sobota, 6 maja 2017

Kolonia Kolejarzy w Nowym Sączu



Odkąd zaczęłam jeździć w Beskid Sądecki (a było to jakiś czas temu) zawsze dziwiłam się turystom podróżującym pociągiem z Krakowa do Sącza. Bo cóż to za przyjemność jechać na około (bo przez Stróże koło Tarnowa) siedząc w tłukącym się pociągu przez bite sześć godzin... Po prawdzie, to sześć godzin trwała podróż do Piwnicznej, bo też ona, a właściwie położona nad nią Niemcowa, była moim ówczesnym celem. 
Dziwię się zresztą do dziś, chociaż Szymon powiada, że dziś tą trasą jedzie się 3 godziny. Choć nadal naokoło, bo nowych torów (jak wspomniałam w poprzednim poście) nie wybudowano...

Kiedy zaczęłam podróże w kierunku Sądecczyzny, nie spodziewałam się, że moje życie zwiąże się z tymi górami niejako na zawsze. Miałam przecież swoją wieś (przez przyjaciół wdzięcznie zwaną latyfundiami), miałam chałupę w sercu Gorców (co prawda kwestia posiadania jest tu kwestią bardzo sporną, ale serce moje od dawna zakopane jest gdzieś tam... na zachód od Sądecczyzny. Druga część serca tkwi w Bieszczadach i dolinach Osławy i Oslawicy, mocno zahaczając o dolinę Wisłoki. Gdzież tu zatem Sądecczyzna? 

Ano, chyba pośrodku...

Niejeden raz przechodziłam Sącz na piechotę, usiłując dojść na wylotówkę w kierunku Piwnicznej. Obserwowałam zmiany jakie zachodziły w tym mieście, pomimo tego, że nie spędzałam tam dużo czasu - tyle ile konieczne było na przejście przez miasto. No i czasem wstąpienie na lody... 


W dawnych czasach "u Misia", potem przemianowanego na Argasińskich - lody i kolejka do nich nie zmieniły się przez lata. Dalej są to najlepsze lody W Nowym Sączu... No dobrze - prawie najlepsze. Najwspanialsze są jednak w niewielkiej lodziarni Orawianka, zlokalizowanej w zaułku, na tyłach lodziarni Argasińskich. Skąd nazwa Orawianka, skoro jesteśmy u Lachów Sądeckich? Ha - nie wiem. Zastanawiałam się nad tym, ale jeszcze nie dotarłam do żadnego wytłumaczenia. Może ukochana właściciela była z Orawy? Któż to wie...


W każdym razie - na bazie lodów śmietankowo-owocowych rozpoczęłam dawno temu obserwacje rozwoju Sącza. Nie nazywałam tego obserwacjami. Ale trudno było nie zauważyć, jak z niewielkiego, powiedzmy wprost: zapyziałego miasteczka, wyrasta przepiękne, funkcjonalne miasto. Z zachowanymi ruinami zamku (niewielkimi), odrestaurowanym rynkiem i skansenem, do którego dojazd kilka lat temu został doskonale oznaczony. Miasta owiniętego wstęgami Dunajca i Popradu. Miasta, w ktorym funkcjonuje jeden z najlepszych w południowej Polsce, szpitali (z doskonałą kardiochirurgią), miasta, które za swoją siedzibę wybrało kilka wiodących firm - słynnego komputerowego Optimusa, czy równie słynnej fabryki lodów Koral. Któż z nas nie pamięta zdania, namiętnie szeptanego przez Kasię Figurę.. "zawsze jest pora na lody koral".



