czwartek, 29 sierpnia 2019

Cmentarz wojenny na Wysokiej

tekst z geocaching.com

Obrona Jordanowa i okolic

1 września 1939 roku niemieckie zgrupowanie pancerne 14 armii w składzie 2. dywizji pancernej i dywizji lekkiej (XXII Korpus Pancerny gen. von Kleista) ruszyło ze Słowacji przez Tatry na Chabówkę i Nowy Targ. Broniący tego kierunku 1 pułk KOP dowodzony przez ppłk. Jana Wójcika nie był w stanie długo utrzymać wyznaczonych pozycji, a w wypadku ich przełamania Niemcy mogli wyjść na tyły armii "Kraków" gen. bryg. A.Szyllinga.

W związku z tą sytuacją 10. brygada pancerno-motorowa płk. dypl. Stanisława Maczka otrzymała zadanie zamknięcia kierunku na Jordanów i Rabkę. Była to jedna z dwóch brygad pancerno-motorowych, którymi dysponowały siły polskie we wrześniu. W jej skład wchodziły różne formacje, które posiadały bardzo różnorodne uzbrojenie, m.in. przestarzałe czołgi Vickers oraz tankietki TKS i TK3. Płk dypl. Stanisław Maczek zainstalował swój sztab i stanowisko dowodzenia w Krzeczowie...

Co roku 1 września na terenie cmentarza odbywają się uroczystości rocznicowe.

Informacje ze strony gminy: 

Wieś przepięknie położona na wysokości 525 m n.p.m. na wzgórzach Pasma Podhalańskiego pomiędzy Jordanowem a Spytkowicami. Pierwsza wzmianka o wsi pochodzi z 1581 roku. Jest to wieś, w której urodził się ks. Józef Stolarczyk słynny zakopiański proboszcz.
Najstarszy i najcenniejszy zabytek architektury we wsi to XVI- wieczny dwór obronny. Dwór ten wraz z fragmentami zabytkowego parku to miejsce, gdzie swoją siedzibę ma Fundacja – „Lutnia Staropolska”. Obecni właściciele dworu, zawsze chętnie goszczą przyjezdnych proponując nocleg, posiłek a na życzenie staropolskie pieśni przy akompaniamencie dawnych instrumentów strunowych.

Wysoka zapisała się piękną kartą w historii II wojny światowej. W dniach 1 i 2 września 1939 roku na południowych zboczach wsi miała miejsce bitwa między wojskami polskimi 12 pp. z Wadowic, 10 Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej i 25 Pułku Ułanów, wspomaganymi przez miejscową ludność a nacierającymi od Orawy i Spytkowic niemieckimi dywizjami pancernymi. W odwet za zdecydowany opór i walkę Niemcy spalili całą wieś.
 

Za bohaterstwo w 1946 roku Wysoka została odznaczona Orderem Krzyża Grunwaldu III Klasy. Po wojnie dla upamiętnienia tych walk wzniesiono pomnik w obrębie miejsca w którym pochowano poległych w bitwie cywili i żołnierzy. Co roku 1 września miejscowa ludność, władze samorządowe, młodzież oraz żyjący uczestnicy tych wydarzeń czczą pamięć poległych, spotykając się przy pomniku na uroczystej mszy polowej.
Przez szczyt wzgórza biegnie trasa rowerowa oraz szlak turystyczny łączący Luboń Wielki z Halą Krupową przechodząc przez Górę Ludwiki 653 m. Z niej to roztaczają się wspaniałe widoki na Tatry, Babią Górę, Gorce i Luboń. Niezapomniane wrażenie, które na długo pozostaje w pamięci to wschód słońca przy pięknej pogodzie oglądany z Góry Ludwiki. 

Czytaj także:

Małe stacje wielkich kolei: Jordanow

Tekst z geocaching.com

Galicyjska Kolej Transwersalna (niem. Galizische Transversalbahn) - państwowa linia kolejowa, otwarta w 1884 w Galicji (Austro-Węgry). Linia przebiegająca równoleżnikowo z zachodu na wschód przez górskie obszary Karpat, równolegle do oddanej w roku 1851 drogi 28.




