świat w kolorze blue
Autor: Wojciech
Po niedzielnym nieróbstwie i smażeniu się na plaży przychodzi poniedziałek, kiedy to... nic nie robimy. Tak naprawdę to tylko do południa jesteśmy na plaży. Ostatnia godzina była nie do wytrzymania ze względu na spiekotę. Około trzynastej ewakuujemy się. Postanawiamy zobaczyć Jezioro Szkoderskie. Przed wyprawą należy spróbować miejscowej kuchni. Lokujemy się w jednej z setek przydrożnych knajpek. Zamawiamy talerz miejscowych specjałów, zaznaczając, że jesteśmy okrutnie głodni i chcemy wydać nie więcej niż 15-20 euro. Jak się okazało, przesadziliśmy- ilość nas przerosła. Na talerzu jest: quebapa (czyli kebab), pleskawice (rodzaj hamburgera), xuxhok (pikantne kiełbaski), pire (pita), kurczak, frytki, kapusta, pomidory, ogórki, kilka rodzajów papryki z rożna.
Posileni postanawiamy wreszcie wyruszyć na zaplanowaną wycieczkę. Najpierw kierujemy się z Ulcinj na Vladimir, ostatnią większą osadę przed granicą z Albanią, a następnie na przełęcz w górach Rumija, będących ostatnim na południu pasmem Gór Dynarskich. Drugi koniec jest w Alpach Julijskich w Słowenii, pomiędzy nimi są wszystkie góry, które można oglądać będąc w Chorwacji. Przeprawa przez pasmo leży na wysokości ponad 1000m n.p.m. Droga nas nie rozczarowuje. Jest wąsko, okrutnie dziurawo, serpentyny bez żadnego oznakowania, niezabezpieczone przepaście, czyli standard. Rekompensatą jest jednak widok na jeden z nielicznych płaskich obszarów Czarnogóry. Na południe widoczna jest rzeka Bojana- naturalna granica z Albanią.
Przekraczamy przełęcz, czy też raczej przekopany szczyt grzbietu górskiego i... stajemy przed jednym z najbardziej niezwykłych widoków, jakie dane nam było oglądać. Lakoniczna wzmianka w jednym tylko przewodniku, że warto tędy przejechać ze względu na panoramę Jeziora, jest niesprawiedliwa. Może to przepiękna pogoda i kłęby chmur siedzących na grzbietach Alp Albańskich (właściwie Gór Północnoalbańskich), a może cisza i niesamowity błękit, w każdym razie jesteśmy zaczarowani.
Samo Jezioro Szkoderskie w 2/3 należy do Czarnogóry, a reszta jest Albańska. W zależności od poziomu wody ma od 400 do 550 km<sup>2</sup>, co biorąc pod uwagę obszar całego kraju nieco tylko przekraczający 13 500 km<sup>2</sup> jest całkiem sporym kawałkiem wody. Średnia głębokość Jeziora waha się w przedziale 6-8m, a tafla wody jest przeciętnie 5m n.p.m., czyli występuje tu tak zwana pseudodepresja. Samo powstawanie Jeziora to też ciekawe zjawisko. Kiedyś przepływały przez ten obszar tylko rzeki, stanowiące teraz dopływy jeziora. Było tu sporo wzniesień, na niektórych z nich wybudowano nawet twierdze i monastyry. Teren stopniowo obniżał się, a rzeki zalały cały ten obszar. Mamy teraz ogromne jezioro, na którym pozostało około 50 wysepek, zwanych "goraca", oraz kilkanaście budowli na nich. Większość to tylko ruiny, jednak niektóre są ponownie zasiedlone przez mnichów. inną atrakcją rozlewiska jest flora i fauna. Niestety, nie spotkaliśmy zwierząt, gadów czy ptaków, mimo że żyją tu nawet pelikany!
Poznaliśmy jednak dość szczegółowo czterech przedstawicieli świata roślinnego. Pierwszy z nich to wszechobecne figi, małe i duże, zielone, żółte i fioletowe, ale nieodmiennie przepyszne, choć raz słodkie, a raz orzeźwiające. Drugi, to jak nam się wydaje rozmaryn porastający zbocza nad jeziorem, 0 który do dnia dzisiejszego służy nam w kuchni. Trzeci przedstawiciel to również zioło – palim. Jest to coś, czego dodaje do swojej rakii tutejszy winiarz – nazywany przez nas Luis de Fines za sprawą swojej fizjonomii i zachowania. Otrzymuje on dzięki temu niezwykły napitek, jako żywo przypominający najlepszej jakości dżin. Palim (bo tak również nazywa się zaprawiona tym ziołem rakija) w połączeniu ze schłodzonym tonikiem daje niesamowite efekty. No i czwarty przedstawiciel świata roślin to winne grono. Oczywiście przetworzone na całkiem niezłe wino białe i czerwone, wspomnianą już rakiję występującą w postaci czystej jako palim i niedościgłą w smaku wiśniówkę zrobioną na bazie tego wysokoprocentowego trunku. Do dzisiaj żałujemy, że nie zapełniliśmy wszystkich dziur w bagażniku tym zacnym trunkiem, a ponieważ w Czarnogórze obowiązuje zerowy poziom alkoholu we krwi, degustacje trzeba było przerwać bardzo szybko i zdać się w dużej mierze na instynkt.
Wspominane wcześniej monastyry i ruiny twierdz, z góry wyglądające jak okruszki na wyspach rozsianych wzdłuż wybrzeża, można podziwiać dopiero po przejechaniu kilkunastu kilometrów i to właściwie tylko przez lornetkę lub teleobiektyw. Niemniej warto. Okoliczni mieszkańcy, np. w Virpazar, organizują przejażdżki po jeziorze, jednak na taki wypad należy wybrać się rano i mieć cały dzień w zapasie. Trasa biegnąca zboczem, niestety na znacznej długości wije się wśród drzew i maleńkich wiosek. Droga jest jednak bardziej bezpieczna, choć wąska i często ograniczona kamiennymi murkami. Szerokość pomiędzy nimi wynosi jakieś trzy metry. Nie było niespodzianką, że właśnie w momencie przejeżdżania pomiędzy takimi biami z przeciwka nadjechał autobus. No, ale gdyby nic takiego się nie wydarzyło, bylibyśmy trochę zawiedzeni.
Jadąc dalej na zachód w kierunku drogi Podgorica–Petrovac, którą mieliśmy wrócić do Ulcinj, natykamy się na jeszcze jeden niezwykły widok. W świetle zachodzącego słońca przebłyskującego zza chmur oglądamy "fidżi"! Krajobraz skojarzył się nam właśnie z naszym wyobrażeniem Fidżi- lekko rozmywające się kopczyki wysepek wyrastających z błękitno-zielonej wody.
Wracając na kemping, obejrzeliśmy przepiękny spektakl światła i cienia, jaki stworzyło zachodzące słońce z chmurami coraz mocniej zaś nuwającymi niebo. Niestety, efektem tych chmur była nocna burza, która nas lekko podtopiła, ale nic to, dzień był naprawdę udany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz