanka na szczycie powoduje zamieszanie w żlebie:
- watch out! Stone!
- Achtung! Stein!
- prosochi! petra!
Kamień przelatuje Giorgosowi koło głowy, a Mikosa rani w rękę. Przytuleni do ścian żlebu, schodzimy, względnie bezpiecznie. Potem teren jest już łatwy: Normalna ścieżka nad płytką przepaścią. I właśnie na tej drodze wywracają się wszyscy, z wyjątkiem Parysa. Serie wypadków zapoczątkowuję oczywiście ja, rozwalając sobie kolana i paskudnie obcierając biodro.
Dopiero teraz rozumiem, dlaczego większość wypadków, w Alpach, czy  w Himalajach , dzieje się w trakcie zejścia. Pod górę pcha jakaś bliżej nieokreślona siła, chęć zdobycia i upór. Sam moment pobytu na szczycie wydaje się końcem niebezpieczeństw. Do krwi wydziela się jakiś narkotyk, którego nazwa, oczywiście, wyleciała mi z głowy, człowieka ogarnia euforia, przestaje uważać i wypadek gotowy.
Kolejka mułów
Pod schroniskiem (drugim na trasie) wita nas kawalkada mułów. Tutaj trzeba bowiem wszystko donosić, łącznie z wodą. Muły stoją w kolejce do rozładowania, potem, już tylko w drewnianych siodłach, ustawiają się w drugiej, do grajdołka. Wytarły sobie trawę i tam pozbywają się insektów, wymachując w powietrzu kopytami obitymi metalem.
Nasz Dias nie ma takich udogodnień, wiec teraz oblizuje pokrwawione poduszki. W końcu ruszamy w dalszą drogę, Chociaż wypita kawa trochę rozleniwia.

Zadziwiająca sprawa, że o ile od najbardziej uczęszczanej przez turystów strony istnieje tylko jedno schronisko, to od strony odwiedzanej głównie przez turystów plecakowych są  dwa i to jedno koło drugiego. Jedno, Giosos Apostidilis,  jest klasycznym budynkiem z obsługą, drugie w polskich warunkach zostałoby pewnie nazwane chatką studencką. 

Brak w nim obsługi, sanitariatów i dostępu do wody - co na wysokości prawie 2700 m jest rzeczą absolutnie zrozumiałą. Ale w schronisku imienia pierwszego zdobywcy Mitikasu można spotkać wspinaczy, którzy dziś lub jutro będą atakować najtrudniejszy szczyt masywu- Stefani, zwany również &quot;tronem Zeusa&quot;. czas  tam spędzony zapamięta się na równie długo, jeżeli nie na dłużej, jak zdobywanie mitycznego Olimpu.

Ostatni etap podróży prowadzi przez język lodowca. Cały jęzor ma długość 600 metrów, także Dimitris pyta się cierpko:
-Związujesz się liną, czy chcesz szybciej zobaczyć rodziców w Prioniu?- 
Mamy trzy liny na siedem osób. Związuje się z Dimitrisem. Czuje się jak cielę prowadzone na rzeź. Drobny fakt, że ja prowadzę naszą  dwójkę, jakoś umyka mojej uwadze. Po tamtej stronie zostaje tylko Perykles. Asekuruje się dwoma kamieniami wbijanymi w śnieg. Dimitris idzie mu na pomoc z liną. Tutaj, na szczęście, obywa się bez wypadku.
Chociaż mamy jeszcze dwie godziny marszu w dół, czuję, że moja wielka przygoda w mieszkaniu Bogów dobiegła końca. 
A straszny Zeus nie dał się złapać za nogi! Hera mówiła, że znowu zszedł na ziemię romansować...:-)


Lipiec'1999- refuge C, pasmo Olimpu

Moja trasa na Mitikas:
Prionia >> Refuge A (Spilios Agapitos) >> Chondro Mesorachi >> Kaka Skala (2866 m) >> Mitikas (2917 m) >> Przełęcz pod Stefani >> Refuge Giorgiou Apostidolis  >> Refuge Christo Kakkalos >> refuge A (Spilios Agapiotos) >> Prionia

czwartek, 20 września 2018

[O NAS] Stróżują na niebieskich połoninach

Teresa

Kiedy odebrałam maila od Teresy, odczułam pewne déjà vu. Przez myśl mi przeleciało, czy Teresa to kobieca wersja Karola, czy też Karol jest meską wersją Teresy... 

