niedziela, 17 grudnia 2017

Turki w Dolinie Sanu

W dolinie Sanu kultywowane są  najciekawsze tradycje pełnienia warty przy grobie Jezusa. Obok oddziałów typowo wojskowych zachowały się malownicze straże tureckie.

Urządzanie w Wielki piątek w kościołach grobów Chrystusa jest starą polska tradycją. Zazwyczaj wartę honorową pełnią przy nich strażacy w galowych mundurach. Ale nie wszędzie. 
Foto pochodzi z http://gazetagazeta.com/2016/03/polskie-misteria-wielkanocne/ - autor: Grzegorz Micuła

W Radomyślu, Woli Rzeczyckiej, Zaleszanach, Giedlarowej, Grodzisku, Gniewczynie i innych wsiach i miasteczkach w dolinie Sanu spotyka się uzbrojone oddziały nazywane Turkami. W Zaleszanach jest to jednolicie umundurowany i uzbrojony w szable oddział kościuszkowski z własnym sztandarem.

W skład oddziału strażników z Radomyśla wchodzą dochtory oraz koguty odziani w wysokie, błyszczące czapy ozdobione pękiem kolorowych wstęg. W Niedzielę Wielkanocną porywają dziewczęta do tańca i zatrzymują samochody. Dowódcą Turków jest basza ubrany w kolorową kapę. W Woli Rzeczyckiej koguty mają czarne mundury i wysokie czapy ozdobione sztucznymi kwiatami.

Poza pełnieniem warty przy Grobie Pańskim Turki asystują księdzu przy święceniu ognia, wody i pokarmów oraz w czasie mszy i procesji rezurekcyjnej. W Niedzielę Wielkanocną chodzą z życzeniami po domach. Turki, na wzór oddziałów wojskowych, uzbrojeni są w szable i atrapy karabinów. Popisują się musztrą, jak w Gniewczynie Łańcuckiej i Grodzisku, lub tańcem- w Radomyślu i Woli Rzeczyckiej.

Wielkanocne Turki są ważnym i ciekawym elementem kultury ludowej. Najprawdopodobniej wywodzą się ze średniowiecznych misteriów pasyjnych wprowadzonych w Polsce przez strażników Grobu Bożego (bożogrobców) z Miechowa, a być może także ze straży obywatelskich organizowanych dla obrony przed Tatarami. Nie ma dwóch identycznych oddziałów- różnią się kolorem mundurów, uzbrojeniem i tradycją. Niektóre mają własną orkiestrę. 


Zobacz również:



poniedziałek, 4 grudnia 2017

Taradajką do Puńska


Nie przyjechałam tu taradejką, Chociaż miałam wielką ochotę. Niestety górę nad tradycją wzięła wygoda i cywilizacja. Większość Litwinów na obchody święta Matki Boskiej Zielnej- 15. sierpnia- przyjechała samochodami. 

Litewskie bryczki o niskich burtach, ogromnych szprychowych kołach z błotnikami i miękkich, wyściełanych siedzeniach można jeszcze spotkać w niektórych domach. Podobno jeszcze kilka lat temu na nabożeństwo 15. sierpnia tradycyjni Litwini do tarantasów (druga nazwa teradejki) zaprzęgali traktory, ale dziś zdecydowana większość zajeżdża przed kościół maluchami i polonezami.

Miasto polskich Litwinów

Puńsk- małe schludne miasteczko położone między malowniczymi pagórkami nad przeraźliwie zanieczyszczonym jeziorem Punia- jest stolicą polskich Litwinów. Powstało w połowie XVI wieku na skraju nieskolonizowanego jeszcze kawałka Puszczy Mareckiej. Kolonizacja następowała z dwóch stron: od strony Łoździejów i od strony Wiżajn. Pierwszymi osadnikami byli Polacy, Litwini i Rusini. Ci ostatni, jako element najsłabszy, szybko ulegli lituanizacji i polonizacji. Na Sejneńszczyźnie- najdalej na zachód położonej Litewskiej wyspie- mieszka około 12000 Litwinów. Drugie tyle jest rozrzucone po całej Polce. Choć jako mniejszość Narodowa nie stanowią dużej grupy nie grozi im wynarodowienie.