Inwestycja ta miała na celu połączenie już istniejących tras o przebiegu równoleżnikowym i stworzenie nieprzerwanego ciągu komunikacji kolejowej z zachodu na wschód terytorium. Jej budowa miała głównie cel militarny - wybudowanie linii alternatywnej do głównej Kraków - Lwów (Kolej galicyjska im. Karola Ludwika) przed przewidywaną wojną z Rosją. Kolej ta miała również przyczynić się do zaktywizowania słabo rozwiniętych obszarów górskich. Stacje końcowe Kolei Transwersalnej to Czadca (obecnie Słowacja) i Husiatyn (obecnie Ukraina), a jej łączna długość wynosi około 800 km. 



Stacja kolejowa w Jordanowie około 1904 roku. Widoczna wieża ciśnień i pompa do nawadniania parowozów. Widać tez jeden z pierwszych parowozów kolei transwersalnej austriackiej serii 4 (wersja czarno-biała w zbiorach TMZJ, wersja podkolorowana przez Norberta Czecha w zbiorach Arkadiusza Piszczka) - zdjęcie z geocaching.com (również - z pełnym opisem 130-letniej historii stacji -na stronie http://grzybypl.blogspot.com

Stacja Kolejowa Jordanów - Powstała w 1884r. Pierwszy typowy dla kolei GT budynek dworca został zniszczony we wrześniu 1939 r.

Nowy budynek powstał pod koniec lat sześćdziesiątych i istnieje po dziś dzień. Niestety nie działają kasy biletowe ani poczekalnia, a sam budynek został sprzedany i jest własnością prywatną. Na stacji w Jordanowie zatrzymuje się większość pociągów.

W sieci:

Cmentarz choleryczny w Brzeziu

 Opis pochodzi z geocaching.com

 
Wydaje się, że epidemie w dawnych czasach były nieco częstsze niż teraz. Takie całkiem niefajne - z mnóstwem ofiar (śmiertelnych). Biedacy nie mieli wyboru - szczepić się czy nie...

Wydawałoby się również, że po dawnych epidemiach nie został ślad. Ale to nieprawda - jeśli dobrze się przyjrzeć, to niemal w każdej miejscowości w Polsce znajduje się mniejszy lub większy cmentarz epidemiczny. Najczęściej choleryczny.

Również w podkrakowskim Brzeziu powstał w 1831 cmentarz choleryczny. Podczas panującej wówczas epidemii pochowano na nim łącznie 11 osób. Zmarli byli mieszkańcami Brzezia oraz sąsiadującego z Brzeziem Ujazdu. Po raz kolejny wykorzystano go w roku 1855, kiedy w okolicy ponownie szalała cholera. Tym razem we wspólnej mogile spoczęło 19 osób.

Cmentarz jest bardzo ładnie utrzymany i na pewno wart odwiedzenia.
 
Opis pochodzi z geocaching.com / autor #musicandsearching / GC83DQD Zdjęcie znalazców

[EN]
Epidemics in the old days might have been slightly more frequent than now. And they were deadly. The poor souls did not have a choice - to get the vaccine or not ...
It seems these old epidemics vanished with no trace. But that's not true - if you look closely, in almost every city and village in Poland there is a smaller or larger epidemic cemetery. Most often choleric.
A choleric cemetery was established also in Brzezie, in 1831. During this cholera outbreak, a total of 11 people were buried there. The victims were the inhabitants of Brzezie and neighboring Ujazd. Once again it was used in 1855, during another cholera outbreak. This time, 19 people rested in the common grave.
The cemetery is very well maintained and definitely worth a visit. And the cache is very simple - "park and grab" type.