Teresa bowiem mieszka w okolicach Pustyni Błędowskiej i w czasie wolnym uprawia turystykę rodzimą- po przepięknych podkrakowskich dolinkach, czy sławnej, choć zarośniętej Pustyni błędowskiej. Zresztą... sami zobaczcie zdjęcia oszronionych piasków pustyni i skąpanych w słońcu Dolinek...

03.05.2013 roku Teresa odeszła od nas. Nagle i niespodziewanie przeniosła się na niebieskie połoniny. Fantastyczna, radosna dziewczyna, która była zawsze świetną organizatorką wszelakich imprez i wypraw. Kochała przyrodę, góry- w szczególności The Bieszczady. Można z nią było o nich rozmawiać godzinami. Teresko, będzie nam Ciebie bardzo, bardzo brakować. 

Mariusz Niemczyk:

Nieustraszony idealista, konsekwentnie dążąc do realizacji swoich wielkich marzeń. Zagorzały kolibowicz, zapalony MUWITowiec i pozytywnie fantastyczny pasjonat wszystkiego co niestandardowe, a ciekawe i piękne. Rewelacyjny kolega i prawdziwie niestandardowy towarzysz wszelkich wypraw. Jakkolwiek infantylnie by to nie zabrzmiało- to on dawał nam siłę na pokonywanie przeciwności losu.

Mariusz był zawieszony miedzy życiem w grupie, a silnym indywidualizmem. Połowa Mariusza była w świecie własnych myśli, połowa z nami. Nie były to równe połowy, miały poszarpane linie łączące i przenikały się nawzajem. Jedna połowa bez drugiej nie istniała. Dziś- kiedy patrzę na to pod innym kątem i z perspektywy lat, jestem niemal pewna, że Mariusz był naszym aniołem stróżem. Takim, który chciałby się dołączyć, ale musi pilnować żebyśmy głupot nie popełniali.

Jest taki piękny utwór Gdańskiej Formacji Szantowej 

Aniele- stróżu mój,
Gdy wiatr mnie na morze wywieje,
Ty zawsze przy mnie stój.
(...) Trochę pewnie zgrabieją Ci ręce,
Kiedy sztorm ześle Pan Bóg,
Powiesz- Stary, gdzie masz tą  butelkę,
No tę, w której trzymasz rum?

Taki był Mariusz. Dokładnie taki ludzki anioł

"Tylko zróbmy to całkiem spokojnie,
Bo po co ma wiedzieć Twój szef,
Że, owszem, bogobojnie,
A jednak musiałem Cię nieść."

Dziś- po latach stwierdzam właśnie, że był takim aniołem stróżem, który owszem bogobojnie, a jednak... Aniołem, który nie upominał, nie ganił, nie narzekał, nie składał meldunków na górze. Aniołem, który naprowadzał na dobre drogi.

zastanówcie się przez chwilę- czy słyszeliście kiedyś od Mariusza wykład? Monolog? odpowiedź pt "ja sądzę"- zastanówcie się. Ja sobie nie przypominam. Zawsze celnie zadawał pytania, zawsze trafiał w sedno. Opowiadał owszem anegdotki, gromadził informacje o najnowszych wydarzeniach i odkryciach. I zawsze w odpowiednim momencie przed odpowiednią osobą wyciągał odpowiedni fragment swojej potężnej wiedzy. Zmuszał do myślenia, zmuszał do działania.

W zeszłym roku podczas kursu inwentaryzacji w Lanckoronie spędziliśmy kilka godzin na rozmowach. Można rzec, że dziwnych, kosmicznych. Przyznam, że wtedy niezbyt rozumiałam sens naszej rozmowy i jej temat. Dopiero później otworzyły mi się oczy na pewne sprawy. Kiedy zaczęłam się zastanawiać dlaczego nagle inaczej pewne rzeczy pojmuję, zrozumiałam, że stało się to za sprawą rozmowy z Mariuszem.

Bo Mariusz działał jak bomba z opóźnionym zapłonem. Nie mówił wprost, nie radził, nie dociekał- swoimi uwagami, na pozór oderwanymi, drążył jak woda skałę- zawsze było w nich jakieś genialne sedno rzeczy. Efekty widać było dużo później- zastanawia mnie ilu ludzi nie wie, że zmiany w swoim życiu zawdzięczają tej kropli drążącej? Mariuszowym myślom, wtrącanym anegdotkom, powiedzeniom. Niby zwyczajnym, a jednak nie do końca. zastanawia mnie- ile ja rzeczy przegapiłam, na które wpływ miał Mariusz? Czy kiedyś zrozumiemy całkowicie ile dla nas znaczył i jak dużo mu zawdzięczamy?

Obawiam się ze nie- taka jest rola anonimowego anioła stróża...
Nie ma takiego słownika, który ma wystarczającą ilość słów, aby choć w części oddać jaki jest Mariusz. Podobnie jak w tej części przestworzy nie ma takiego świata, aby pomieścić jego pasje, zainteresowania i plany. Rodzinie Mariusza życzę silnej wiary, w to że Tam jest Mu lepiej. Że Pan powołał go do większego, lepszego świata, gdzie zrealizuje to na co ten świat był dla niego za mały.

Powodzenia Maniek. 
Szykuj nam przewodnik po Niebieskich połoninach- dołączymy niebawem.

[O NAS] Monika Turska "Wonder"

Konserwator zabytków, renowator (słowo wymyślone przez złośliwych), grafik i artysta. Zawodowo dbała o aktualność ofert turystycznych, szczegółowe opisy obiektów i atrakcji turystycznych oraz dobór pięknych zdjęć, aktualnie zajęła się sztuką (na wiadomość, co sztuka na to, wciąż czekamy). Ze względu na pasje architektoniczna, dojeżdża tam, gdzie inni z nas zapewne nie dotarliby nigdy. A z pewnością widzi to czego my nigdy nie zobaczymy. Na szczęście oddaje nam trochę w fotografii...

[O NAS] Łukasz Majerczyk


Historyk z wykształcenia i chyba zamiłowania, bo nikt nie zabiera się za kontrowersyjny temat Ognia-partyzanta z Podhala, nie kochając historii jako takiej. 

Zawodowo Łukasz... no właśnie- zawodowo Łukasz zajmował się realizacją rzeczy niemożliwych. W tym momencie nie mam już tej przyjemności jaką dawała mi współpraca z nim. 

Dziś pisze artykuły o bezpieczeństwie w górach, w ramach współpracy z TOPR i GOPR. W międzyczasie pisuje artykuły dla portalu historyków historycy.pl- gdzie został opublikowany jego artykuł o Ogniu.

[O NAS] - Karol Piłka - Olkusz


Karol to nasza dobra dusza. Pojawił się poprzez maila z zapytaniem o szczegóły dotyczące Doliny Górnego Sanu. I tak został;))) Karol włóczy się to tu to tam i czasem podsyła zdjęcia z wycieczek, a niekiedy i swoje wrażenia. Mam nadzieję, że kiedyś napisze artykuł- w szczególności liczę, Karolu, na Jurę, którą  niezmiennie i niestrudzenie reklamuje.

[O NAS] Marek Ryglewicz


Sądeczanin z powołania, wyboru i przeznaczenia. patriota lokalny, realizujący swoje regionalne pasje na rowerze w każdej wolnej chwili;) 

Autor specjalistycznych przewodników rowerowych po Beskidzie Sądeckim: Beskid Sądecki 22 wycieczki rowerowe oraz Jezioro Rożnowskie i Czchowskie 27 wycieczek rowerowych. W przygotowaniu trzecia część- okolice Nowego Sącza. W MUWICIE zajmuje się... zgadnijcie... rowerami? 

Mamy niesamowitą przyjemność i ogromny zaszczyt zaprezentować propozycje tras rowerowych na Sądecczyźnie autorstwa właśnie Marka Ryglewicza. Formalnie Marek jest informatykiem i automatykiem, uczy ludzi obsługiwać AutoCada i czym są  języki programowania- tu następuje długi ciąg niezrozumiałych dla mnie haseł...

[O NAS] - Piotr "Bebe" Drzewski


Bodaj jedyny ze współcześnie żyjących prawdziwych bardów- bieszczadników. 
Człowiek, który nieodparcie wierzy w ideały. 
Jako jedyny znany mi człowiek z przerażającą konsekwencją chodzi własnymi drogami (a komu się nie podoba to wara;) i za to go uwielbiamy...) 
Jedna z najbardziej rozpoznawalnych osobowości chatkowo bazowych. Nie ma chyba takiej osoby, która będąc choć raz na Górowej, Niemcowej, Skalance czy w bazie pod Wysoką, nie słyszała o Piotrusiu BeBe. 
To człowiek wokół którego narosło wiele mitów i legend. Z pewnością do historii górołazęgostwa już przeszedł- choć od sławy stroni jak może, ale sława i tak go dopada. 

Największy specjalista od chatek i baz namiotowych- kierował tym działem eBeskidy.com  (kilka lat był też redaktorem naczelnym tegoż wortalu). To się nazywa właściwy człowiek na właściwym miejscu. 

Dodatkowo prowadzi wspaniałą stronę www.chatki.com.pl. Piotr pisze również wiersze. Moim skromnym zdaniem należy do czołówki gitarzystów chatkowych i jako prawdziwy artysta stroni od używania gitary-twierdzi ze karty się po niej ślizgają. A w brydża gra równie dobrze, jak ratuje poparzone łapy (tak Piotruś, pamiętam, jak wiele lat temu chwyciłam ten komin pod Wysoką. I pamiętam doskonale że śladu po tym nie ma...). 
I choć ciężko go namówić, to jednak... "Miasteczko w Karpatach", "Pod stopą trzeszczy lodu szkło" i "Zakręty" (które ponoć gra się wtedy, kiedy się repertuar już skończył) to tylko nieliczne utwory,które w wykonaniu Piotrusia brzmią przepięknie. 

A jak to Piotrek przeczyta to mnie zabije...
Ale zakręty może zagra na stypie...

[O NAS] - Marcin Żyła


Gdyby nie Marcin- Muwit w ogóle by nie powstał... 
Formalnie dziennikarz i socjolog. Nieformalnie łazęgowicz z przeznaczenia. 
Wariat i maniak. 
To Marcin jest pomysłodawcą takich wyjazdów jak Wielkanoc w Bartnem, czy góry Kalimańskie w Rumunii. 
Marcin był inicjatorem powstania gazetki 'Zew Hawiarskiej Koliby' która święciła triumfy przez dobrych kilka lat. 
On też zmusił nas - Hawiarską Kolibę- do realizacji projektu 'Eastern Carpathians' i połączenia sił studentów polskich i ukraińskich. 

Nie - Marcin nie jest bez wad... ma jedną, która mi bruździ: nie opublikuje tekstu za Chiny Ludowe, dopóki nie sprawdzi że jest perfekcyjny... Dla mnie zrobił wyjątek i opublikował po malutkich przeróbkach swoje stare teksty, ale wspólny Muwit do czegoś zobowiązuje;))))

Także- drodzy czytelnicy- macie unikatową możliwość zapoznać się ze wczesną twórczością Marcina Żyły- tych tekstów nie znajdziecie nigdzie indziej!!!

[O NAS] Wojciech

Wojciech od jakiegoś czasu przymierzał się i przymierzał... Miałam przyjemność już jakiś czas temu przeczytać relację z wyjazdu do Czarnogóry. Jakiś czas temu miałam przyjemność oglądać część fascynujących zdjęć z wyprawy. I od jakiegoś czasu Wojciech mówił - nadejdzie taki czas, kiedy to wszystko opublikuję w MUWICIE. 
Czas nadszedł.