Litwini, jak żadna inna grupa etniczna, trzymają się razem, kultywują tradycję i dbają o naukę litewskiego w szkołach. Skupieni są w różnych organizacjach, które umacniają patriotyzm i poczucie przynależności Narodowej. Działa "Stowarzyszenie Litwinów w Polsce", wydawane jest czasopismo  "Ausra", odrodziło się również Towarzystwo im. św. Kazimierza i Związek Młodzieży Litewskiej. To jedna strona medalu.

Druga strona medalu

Druga, jak zwykle jest ciemniejsza.

Dużo naczytałam się o gościnności litewskiej, ale wnet okazało się, że, owszem, Litwini litewscy są  uroczy, natomiast Litwini polscy, a przynajmniej ci spotkani w Puńsku, darzą Polaków szczera nienawiścią. Tyle lat minęło od zmienienia granic po I i II wojnie Światowej, a oni nie zapomnieli. Ale najgorsza jest obojętność...

Z taką ignorancją, wszystkich i wszystkiego, co nie-litewskie spotkałam się po raz pierwszy w życiu. I u Łemków i u Cyganów, nie mówiąc już o naszych rodzimych góralach, mój plecak i torba na aparat wywoływały szczere zainteresowanie. Każdy rwał się, żeby się przywitać, wyrazić zdziwienie, czy samemu nie straszno, albo po prostu się uśmiechnąć. Zazwyczaj też chętnie opowiadali o swoich rodzinach, regionie, zwyczajach... 

Tutaj nic.

Zero kontaktu.


Moje rozpaczliwe próby dowiedzenia się czegokolwiek, spełzały na niczym. Ani rozmowa ze sprzedawczynią, ani z mieszkańcami nie przyniosły rezultatów. Najczęściej wzruszano ramionami i odchodzono. Rozmowni okazali się tylko strażnicy graniczni, ale oni byli z pochodzenia Białorusinami i ich też Litwini nie darzyli sympatią. Uważali, że strażnicy są  tu niepotrzebni - ponoć żaden z mieszkańców Puńska nie chciał tutaj punktu granicznego.

Już zdecydowałam się opuścić niegościnne miasto....

..już szłam drogą na Suwałki....

...już klęłam pod nosem za stracone pół dnia

....kiedy z drogi zawrócił mnie głos.

-Proszę pani! Pani wstąpi do nas na kawę. Na pewno jest pani zmęczona...

Otwarły się przede mną wrota raju. O kawie marzyłam od mniej więcej trzech godzin i smętnie myślałam o pozostałych mi 60 groszach. Do jutrzejszego otwarcia poczty nie spodziewałam się kawy. Pani Jasia, przeurocza kobieta, jest Polką. I ma syna Grzegorza. Syn Grzegorz, podobnie jak ja, jeździ stopem i przeróżni ludzie mu pomagają, stąd niespodziewana gościnność pani Jasi.

Chociaż, nie! Z czymś takim w sercu człowiek się rodzi, a warunki i okoliczności tylko go ukierunkowują. Tu okoliczności sprawiły, że zostałam podjęta kawą, serem białym i przepysznym ciastem z gruszkami. Kiedy szliśmy wieczorem na występy folklorystyczne nad jezioro Punia, trzymałam za rękę Igora, przecudnego wnuka pani Jasi. Miał lat pięć i był (nadal jest) niekwestionowanym żywym srebrem. Złotem! Platyną!

Nigdy w życiu nie spotkałam tak uroczego dziecka! Normalnie mam awersję do dzieci, ale Igor po prostu mnie oczarował. Mój czas  podzieliłam na zabawy z nim i rozmowy z panią Jasią i jej mężem panem Edwardem. Nie skarżyli się. Tego typu ludzie nigdy się nie skarżą. Ale wyczuwałam z rozmowy żal i rozgoryczenie. Pani Jasia od kilku lat nie może znaleźć pracy w okolicy z prostego powodu: nie mówi po litewsku. Tutejsi Litwini znają język polski. Muszą znać. Ale nie przyjmą do pracy nawet sprzątaczki nie-Litewki.

Polacy dyskryminują ????!!!!