niedziela, 25 sierpnia 2019

Dwór Grölingów - Urban Exploration

 Opis pochodzi z geocaching.com
Ligota Łabędzka jest niewielką wioską, położoną na północny zachód od Gliwic. W XIX wieku została ona wykupiona przez Leopolda von Grölinga, który zbudował tu folwark i pałac. Po II wojnie światowej teren został przejęty przez państwo i utworzono tu PGR. Nie wiadomo, kiedy został zniszczony pałac – podczas wojny, czy też został wyburzony w późniejszym okresie. Obecnie teren jest ruiną.
Pod samo miejsce można dojechać rowerem, samochód należy zostawić przy ulicy Einsteina, w pobliżu znajduje się też przystanek autobusowy (przystanek Stare Gliwice Einsteina, linia 259). Odległość między ruinami i przystankiem wynosi jakieś 1,5 km.
Dwór Grölingów powstał w połowie XIX wieku. Jak już wspomniałem, nie wiadomo dokładnie, kiedy został zniszczony. Obecnie pozostały z niego jedynie resztki piwnic oraz położony na wschód od nich park, dziś przypominający raczej dziki las. Teren jest niebezpieczny, mówimy tu o częściowo zawalonych ceglanych korytarzach. Wchodzicie na własną odpowiedzialność.
Opis i zdjecie z: geocaching: A cache by Szpagin // GC4ZPWA

[EN]
Ligota Łabędzka is a small village, north-west from Gliwice. In 19th century, tha village was bought by Leopold von Gröling, who build here a folwark (huge farm that uses paid labor) and a palace. After World War 2, the area was forcibly acquired by the state and state-controlled collective farm was created there. It is not known, whether the palace was destroyed during the war, or was demolished later. The place is now in ruin.
You can get to the place by bike, car should be left at Einsteina Street, a bus stop is also nearby (Stare Gliwice Einsteina, line 259). The distance between ruins and bus stop is about 1,5 km.
Gröling’s Palace was built in the middle of 19th century. As I mentioned earlier, it is not known, when it was destroyed. All that’s left of it, are ruins of the basement and the park, located east from the ruins (now it looks more like a wild forest). The location is very dangerous (partially collapsed brick tunnel). Entering at your own risk.

wtorek, 20 sierpnia 2019

Beskid Wyspowy - księgarnia


Beskid Wyspowy - ziemia nieznana, ziemia polecana...
Bywa turystom "po drodze" - do Zakopanego, Krynicy, Szczawnicy... 
Niewiele jest grup górskich, w których z podgórskiego krajobrazu oraz szerokich, rozłożystych dolin wyrastają strome "wyspy" gór. Napoje z Tymbarku, stolica Beskidu Wyspowego - Limanowa, historyczne bogactwo Szczyrzyca, niepowtarzalna atmosfera jedynego schroniska górskiego na Luboniu Wielkim, wiekowe drewniane kościoły w Dobrej, Słopnicach, Jodłowniku i Kasinie, wody mineralne Szczawy, Żegocina przycupnięta pod Kamionną, najpiękniejsza linia kolejowa w Beskidach i wreszcie najważniejszy czynnik - ludzie, górale zwani Zagórzanami i Sądeccy Lachowie - to wszystko kształtuje niepowtarzalny klimat tych stron.

Publikacji nie ma dużo. Beskid Wyspowy jest trochę zapomniany. Choć ostatnio przeżywa renesans... W każdym razie polecam szczególnie przewodniki Rewasza - równie dobrze można je czytać do poduszki...

 https://www.rewasz.com.pl/php/strony/dane_szczegolowe.php?do_kosza=bw12

Beskid Wyspowy
Gacek Dariusz
Matuszczyk Andrzej
Rewasz

Przewodnik obejmuje cały
Beskid Wyspowy wraz z Pasmem Łysiny i
Lubomira. Publikacja jest bogato ilustrowana. Liczne mapki i planiki pokrywają prawie cały obszar opisany w przewodniku. Dla urozmaicenia zamieszczono także panoramy z najciekawszych miejsc, polan i szczytów.



piątek, 16 sierpnia 2019

Mirowska zaraza

 Opis pochodzi z geocaching.com
W centrum wsi Mirów (w powiecie chrzanowskim, w gminie Alwernia), u zbiegu dróg z Kamienia, Brodeł i Podłęża, na wysepce wśród skrzyżowania, znajduje się współczesny, metalowy krzyż, otoczony ażurowym ogrodzeniem. Wygląda niezbyt interesująco.
Wzniesiono go w latach siedemdziesiątych XX wieku w miejscu starszego, drewnianego obiektu.