Wojciech to człowiek z pewnością nietuzinkowy- obce mu są  hotele, SPA i inne. On bierze aparat i zapycha w góry. Dobrze że córki dbają o tatusia, bo o kartach do aparatu i zapasowych bateriach pamięta, ale z chlebem czy latarką, to może mieć już problem:) Najważniejszy jest aparat i przeżycia. Czyli- właściwy człowiek we właściwym miejscu:)

W ramach akcji społecznej:) Wojciech założył również nam profil na Facebooku- tu mam uczucia mieszane, ale summa summarum jestem "HAPPY". Tam będziemy zamieszczać różne takie ciekawostki, które wymagają aktualizacji na bieżąco:)- spotkania, slajdowiska i inne.

Na szczęście niewiele pracy było trzeba, żeby Wojciecha skutecznie zarazić Ideą MUWITu. Ideą MUWITu w każdej z możliwych dziedzin- Wojciech otworzył w Tychach pracownię witraży- nad moim biurkiem wiszą, z przeproszeniem, jaja (od) Wojciecha:) Dwa wielkanocne witraże. Szczerze mówiąc, dokąd ich nie ujrzałam, nie wierzyłam zbytnio, że ktoś może ot tak zwyczajnie robić witraże- otóż może:)

Drugą rzeczą którą  Wojciech się zajął to rozwijanie zmysłu smaku poprzez... produkcję wina we własnej winiarni. Kiedyś się odgrażał, że to zrobi. W międzyczasie zabierał się za wszystko, skończyło się na... Winnicy-Piaskownicy w opolskim...

[O NAS] Forel

Forel

W przeciwieństwie do Konrada, nie wie, że Budda umarł na sraczkę. Za to wie czym jest Pz1. 

Zawodowo i z powołania inżynier mechanik. Hobbystycznie- wszystko co związane z ruchem jako takim. Od grzyb do rybów i od rybów do grzyb;) 
Pasjonat Beskidu Makowskiego i Słowacji. 
Twórca strony internetowej gminy Tokarnia. 
Pomysłodawca i współtwórca serwisu beskid-makowski.PL 

Od jakiegoś czasu zgłębia wiedzę grzybową co zaowocowało specjalistyczną stroną www oraz maniackim przyrządzaniem sosów i zup z muchomorów. W czasie grzybobrań zawsze ma ze sobą aparat, co owocuje wspaniałymi zdjęciami Beskidów i Słowacji. niezastąpiony jako pomoc techniczna- to on ratuje to co się zepsuje w PHP i to Forel służy radą"co_by_tu_jeszcze_zepsuć") Razem z Forelką od 30 ponad lat szukają wspólnych pasji- aktualnie są  to grzyby:)

Opisy miejscowości, rzek i szlaków Beskidu Makowskiego (tak chętnie kopiowane w Wikipedii i przewodnikach Onetu:)- o co pretensji nie mamy, aczkolwiek dobrze by było podać źródło:))- należą w zdecydowanej większości do Forela.


[O NAS] Kasia Turska "Ziellona" - "to moja wina"


  Kasia Turska "Ziellona" 

[EN] - Education: BAs of Ethnology and Balkans culture. Profession: a guide and travel representative. Love: Professional Snuffkin:). Mixed like my dog.

Nie ma co ukrywać- autorka tej strony, choć tylko współautorka MUWITu;). 

Jestem maniakalnym maniakiem, bo wszystko co robię- robię maksymalnie. Jeżeli jest coś czemu nie chcę/ nie mogę poświęcić się w całości, to się po prostu za to nie zabieram. 

Z wykształcenia etnolog i kroatysta, choć również przeżyłam romans z Akademią Rolnicza i Biologią Rozrodu, co zaowocowało 'gonieniem wilków po lasach' wraz ze 'Stowarzyszeniem dla Natury- Wilk'. Niegdyś pilot wycieczek - czasem wracam do zawodu. Jak to mawia mój niegdysiejszy szef, Łukasz, od turystyki nie da się odejść. Parafrazując genialnego Pratchetta "to nałóg z którym trudno zerwać". 

W przerwach, uturystyczniam świat na moją modłę trochę wirtualnie: prowadząc MUWIT.PL. Od kilkunastu lat oprócz długopisu i aparatu w podróży towarzyszy mi psiur o wdzięcznym imieniu Szekla i gabarytach średnio wyrośniętego ratlerka. Szczerze przyznam, ze ma idealne wymiary do jeżdżenia stopem...

Pomysłodawca lub współpomysłodawca kilku projektów turystycznych. 
Idea Przewodników 10+ została przedstawiona na Akademii Dziedzictwa i przyznaję... była to pierwsza dyplomówka, która nie była pisana "do szuflady" i z tematyki wybitnie mnie interesującej :)

Autorka kilkunastu artykułów opublikowanych na papierowych łamach periodyków krajoznawczych oraz fotografii (w czasach analogowych zdobywałam nawet jakieś nagrody:)

poniedziałek, 17 września 2018

Na stronie o stronie oraz kontakt

BYŁ MUWIT, NIE MA MUWITU...

Nadszedł czas pożegnań. Po prawie dwudziestu latach, tworzenia "po godzinach", witryny krajoznawczej MUWIT.pl, nadszedł koniec. W zalewie technologii, vlogów, blogów i wszechobecnego FB, nie jestem w stanie tworzyć MUWITu tak, jak dotychczas. 

Czyli manualnie, z odnośnikami do województw, regionów i z mapkami. Niestety. 

Technologia tak ma i trzeba się z tym pogodzić. Usiłowałam jeszcze ratować - tak, żeby MUWIT wyświetlał się na urządzeniach mobilnych, żeby były tłumaczenia (nawet z translatora), ale... no nie da się. 

Ponieważ jednak internet nie zapomina, to zapewne będę tu wrzucać te treści, które uważam za ważne (W końcu jestem etnografem). I te które szkoda stracić. Prawdopodobnie będzie tu szwarc, mydło i powidło... Ale nie będzie to już pełnoprawna witryna krajoznawcza.


Artykuły, zdjęcia i inne treści tworzone przez lata, będą oczywiście dostępne, jednak odnośniki będą działać lub nie :)

Archiwum MUWIT.pl dostępne jest po kliknięciu w logo (lewy górny róg. Lub po kliknięciu w odnośniki z adnotacją z archiwum MUWIT.pl).
Treści dostępne z głównej strony, są już "ogarnięte" i poprawione *. Dotyczą głównie przewodników 50 plus, wypraw i wycieczek oraz planowanych podróży (bo wciąż myślę o szlaku domów podcieniowych na Żuławach). Zwyczajnie MUWIT staje się moją stroną, prywatną. A nie ogromną (bo taki był) witryną.
Zdjęcie z Mostka Pokutnic we Wrocławiu. Sugeruje sprzątanie i zmiany pokoleniowe :(

* ps - były, ale się... zepsuło. A koledzy informatycy mawiali "ludzie dzielą się na tych, co robią backupy i na tych, co je będą robić"... Ergo - informacja o ogarnięciu jest,... mocno nieaktualna :)

Po co to wszystko ?

Co Żyłka z Zielloną robili pod Rabią Skałą? 


=========================

[EN] What the MUWIT.pl exactly is? Well, it is simple travelling wish list - beginning from Mexico city to Niepolomicka forest nearby Cracow. Above you can read (if you understand Polish)about the rules or - how the captain Barbossa used to say - rather guidelines.

Exactly how Alexander Lwow used to say: everybody has his Everest. I am absolutely sure that everybody has his MUWIT but not everybody knows about it YET. 

My goal is to make website on which all local travellers can find this what they are looking for. And this website exists exactly for this reason. And therefore here is such a mess :)
=========================


MUWIT powstał w lipcu 2001 roku w bieszczadzkim paśmie granicznym. 
Założyliśmy go wspólnie z Marcinem Żyłą gdzieś pomiędzy Jasłem, a Rabią Skałą.


Lipiec 2001. Wychodziliśmy z Marcinem pod Rabią Skałę, mając na celu zrealizowanie założenia sprzed roku, albo dwóch - przejść pasmo graniczne w jeden dzień. Wtedy - i nie mam pojęcia, które z nas to powiedziało - ktoś wpadł na pomysł wytypowania sobie kilkunastu miejsc, które chciałoby się odwiedzić i konsekwentnie je realizować;) 
Z konsekwencją u nas zawsze było na bakier, jednakże już po kilkunastu metrach mieliśmy nazwę "stowarzyszenia"- MUWIT- rozszerzenie skrótu wymyśliliśmy już chyba na Kremenarosie.

