sobota, 8 lipca 2000

Szlak Uroczysk Brdy



"Wędrówką jedną życie jest człowieka..."
 Stare Dobre Małżeństwo

Być może, że Górą biegł jakiś szlak...
...być może, że dało się go przejść suchą nogą....
...być może...

My jednak poszłyśmy zgodnie z mapą, kompasem i logiką (naszą, kobiecą) i okazało się, że robota kocha głupiego. Zamiast żwirową, wygodną drogą, szłyśmy po korzeniach, błocie i trawach.
Ale choć nieco nadłożyłyśmy drogi, choć błoto nadal chlupocze w butach, opłacało się bardzo.

Gdzieniegdzie zwalony stuletni Dąb straszy wyrwanymi z ziemi korzeniami.

Mysz kopytna


Właściwie jechałyśmy odwiedzić Kasię, Moją koleżankę ze studiów. Pracowała przez wakacje w Jastarni, na lotnisku. Ale przecież nie mogłyśmy tylko przejechać obok ogromnej połaci lasów. Wysokie na 20 metrów sosny przeglądały się władczo w krystalicznie czystej toni Zalewu Koronowskiego, a wyżej na północy, nad cudownie czystą Brdą. 
Nie mogłyśmy przejechać obojętnie...


poniedziałek, 3 lipca 2000

Historia 24-godzinnej szarlotki - Piec

Ogień cicho buzuje w przepastnym brzuchu pieca. Podkowa powoli się nagrzewa. Za kilka godzin może będzie już w kranie ciepła woda. Ale nic nie jest pewne.
Kaflowe piece mają bowiem swoje fanaberie. Mają swoje dobre i złe dni. Przyjaciół i wrogów.
Jak ludzie.

rys. Wonder ©


Problem suchego drewna, a właściwie jego braku przewija się przez wszystkie chaty i bacówki. Tym razem, kiedy ze świeżo porąbanych bali kapie woda, nie udaje się nam szarlotka. Już od sześciu godzin siedzi w piekarniku, w którym temperatura nie przekracza stu stopni! Piec nieznajowski swoje fanaberie uzewnętrznia brakiem cugu. Raz buzuje w nim jak w piekle, innym razem-to znaczy wtedy, kiedy nam ślinka cieknie na szarlotkę- wygasa wewnętrzny żar i piec zapada w długotrwałą śpiączkę.

Za nic nie daje się przebłagać.