Tekst i zdjęcie z geocaching.com - autor:  kuslo


Według przekazów krzyż ten upamiętnia pochowanych w jego pobliżu mieszkańców Mirowa, zmarłych w wyniku panującej w okolicy zarazy (najpewniej chodzi tu o przynajmniej kilka epidemii cholery oraz tyfusu plamistego). Cmentarzyk choleryczny miał się rozciągać wgłąb lasu, aż do miejsca, gdzie niegdyś znajdował się drugi krzyż, obecnie już nieistniejący.

Euklides na Szczeblu

Autor: Kasia Turska "Ziellona"
Zdjęcia ze Szczebla: https://photos.app.goo.gl/aoUnwj55B6NXM7EC8

Z okien mojego pokoju dokładnie widać Szczebel i Luboń. Na tych dwóch szczytach można się uczyć geometrii. I ja się uczyłam - jako zdeklarowanego humanistę (w wieku lat 6 chciałam być strażakiem, potem policjantem, ale nigdy nie chciałam mieć nic wspólnego z matematyką) - odrzucało mnie uczenie się trójkątów i trapezów, bo dokładnie tak od strony południowej wygląda Szczebel i Luboń. 

[EN] - Szczebel - hard to pronounce for foreigners. One of the hellish peaks. It is not higher then 1000 meter over sea level, doesn't have spectacular and wide panoramas and, well - in my humble opinion it is simplu - not interesting at all. But it still exists so I had to climb there.

Szczebel widziany z Zawadki
Wiele lat później, kiedy opanowałam nie tylko podstawy geometrii, ale również fakt, że góra wygląda inaczej z każdej strony :), po ponad 20 latach łażenia po Beskidach i rozpoznawania niemal każdej góry z niemal każdej strony (po kształcie, dodam...) wciąż pokutuje we mnie przeświadczenie, że jeżeli góra nie wygląda jak trójkąt, to nie jest to Szczebel. 

A z Mszany nie wygląda...

Dziewczyny na polach pod Kotuniem - widok na Szczebel, Lubon i Zębalową (zwaną też Klimasem)
Byłam na nim kilka razy (dosłownie kilka, w całym życiu) i wiem jak wygląda wejście od strony Mszany - jednym słowem - MASAKRA. Wiedziałam to tylko z mapy (poziomice nie kłamią), jako, że już dawno się zaparłam, że czarnym szlakiem nie wchodzę, choćby mnie krajali. Jest kilka takich wejść w Beskidach, które w pełni zasługują na miano "niezłej wyrypy" lub "niezłej zrypy" przy zejściu. Mam wrażenie, że czarny szlak na Szczebel znajduje się w czołówce. 


Nigdy ! powiedziałam sobie lat temu... naście. I dziś postanowienie złamałam. Co mnie podkusiło - pozostaje tajemnicą... No dobra - seria skrzynek autorstwa Makusi :) Tylko, że przecież mogłam tamtędy schodzić, a nie włazić z jęzorem wywieszonym do kolan. 


Błagam na kolanach (o które opiera się wywieszony jęzor) nie róbcie serii z Mszany ;) Za blisko mam ten Szczebel, żeby odpuścić, a postanowienie "nigdy w życiu" wciąż trwa, choć nieco nadłamane :)

Trzy pierwsze skrzynki nie zapowiadały tego, co zapowiadają poziomice...

Keszowóz zostawiłam na parkingu pod Ośrodkiem (drive-in na szlak jest fajny, ale trzeba po ten keszowóz wrócić :)) i zazwyczaj wraca się po ciemku (przynajmniej ja), przez las i na tzw "skuśki". Powiadają, ze kto szlaki prostuje... - ale przecież ja dopiero wyszłam na szlak.

Poszłam sobie ładną ścieżynką, nieco błotnistą, chociaż susza wkoło... Tu krzaczki, tu drzewka, tu potoczek, tu keszyk. Do trzeciej skrzynki - cudownie wprost... Przy trzeciej skrzynce znalazłam dwa maślaczki pieprzowe, których w tym roku nie ma jakoś szczególnie dużo.

Do czwartej skrzynki też się da dojść bez konieczności klnięcia na poziomice :)
Nad drugim potoczkiem siedziała miła pani, czytająca książkę, a dwoje wnucząt (płeć nieznana, po kaloszach trudno poznać. Chociaż były niebieskie, to pewnie chłopcy). brodziło w potoku. Łopianów Ci nad tym potokiem dostatek...
I za czwartą skrzynką.... się zaczęło.