I nam się zarzuca dyskryminację!? Kiedy we własnym kraju dyskryminowani są  Polacy! Na 100 numerów na ulicy, gdzie mieszkają moi dobroczyńcy, tylko 4 należą do Polaków. Ale nie w liczbach sprawa. Litwini też mają prawo do własnej stolicy na terenach dawniej należących do nich. Ale niewiele Litwinów odkłoni się Polakowi na ulicy. Pani Jasia jest przeuroczą kobietą i naprawdę ciężko było mi zrozumieć brak znajomych.

Raptem kilkoro Litwinów przyznaje się do przyjaźni z Polakami. Pani Jasia ma jedną litewską przyjaciółkę. Ona nie przejmuje się konwenansami. Pani Jasia to pani Jasia, a nie Polak, którego z założenia należy nie lubić. 

Ludzie!!! opamiętajcie się!!!

Jeżeli przez przypadek dowiecie się, że wasz najlepszy przyjaciel jest na przykład Cyganem, a wy akurat Cyganów nie lubicie, odwrócicie się od niego?! Człowieka należy oceniać jakim jest, a nie jaką ma Narodowość, wyznanie, rodzinę!

Proszę bardzo! Niech na Sejneńszczyźnie będą dwa języki urzędowe, centrum kultury litewskiej, święta...

Zdaję sobie sprawę, że tylko granice zmusiły Was, drodzy Litwini, do życia w obcym kraju, ale żyjecie już tu 50 lat, a obok Was Polacy. 
Nie zapominajcie o nich.
Oni też chcą żyć normalnie...


Sierpień'2000- Puńsk


Oświadczenie autorki:

Zaznaczam, ze artykuł poniższy powstał na podstawie moich osobistych odczuć podczas  pobytu w Puńsku w sierpniu 2000 roku. Pobyt na Litwie w siedem lat później przekonał mnie że Litwini są  gościnni i bardzo mili. Czy miałam pecha wtedy w Puńsku? Być może. Nie twierdzę że WSZYSCY są  tacy, albo NIKT nie jest taki. W róznych społecznościach trafiają się przeróżni ludzie. Jedna niefortunna znajomość potrafi zrazić lub przekonać do całej nacji. Jednakże takie odczucia pozostawił we mnie Puńsk po 2000 roku. Może pojadę tam kiedyś powtórnie i moje podejście się zmieni. 

Dziękuję pani Bożenie z punsk.com.pl na zwrócenie mi uwagi - cytuję wpis do księgi gości: 
Przykro mi, że trafiła Pani na obojętnych Litwinów. Zapewniam Panią, że nie wszyscy są  tacy i zazwyczaj staramy się służyć pomocą przyjezdnym. Ponadto, znam wielu Polaków w Puńsku, którzy nie czują się w jakiś sposób osaczeni, czy szkalowani przez Litwinów. Wręcz przeciwnie, znaleźli tu swoje miejsce i mają się bardzo dobrze:)
Wierzę, że moje wrażenie było mylne i przepraszam wszystkich którzy poczuli się urażeni.

Pierwszy Rok Suwalskiego Parku Krajobrazowego

przedruk z Przyrody Polskiej 06,1977

Ponieważ odkopałam w skrzyni wsiowej cały skład Przyrody Polskiej z lat siedemdziesiątych, pozwolę sobie zaprezentować to co znalazłam- oczywiście wybór subiektywny... takich rzeczy jak "na miejscu wyrobisk Kopalnianych park dla ludzi pracy" nie będę tutaj prezentować, Chociaż może i warto by było- ku przestrodze;)))



W styczniu (1977 rok- przyp.) minął rok od utworzenia Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Park ten powołano z uwzględnieniem przewidywanego na przyszłość wzrostu turystyki i roli rekreacji dla mającego powstać w sąsiedztwie ośrodka przemysłowego. Park ten ma chronić przede wszystkim osobliwe i piękne ukształtowanie rzeźby terenu ze szczególnie urozmaiconą florą i fauną. Uchwała powołująca Suwalski Park Krajobrazowy zobowiązuje terenową administrację do wielokierunkowych działań doraźnych i perspektywicznych np. do wprowadzenia odpowiednich zakazów i ograniczeń w działalności gospodarzczo usługowej, przebudowy napowietrznych linii telekomunikacyjnych i elektrycznych na siec podziemną.

Zgodnie z uchwałą ustawiono znaki drogowe zakazujące wjazdu na teren parku pojazdom samochodowym, którym wolno poruszać się jedynie po szosie-obwodnicy stanowiacej granicę Parku Krajobrazowego. Zmotoryzowani turyści w zasadzie przestrzegali tych zakazów, z wyjątkiem dwóch miejsc. Znak przy drodze prowadzącej do wsi Udziejek został przewrócony, a znak zakazu wjazdu ku podstawie góry Cisowa został zupełnie zniszczony. Góra Cisowa jest obiektem wymagającym pilnego i przemyślanego działania. jest ona punktem najliczniej odwiedzanym i jednocześnie jest zupełnie niezagospodarowana; wieża triangulacyjna jest uszkodzona, rażą wzrok puszki po konserwach i papiery.

Dużo kłopotów ma straż leśna z dziko biwakującymi turystami, którzy upodobali sobie szczególnie jezioro Hańczę, nie omijając też i innych jezior, a pozostawiając po sobie zanieczyszczone miejsca. Również malowniczy parów strumienia w Smolnikach, parów jak z bajki, jest zabrudzony wieloma najróżniejszymi odpadkami. Sytuację poprawić mogą tablice (szkice terenu Parku i informacje), które ostatniej jesieni ustawiono w wielu miejscach przy obwodnicy Parku. zaśmiecanie parku przez turystów jest mimo wszystko minimalne.

Nad ciemnoszmaragdowej toni Jeziora Jaczno minionego lata można było zaobserwować opalizującą warstewkę tłuszczu, niewątpliwie przypływającą z wodami strumyczków, a pochodzącą z obozu harcerskiego warszawskiego szczepu Watra, biwakującego w swym tradycyjnym miejscu, świetnie zorganizowanego z doskonałą kadrą. jednak pewnych spraw nie da się pogodzić i dobrze, że był to ostatni rok obozowania w tym miejscu. Od tego roku w źródliskach gosopodarować będą już tylko dzikie zwierzęta, a człowiek pozostanie przechodnim widzem.

 Sprawa wody gruntowej na terenie Parku jest przykładem naruszenia przez człowieka równowagi w środowisku przyrodniczym. jej poziom wciąż opada. W sąsiedztwie studni głębinowej, wywierconej kilka lat temu na terenie PGR Kleszczówek, wybiły źródła do dziś robiące wrażenie awaryjnego wylewu. W przyrodniczo najwartościowszym miejscu, źródliskach nad jeziorem Jaczno, w następstwie głębokich wierceń i niewystarczającego plombowania- woda podziemna z łatwością znajduje ujście.
Zdzisław Szkiruć, Krzysztof Wołk

Przyroda Polska - miesięcznik wydawany przez Ligę Ochrony Przyrody, poruszający zagadnienia z zakresu ekologii, ochrony środowiska i ochrony przyrody. czas opismo zalecane dla szkół przez Ministerstwo Edukacji Narodowej.

sobota, 2 grudnia 2017

Klucz do Królestwa Polskiego


Pierwszy gród w Santoku, istniejący być może już od VIII w., został prawdopodobnie zdobyty i zniszczony przez wojów Mieszka I. Wkrótce potem na jego miejscu wybudowano drugą, znacznie większą warownię, składającą się z grodu głównego i podgrodzia, którą Gall Anonim nazwał "kluczem i strażnicą królestwa polskiego". Przy budowie nowego grodu zastosowano tzw. konstrukcję hakową, co wyraźnie wskazuje na jego piastowską genezę. Była to zmodyfikowana wersja tradycyjnej przekładki: na niektórych drewnianych belkach ułożonych prostopadle do biegu wału pozostawiano na końcu kawałek ściętego konara, czyli naturalny hak, zapobiegający wysuwaniu się ułożonych powyżej belek równoległych do linii wału. 