malopolskatogo.pl

A zaczęło się od kolei. Kolei, która stała się impulsem do rozwoju miasta.
W XIX wieku przeprowadzono przez Sącz linię kolejową Tarnów - Leluchów oraz kolejny odcinek kolei transwersalnej: Nowy Sącz-Chabówka. Na skrzyżowaniu dróg kolejowych postanowiono wybudować osiedle robotnicze dla pracowników kolei, którzy mieli tutaj - w nowozbudowanych warsztatach - naprawiać tabor kolejowy. W myśl austriackich planów, opracowano w Wiedniu plany osiedla, a pierwsze domy oddano do użytku rok poźniej. Całą inwestycję ukończono w 1917 r. 
kolonia kolejowa składała się ze stu domostw - przeważnie parterowych, wolnostojących z niewielkimi ogródkami. Większość z nich to tak zwane bliźniaki, z idealnie rozplanowanymi wnętrzami. Choć - powstały też domy dwu - i wielorodzinne. 
Całą kolonię założono niedaleko miejsca pracy kolejarzy. Ale z dala od miasta, sklepów i szkół - dlatego, na wyraźne żądania kolejarzy wybudowano tutaj Dom Robotniczy, szkołę i kaplicę św. Elżbiety (dziś kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa), wg projektu Teodora Talowskiego, znanego krakowskiego architekta.

Prezydent generalny dyrekcji dr Leon Biliński przychylił się do prośby i wyasygnował na budowę szkoły 20.000 zł. i na budowę kaplicy szkolnej 45.000 zł. Dla łatwiejszego uzyskania zezwolenia na budowę podano, że będzie to kaplica jubileuszowa, upamiętniająca półwiecze panowania cesarza Franciszka Józefa. Dlatego też na frontonie kościoła umieszczono portal z emblematami jubileuszowymi, korona, monogramem i cyframi 1848-1898. 


Wieść gminna niesie, iż świątynię wzniesiono pod wezwaniem św. Elżbiety, gdyż była ona patronka cesarzowej, zwanej Sisi. Możliwym jest, że jest w tym ziarnko prawdy. Wiadomo bowiem, że patronami kolejarzy są św. Rafał, Franciszek i św. Katarzyna Aleksandryjska. 

To właśnie w dniu jej wspomnienia (25.listopada) obchodzone jest święto kolejarza.

Dworzec kolejowy położony jest w pewnej odległości od centrum miasta. Klasycystyczny budynek dworca wygląda niemal tak samo, jak dworzec w Iwanofrankovsku czy Lwowie. W sumie - trudno się dziwić. I to Galicja, i to Galicja...
Tylko, że tamte dworce od pierwszego wejrzenia wzbudzają podziw. Od razu widać, że dworzec jest jednym z najważniejszych budynków - porównywalnie dominujący w scenerii, jak ratusz czy wieża kościelna.
"Między panem, wójtem, a plebanem" - można by rzec. Wszak kolej to inwestycja pańska. A nawet cesarska... 
W przypadku Nowego Sącza jest dokładnie odwrotnie. Niegdyś dominujący dworzec został tak jakby przyduszony wznoszącym się miastem. 
Nawet pomnikowa dziś kolejka, postawiona przed dworcem na pamiątkę pierwszego wjazdu pojazdu elektrycznego w 110 rocznicę wybudowania linii kolejowej Tarnów-Leluchów, to symboliczny chichot historii przemysłowej.
Historia kolejowego miasta odchodzi powoli w przeszłość, oddając pola biznesom na kolei wyrosłym. 

Nie tak dawno jechałam z grupą - nomen omen kolejarzy...- do węgierskiego Tisajvaros. Część grupy odbieraliśmy właśnie przy dworcu w Sączu. Próba przejazdu pod niewielkimi wiaduktami,  skończyła się objazdami, które kosztowały nas co najmniej godzinę poślizgu. Miasto Nowy Sącz, wyrosłe na kolei, oferuje kolejarzom tą samą infrastukturę, co niemal 100 lat temu. Fakt, ze infrastuktura wciąż działa. Ale nie jest już dziś potrzebna miastu do rozwoju - miasto rozwija się juz samo.

czwartek, 4 maja 2017

Galicyjska Kolej Transwersalna

Tekst: Kasia Turska "Ziellona"