Międzynarodowy Uniwersytet Włóczęgów i Turystów.

Muszę tu zaznaczyć, że ojcem chrzestnym MUWIT'u jest Paulo Coelho- jego Alchemik był pierwszym "Działaczem naszego stowarzyszenia"- choć my nawet nie wiedzieliśmy, że, kiedyś takie "stowarzyszenie" powstanie...:) Z tego, co się orientuję, Paulo Coelho nadal o nim nic nie wie...

Założenia MUWITu:

  • każdy z nas ma jakieś miejsca, gdzie chciałby pojechać- nie musi to być od razu Meksyk, albo Tajlandia. Również bliskie miejsca są  atrakcyjne i dużo łatwiejsze do zobaczenia.
  • Aby dostać "zaliczenie" wystarczy zrobić to co się chcialo- czyli na przykład : odwiedzić skansen w Pstrążnej
  • Nie wymagane są  potwierdzenia, słowa, zdjęcia czy pieczątki- każdy realizuje kolejne punkty MUWITu tylko dla siebie i czystej przyjemności 
  • Jedyna reguła to NAPRAWDĘ CHCIEĆ TAM BYĆ- lista MUWIT'u nie musi być przecież spisana. Każdy podróżnik ma swój MUWIT w głowie i sercu.

Parafrazując nieco genialnego Aleksandra Lwowa ("Każdy ma swój Everest") jestem pewna, że tak naprawdę KAŻDY MA SWÓJ MUWIT- TYLKO JESZCZE O TYM NIE WIE;) ten portal powstał z myślą o tych, którzy szukają informacji na temat jakiś miejsc mało turystycznych, lub unikatowych informacji na temat miejsc turystycznych. sądząc z ilości maili (głównie na temat Doliny Górnego Sanu) w pewnym stopniu spełnił swoje zadanie. Ale chciałabym, aby więcej osób mogło z niego korzystać i znajdować to czego szuka (to też jest na mojej liście MUWITu;))))- bo MUWIT wcale nie musi być górski, wręcz wcale nie musi być podróżniczy- tylko wtedy nazywa się DUIT- po prostu Zrób To!!!!


niedziela, 16 września 2018

Dlaczego tak, a nie inaczej... - notka transformacyjna :)



MUWIT od trzech miesięcy przechodzi transformację. Już dawno temu zadecydowałam, że będzie to strona informacyjno- kulturowo - krajoznawcza. Aby ułatwić wszystkim - w tym mnie - poruszanie się po stronie (która obejmuje praktycznie całą Europę- niekiedy bardziej, niekiedy mniej) przerzuciłam część zawartości na tzw. blogi - drewniany, warszawski (keszerski) i Muwitowe PsieMyślenia. Ma to służyć:

1) lepszemu linkowaniu do zawartości, bo często dany obiekt jest na pograniczu.

2) na "blogu" jest mi po prostu łatwiej wrzucać ciekawostki - szczególnie MUWITowe Psiemyslenia mają zawartość pół na pół. Pół relacji Muwitowych (pisanych przez nas), a połowę ciekawostek z internetu - w dużej części już nie dostępnych w sieci...

Na tej stronie znajdziecie to, co jest albo nowe, albo polecane przeze mnie. Jeśli chcecie przejść do całej strony - kliknijcie w logo :)

Dziękuję i do zobaczenia na turystycznym szlaku.

Ziellona

[ENG]

Dear Friends and visitors,
The English version has been removed from main page - however part of the content is translated. Therefore - if you find a british flag on the top of the page - that means that this "page" is already translated.

The issue was that I was unable to do that properly. Some of articles are definitely not dedicated to translation (and it is really lot of work). Therefore I decided to translate only main content (guides) - it will be done but... Gods know when... At this moment I can only apologise for inconvenience and hope that it will be done as quick as possible...

If you wish to access main page (this WILL BE translated) - just click on logo. Blog and wooden architecture (icons below) are only available in Polish. Facebook - vel is just Facebook :).

Below you can find guides and articles with direct link - this also WILL BE translated...

Kasia Ziellona