Santok- wieś z burzliwą przeszłością

Gród kiedyś wykorzystywali propagandowo Niemcy, potem Polacy.- Warto, aby ta wrzawa wokół Santoka już ucichła- mówi Robert Piotrowski. Wkrótce pod jego redakcją ukaże się książka "Dzieje Santoka- gród, wieś i okoliczne miejscowości".

zdjęcie ze strony gminy

Doskonałą ilustracją do znaczenia Santoka jako elementu propagandy w Niemczech i w Polsce jest pewne zdjęcie. Spokojnie płynąca Warta, zacumowana łódka, a w tle na drugim brzegu wzgórze grodziska, jeszcze nierozkopane przez ekipę profesora Unverzagta w 1933 r. Wiadomo że wykopaliska w tym "grodzie na niemieckim Wschodzie" były w nazistowskich Niemczech mocno nagłaśniane przez propagandę. Miały udowodnić prawo do niemieckiej ekspansji, jako obrony przed zakusami Słowian. Dokładnie to samo zdjęcie wykorzystano na propagandowej widokówce Instytutu Zachodniego.

- A Warta, jak płynęła, tak płynie- stwierdza Robert Piotrowski. 

Żurawie w ujściu Warty

Żurawie są największymi ptakami gniazdującymi w Polsce: mają 1,5 m wysokości, a rozpiętość ich skrzydeł dochodzi do 2,5 m. są  niebywale płochliwe i osiedlają się na terenach mało zaludnionych i czystych ekologicznie.

Fot: Mateusz Matysiak, źródło: BirdWatching.pl

Park Narodowy "Ujście Warty" to ptasie królestwo. Ochrona ptaków oraz siedlisk, w których żyją, jest podstawą funkcjonowania tego Parku.

Cenne znaleziska archeologiczne pod Kaliszem


Relikty osadnictwa z okresu lateńskiego, związanego z obecnością celtyckiego plemienia Bojów oraz z okresu rzymskiego i wczesnego średniowiecza, odkryto w tym roku podczas  badań w dolinie Prosny w Jastrzębnikach pod Kaliszem.
Prace archeologiczne prowadzono w ramach grantu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

O śladach pobytu w tym rejonie Galów świadczą znaleziska monet, ozdób i elementów stroju oraz obiekty archeologiczne, w których znaleziono ułamki naczyń kultury lateńskiej pochodzących z przełomu er- poinformowali Sławomir Miłek i Leszek Ziąbkaz kaliskiego Muzeum Okręgowego oraz Adam Kędzierski z miejscowej stacji Instytutu Archeologii i Etnologii PAN.

Według nich, spośród znalezionych monet, trzy można łączyć z mennictwem celtyckich Bojów. Część z nich prawdopodobnie została wybita w pobliskim Jankowie, gdzie- według najnowszych badań- istniała pod koniec I wieku p.n.e. mennica, wybijająca monety o wartości 1/3 statera.- Dwie z monet nawiązują wagą i sposobem wykonania, materiałem i stylistyką do numizmatów z Jankowa- mówi Ziąbka.

Według niego, trzecia z monet też odpowiada wagowo wartości 1/3 statera, ale została wykonana z brązu, a jej stylistyka nawiązuje do złotych monet bitych przez Bojów na terenach położonych na południe od dzisiejszej Polski.- Możliwe, że moneta była wcześniej pokryta cienką warstewką złota, czyli mogła być falsyfikatem z epoki- nie wyklucza Ziąbka.

Według kaliskich archeologów, znaleziska z okresu lateńskiego i rzymskiego w dolinie Prosny potwierdzają starożytną metrykę Kalisza- skupiska kilkunastu osad, które już na przełomie er stanowiły bardzo ważny ośrodek dalekosiężnego handlu związanego ze szlakiem bursztynowym.

Na terenie prowadzonych prac znaleziono także kilka monet rzymskich, w tym rzadko odkrywany na ziemiach polskich denar Republiki Rzymskiej z 83/84 roku przed Chrystusem.

Na monecie widać kontrmarki w kształcie greckich liter. Potwierdza to, że zabytek dotarł do Wielkopolski z któregoś z państw hellenistycznych, gdzie Celtowie służyli jako żołnierze najemni- mówią archeolodzy.

Tekst pochodzi z Gazety Wyborczej