W 130 rocznicę istnienia kolei transwersalnej, w Otwartym Przewodniku Krajoznawcy, Czesław Szynalik pisał tak:
(...) Henryk Sienkiewicz na łamach warszawskiego „Słowa” opublikował pierwszy odcinek „Potopu”. Trochę wcześniej Mikołaj II został carem Rosji, a Statua Wolności, rozebrana na kawałki rozpoczęła swą podróż z Francji do Stanów Zjednoczonych. Był to rok, w którym Karl Friedrich Benz kończył budować pierwszy samochód, a papież Leon XIII ostrzegł świat przed groźbą masonerii."
Był to rok 1884.
Rok otwarcia kolei transwersalnej. 
Kolei, mającej w założeniu połączyć Zachód ze Wschodem i stworzenie nieprzerwanego ciągu komunikacyjnego, jako alternatywy dla Kolei Galicyjskiej (Kraków-Lwów) na wypadek wojny z Rosją. Oprócz głównego celu militarnego, miała zaktywizować obszary wiejskie - górskie i podgórskie (z natury swej uboższe).

Podróżując po Karpatach trudno oprzeć się wrażeniu, że kolej transwersalna (ze swoimi - dość licznymi odgałęzieniami) istnieje właściwie wszędzie. Wrażenie jest nieco mylne, niemniej jednak dominujące. Od Cadcy na Słowacji, przez Żywiec, Suchą Beskidzką, Nowy Sącz, Jasło, Krosno, Sanok i Zagórz, aż po ukraiński Chyrów, Sambor, Drohobycz, Stryj i Stanisławów (dziś Ivanofrankovsk). Ostatnią stacją Wielkiej Kolei jest malutki (porównywalny do niewielkiego Zagórza) Husiatyn...

Ponieważ istniały już pewne odcinki, postanowiono je wykorzystać do budowy kolei transwersalnej - i pewnie dlatego dziś z Krakowa do Piwnicznej jedzie się przez Stróże niedaleko Tarnowa. Jak słusznie zauważył mój kolega Szymon... 
"A jak ma ten pociąg jechać? Od czasów cesarstwa nowych torów nie wybudowano..."



A dokładniej od dnia 16. grudnia 1884 r. Dnia otwarcia nowej linii kolejowej. Linii, która pod koniec XX wieku stanie się zmorą egzaminacyjną dla kandydatów na przewodników beskidzkich.
Ileż tu tematów, zabytków, historii... Ileż tu niedokończonych opowieści i fragmentów tejże. Ileż skończonych wiaduktów i mostów. Ileż dworców i stacyjek... 
Chciałoby się zaśpiewać "Są małe stacje wielkich kolei"...

Tylko, że ani te stacje nie były wcale takie małe... choć dziś mogłyby się takimi wydawać... Ani owa strasznie brzmiąca kolej nie była taka wielka... choć nie... właściwie była wielka.
Bo czyż można nie docenić przedsięwzięcia, którego efektem było wybudowanie prawie 600 km linii kolejowej w niecałe dwa lata? Co więcej... 
"Galicyjska Kolej Transwersalna w swym przebiegu i niemal we wszystkich urządzeniach technicznych istnieje do dziś. Najlepiej zachowanym i najpiękniejszym odcinkiem GKT jest trasa Chabówka-Nowy Sącz. Znajdują się tu stare dworce z 1884 r., unikatowe zabytki techniki, zupełnie wyjątkowy skansen taboru kolejowego w Chabówce. Jest to przy tym jedyny górski odcinek tej trasy wiodący najpiękniejszymi zakątkami Beskidu Wyspowego, którym dziś organizowane są przejazdy wakacyjne w stylu retro." - pisze Czesław Szynalik.
Tak - kolej transwersalna to była Wielka Kolej. 
Poczujmy jej magię na opuszczonych dworcach, podczas przejażdżki w stylu retro, w fenomenalnym skansenie kolejnictwa w Chabówce, czy też wędrując wzdłuż nieczynnych torów, wdychając "zapach podkładów kolejowych"...







poniedziałek, 1 maja 2017

Zawadka - wieś w sercu niczego...

Długi weekend majowy to planowana od dawien dawna, posiadówa na wsi. Z piesami i rodzicami :) Sorry, ale w tej kolejności:) Miało być siedzenie przy piecu, ewentualnie na trawce w słoneczku. Słoneczka nie ma, więc został piec... No ale jak tu siedzieć, kiedy na kilka godzin przyjeżdża kolega keszer? Keszer od niecałych dwóch tygodni, a już zarażony tak bardzo, że poszliśmy z Zuzką na morderczy spacer: Na Banię, a potem przez las (na tzw. pałę) do Muchy. Kesze zawadczańskie mają się dobrze. Nowicjuszowi keszerskiemu został jeszcze jeden do wyciągnięcia (z moich) plus dodatkowy na Jaworzynach (dopiero dziś go wyciągnęłam... po roku od ostatniego znalezienia.)

No to z tej okazji... kilka słów o Zawadce...




Zawadka - urocza, wysoko położona wieś, rozrzucona na odkrytym, południowym zboczu masywu Kotonia.

Rozrzucona to właściwe słowo, bo sioła tej wsi zaczynają się już pod Groniem (rola Jaworzyny) a ciągną się aż do Pękalówki (rola Pękale). Roztacza się stąd wspaniały widok, od dalekich Gorców, poprzez widoczne tylko przy dobrej przejrzystości powietrza Tatry, aż po Babią Górę. Najpiękniejsze widoki są właśnie znad "drogi pod las".
29 XI 1944 r. na Zawadce rozegrała się wielka bitwa. W jej wyniku poniosło śmierć wielu partyzantów działających tu oddziałów AK "Żelbet" oraz "Odwet". Mimo obławy udało im się wycofać w kierunku na Kotoń , a innej grupie w kierunku na Trzebunię. Wydarzenia te upamiętniono wystawieniem obelisku w 1964 r. aby w 60 rocznicę tych wydarzeń zamienić go na pomnik. Znajdują się tu dwie tablice z nazwiskami poległych partyzantów i mieszkańców Zawadki oraz okolicznych wsi, których Niemcy zamordowali w kilka dni później.
Przy czarnym szlaku (kilkadziesiąt metrów od centrum) został postawiony krzyż, upamiętniający AK-owców, którzy w tej bitwie ponieśli śmierć. Na kilkuset metrach, wzdłuż drogi, śmierć dosięgła kilku partyzantów. Tu zginął między innymi porucznik Artur korbel ps. Bicz, który został awansowany pośmiertnie. O cichych bohaterach można przeczytać w artykule Mariana Cieślika "Zawadka w Ogniu". Od niedawna we wrześniu organizowana jest rekonstrukcja bitwy pod Kotuniem.
GASTRONOMIA:
Sklep w okolicy jest jeden, niemniej jednak polecamy zrobić zakupy w Tokarni lub Krzczonowie (wiele sklepów). Restauracji czy baru tu również nie ma. W ogóle nie ma tutaj nic... I dlatego jest tu tak pięknie...
PSY:
Jak to na wsi... psów jest dużo. Tutaj raczej się nie zapuszczają, natomiast należy uważać na czworonogi, gdyż jeździ tu dość dużo samochodów (droga z płytami betonowymi jest drogą gminną i prowadzi aż na Pękalówkę, gdzie samochodów jest dość dużo - wbrew pozorom). W okolicach pól i lasów lepiej trzymać psy na smyczy, gdyż tereny te są popularne wśród myśliwych - znajduje się tu też kilka ambon.

Droga na Zawadkę

Idąc drogą asfaltową, warto przypomnieć sobie nie- tak-bardzo odległe czasy, kiedy "na górę" dojeżdżało się wozami przez las... Albo syreną po kamieniach - tego akurat dokonało dwóch młodych studentów, którzy syrenę pożyczyli od rodziny... Syrena owa była jedynym automobilem dostępnym na wsi na początku lat 80tych... Dziś trudno uwierzyć, że działo się to... 30 lat temu..., kiedy dzisiaj w każdym domu na wsi stoi od 2-5 aut....


Droga na Zawadkę powstała na początku lat 80-tych. Wieść gminna niesie, że powstała ona dlatego, że pewien członek partii, który wcześniej działał jako partyzant w tutejszych lasach, został przywieziony na Zawadkę na wozie drabiniastym, zaprzężonym w woły. (Konie - jako zwierzęta drogie - na wsi były niezmiernie rzadkie). Wieziono go tzw. starą drogą, przez las. 
Po kamieniach, błocie i korzeniach. 
Zdegustowany członek partii przybył w końcu na wieś Zawadka i tam spotkał swojego dowódcę z czasów II WŚ. Dowódca mieszkał na Zawadce od zarania dziejów (czyli całe swoje życie) i do drogi przez las był przyzwyczajony. Członkowi partii nie mieściło się w głowie, że jego współtowarzysz broni nie ma "normalnej drogi" do siebie do domu. 
Po którymś kielichu (albo właściwie flaszce) członek partii rzekł "Ja Ci tu drogę wybuduję!". 
Słowa dotrzymał. 
Takie niepotwierdzone informacje niesie wieść gminna. Nawet jeśli nie jest ona prawdą... jest miłą opowiastką powtarzaną lokalnie.

Zawadka - Czy są tu jakieś kesze? :)

Czy są tu jakieś kesze? :) 
Są.
Bo była to "pustynia keszowa", którą postanowiłyśmy z Wonderem zagospodarować. Cała seria jest inspirowana keszowaniem z philatryewood z 7Oaks, któremu to zatwardziałemu keszerowi chciałam dedykować całą serię. 
Zawadka #1 - TAJSOWO KAPLICZKA


We wsi rozsiane jest kilkanaście kapliczek w "pięknych okolicznościach przyrody". Przy jednej z kapliczek słupowych zlokalizowany jest niniejszy keszyk. 


Zawadka #2 - Na pole biwakowe 
Drugi kesz z serii znajduje się na skrzyżowaniu dróg - czarnego szlaku na Kotuń i kamienistej drogi na - dziś nieistniejące i potwornie zarośnięte - pole biwakowe. 

Czwarta skrzynka z serii zawadczańskiej jest ukryta w pięknych okolicznościach przyrody, na polanie Bania, której zachodnia część została niegdyś sklasyfikowana jako torfowisko przejściowe datowane na 12500 lat. Na polanę często przychodzą zwierzęta, szukające wodopoju - polana jest nieco podmokła. Rośnie tu m.in skrzyp wielki - roślina znajdująca się pod ochroną.
Zawadka #5 - U Muchy 
Kolejny kesz zawadczański - tym razem pokazujący okolice roli "U Muchy". Jest to bodaj jedynie sioło na wsi, które posiada w swoich granicach strumyk - i to całkiem zacnych rozmiarów. W sezonie robi się tu klasyczne "beło", w którym pluskają się małe rybki. Potok płynie dalej do roli U Juga i dalej ku Krzczonowowi.
Jest to bodaj jedynie sioło na wsi, które posiada w swoich granicach strumyk - i to całkiem zacnych rozmiarów. W sezonie robi się tu klasyczne "beło", w którym pluskają się małe rybki. Potok płynie dalej do roli U Juga i dalej ku Krzczonowowi. Najłatwiej dotrzeć tu z centrum wsi:) oznaczonego jako Parking, przez Tajsowo i rolę "Uboce" - ostatni dom na trasie (jak sama nazwa wskazuje, leżący na uboczu). Dalej iść można ścieżką przez las, uważając tylko, żeby nie pójść za bardzo w górę (dojdziemy wtedy do łączki Pasikonikowej - uroczej polanki w środku lasu), ani zbytnio w dół - wówczas dojdziemy do roli u Juga, najniżej położonej roli Zawadka.
Każda wersja spacerowa jest tu pożądana, ale droga do kesza prowadzi przez prześliczny las bukowy (szczególnie piękny jesienią).
Tuż przed rolą u Muchy płynie wspomniany potok. Równolegle do niego (na zachodnim brzegu) została wybudowana niedawno droga, z Krzczonowa, przez "U Juga" aż do Muchy. Dlatego droga przez las jest rzadko uczęszczana i coraz bardziej zarasta. Ale nadal jest to najszybsza metoda dostania się do centrum Zawadki.
Rola u Muchy słynie w okolicy z... psów. Jest ich tutaj kilkanaście. Jest to zdecydowanie najbardziej "rozszczekana" rola na wsi. A idąc dalej w górę można dojść do uroczych domów "za lasem" i dalej na najpiękniej położone polany pod rolami U Pękali, Mosny czy Oleksy.
Dlaczego kesz w tym miejscu?
Bo jest to miłe miejsce na odpoczynek na trasie. Bo potok szumi, a poziomki rosną. Tak naprawdę - poza niezłym widokiem na rolę u Muchy to miejsce nie przedstawia sobą niczego specjalnego. Natomiast sama droga do kesza, jak i od kesza w górę (kierunek Pękalówka) jest jedną z ładniejszych wersji spacerowych w okolicach Zawadki.
Do niedawna były jeszcze dwa mojego autorstwa:
Zawadka # 3 - Fetyszowe fetysze 
"Fetyszowe fetysze" to skrytka poświęcona naszemu kundelaskowi, który uwielbiał uciekać "pod las". Obrońca płotu  - swoim szczekaniem odstraszał wszelkie traktory, konie i lokalnych mieszkańców. Skutecznie. Żaden traktor do ogrodu nam nie wjechał. Ku pamięci dzielnego obrońcy płotu powstała ta skrzynka, mniej więcej w miejscu, w którym najczęściej udawało nam się go złapać.
Fetysz zazwyczaj uciekał w kierunku lasu - tam, gdzie my najczęściej chodziliśmy na spacery. Z drogi kamienisto - płytowej roztacza się piękny widok na pobliskie pola, lasy i cudowne szczyty Beskidu Wyspowego. W dali przy dobrej pogodzie widać Gorce. Lokalni mieszkańcy twierdzą, że kiedy z Zawadki widać Tatry oznacza to, że następnego dnia będzie zmiana pogody (czyli idzie dysc...). Od ponad 30 lat obserwacja ta spełnia się co do joty.
W okolicznych brzeziniakach i zaroślach roi się od grzybów, borówek, poziomek. Problem tylko w tym, że droga jest drogą gminną, prowadzącą do domów na rolach Oleksy, Mosny, Pękale. W efekcie - grzyby w większości są wyzbierane, przynajmniej te, które rosną "przy drodze". Teoretycznie można próbować konkurować, ale jak tu konkurować z miejscowymi? Owoce leśne (np. borówki - czyli czarne jagody) występują tu obficie, ale ponieważ droga jest uczęszczana przez pojazdy silnikowe, sugerujemy szukać owoców nieco bardziej w głębi lasu.
Ze względu na fakt, że pod kapliczką, na brzegu lasu, często zatrzymują się grzybiarze i - wbrew pozorom - jest to miejsce narażone na obecność różnych "niewtajemniczonych", którzy w sezonie lubią tu odpoczywać, palić ognisko i ogólnie... trzeba ich przeczekać. 
Kesz założony został egocentrycznie.:) Po pierwsze - na pamiatkę spotkania z TheMcCaches, Po drugie  - bo tyle razy chodzi się tą drogą, tylko po to, żeby dotrzeć na Zawadkę i dopiero tam ruszyć na szlak... I tyle razy idzie się te 4,5 km tylko po to żeby "dojść na górę", że pomyślałam, iż niewielki przystanek celowy po drodze, będzie miłą odmianą. A po trzecie - bo droga na Zawadkę ładna jest :)

Kesz założony na pamiątkę spotkania pod Paddington Station w Londynie. Wówczas spotkanie wypadło przy śmietniku, bo tam zlokalizowany był kesz z serii "sidetracked". Obiecałam, po powrocie do Polski, założyć kesza w podobnych okolicznościach "przyrody". Najbliższy przystanek PKS znajduje się w Tokarni, przy moście - załóżmy zatem, że kesz niniejszy (przy wierzbie) jest polską wersją sidetracked. U nas wszystko jakieś takie bardziej zielone jest....
Oba zostały zarchiwizowane bo teren okazał się zamugolony i reaktywacja keszy następowała ze spaceru na spacer, co uznałam za... bezsensowne.