Chociaż nie... zaczęło się znacznie później. Przy piątej skrzynce jeszcze były ładne widoki na pola i nieodległe szczyty. I nawet wiata. Która wydawała się być wiatą dla turystów, niestety okazała się zamknięta na kłódkę (w środku stoły piknikowe i miejsca do siedzenia). Na straszących kartkach widniało "teren monitorowany. Zakaz wjazdu, teren prywatny. " - z jednej strony rozumiem, z drugiej... nie do końca.


Z trzeciej strony... kiedyś w górach austriackich, na wysokości 2000 z hakiem (czyli teren równie popularny i łatwo dostępny jak np. Turbacz) stał sobie domek. 

A na domku karteczka "Drogi turysto, zapraszamy. Nas nie ma, ale w lodówce znajdziesz napoje i jedzenie. Obok pieca drewno. Piwo - x euro, woda ... itd itd... Pieniądze wrzucało się do puszki na drzwiach. I wiecie co... ta puszka miała w środku monety i banknoty - bo było słychać :) 
NIC NIE BYŁO ZDEWASTOWANE. 

Ech - marzy mi się taka kultura turystyki i na niższych poziomach (bo sądzę jednak, że tam tak było, bo jednak do tej chaty było kilka godzin marszu. A nie dlatego ze "najpiękniej wiatr układa piach, tam gdzie nas nie ma..."


Dalej droga szła przez mało urokliwy las. Jakiś taki szary i nijaki. Ale to może ja, mieszkająca na wsi, tuż przy lesie mam nieco zwichrowane poczucie "leśnej estetyki"? 

Co cieszy niezmiernie - w lesie praktycznie brak śmieci. Pojedyncze puszki (zoczyłam trzy, które zabrałam ze sobą. Swojego lasu tak nie posprzątam, zwyczajnie idąc... za dużo tego się tam poniewiera :(

Zimną Dziurę miałam ominąć, bo kolana moje i buciki (tak, poszłam jak pół kretyn w tzw. wskakiwakach. Butkach spacerowych, a nie górskich. Butki spacerowe nie trzymają kostki (coś pomiędzy adidasami, a trampkami na przyzwoitej podeszwie), i zdecydowanie nie nadają się na górskie szlaki. Wyrzuciłam całą swoją górska wiedzę z głowy i poszłam na spacer. Tyle że na Szczebel... 

Butki spacerkowe się sprawdziły. Ale odkrywanie jaskiń w tych butkach byłoby... kuszeniem losu. 
Skusiłam ten los o tyle, że weszłam do jaskini. Ale nie eksplorowałam za bardzo (choć gdzieś tam był keszyk). Wystraszyłam nietoperza (przepiękny widok, kiedy w półmroku frunie na Ciebie mysz z taaaaakimi skrzydłami) i odnotowałam gęsią skórkę (z zimna, nie ze strachu :)
Tak - zimna dziura w pełni zasługuje na swoją nazwę. Na zewnątrz ukrop, w środku chłód. Co lepsze - stajesz nad wejściem do jaskini i czujesz ten chłód na nogach. Do kilku jaskiń w życiu weszłam, ale w żadnej nie odnotowałam aż takiej różnicy temperatur. Fenomenalna rzecz.



Las troszeczkę zyskał tutaj na urodzie. Choć dalej poszycia praktycznie nie ma. Tak powinien wyglądać las z bajek braci Grimm. I wszędzie te kamerdolce :) Jak już wspomniałam - mam wysokie mniemanie o lesie i urodzie tegoż. I mocno zaburzone poczucie estetyki w tym względzie. Sądzę, że gdybym wchodziła tutaj dwa lata temu, kiedy zamieszkiwałam w betonowej stolicy, nawet ten las by mnie urzekł. Ale wchodziłam dziś, zatem mnie nie urzekł. I tyle w temacie urody lasu :)


Od jaskini aż do szczytu ... pot zalewał mi oczy i klęłam sama na siebie, że jednak kijki zostawiłam w samochodzie. Oj przydałyby się tutaj. O idiotyzmie butków spacerowych już wspominałam, choć zaskakująco dobrze trzymały na tych kamieniach. Ale kolejnym błędem nieprzygotowania (bo przecież szłam tylko na spacer) było wzięcie zbyt małej ilości wody. Na całą trasę wzięłam litr, co okazało się absolutnie niewystarczające. 

Nie piszę o tym dlatego, żeby podkreślić fakt swojego zidiocenia. Tylko po to aby każdy, kto ten log przeczyta i jest, jak ja, przekonany o swoim absolutnie ogromnym doświadczeniu w górach... , pamietał o tym, ze nawet jak idziemy na krótki spacerek:
- WODA, WODA, WODA
- czekolada lub cukierki - cokolwiek co nam da czystą energię jak trzeba będzie jej użyć. (akurat tu błędu nie popełniłam - słodycze mam ze sobą zawsze :)
Tyle chociaż, że piłam mało, żeby ten nędzny litr oszczędzać. Ale jak w końcu dotarłam do strumyka.... ale to było w drodze powrotnej :)
Na Szczebel ostatecznie nie weszłam (dotarłam tylko na startowisko, z którego rozpościera się całkiem zacny widok). Co prawda jeszcze się nie ściemniało, ale zmierzch był już o krok, a do keszowozu był kawałek... 



Zeszłam zatem zielonym szlakiem (w teorii, bo w praktyce ani jednego znaku zielonego nie widziałam). Do pewnego momentu (mniej więcej do poziomicy 650 m), potem kolejną drogą leśną, i kolejną. Aż w końcu dotarłam do strumyka, po którego drugiej stronie biegł szlak. I tak sobie dotupałam, po ciemku już (ale gdzie tam do błądzenia sprzed tygodnia pod Cwilinem...) do swojego keszowozu, który stał, jak się okazało, w pokrzywach. I o ile przez całą drogę na Szczebel i z powrotem, nie wlazłam w ani jedną pokrzywę i ani jedne ciernie, to wszystko nadrobiłam będąc o krok od samochodu. 



Istnieje prawdopodobieństwo że na Szczebel wrócę, ale od drugiej strony (jeśli pamięć mnie nie myli, to wejście jest ładniejsze.



PS. Niezmiennie dziękuję makusi za tę serię, bo zmobilizowała mnie do ruszenia "czterech liter" z domu i zrealizowania tego o czym mówiłam od roku co najmniej "dobra, jadę na ten szczebel" - i od roku plan się sypał z różnych powodów (głównie mojego niechcieja) - dzięki makusi w końcu się udało (przynajmniej z tej najgorszej strony)

piątek, 2 sierpnia 2019

Japonka w Gorcach - Polana Ariake



zdjęcie ze strony: akiko.pl / Autor: Grzegorz Żak

I w Gorcach można znaleźć wątek egzotyczny...

Otóż mieszka tu, a dokładniej powyżej Harklowej Japonka Akiko. 
Wybudowała dom przy szlaku na Turbacz, na polanie, którą  nazwała Ariake- miejsce gdzie znika Księżyc i wschodzi Słońce. 


Akiko to bardzo interesująca i dzielna kobieta. Około 30 lat temu, rozkochana w warszawskim studencie, porzuciła dom, męża i dzieci w Japonii i z walizką rajstop na sprzedaż, udała się za ukochanym do Polski. 
Związek nie przetrwał próby czasu i Akiko nie chciała już jak marnotrawna córka wracać do Tokio. Swoje miejsce znalazła właśnie w Gorcach. 

Poprzez te wszystkie lata borykała się z wieloma przeciwnościami losu. 
Kiedy 20 lat temu zobaczyłam na szlaku do Turbacza kobietę w kimono, myślałam, że śnię.

Kilka lat temu postanowiłam odszukać Akiko i zjeść z nią miskę ryżu. 
Po wielu telefonach do rozmaitych schronisk i pensjonatów, trafiłam w końcu do goprowców gorczańskich, którzy powiedzieli mi, że Japonka nosi właśnie imię Akiko i na pewno mieszka nad Harklową (wcześniej wiedziałam tylko, że to jest Japonka i że na pewno mieszka w polskich górach). 

Akiko przez te wszystkie lata, musiała uporać się z wieloma przeciwnościami losu. 
Zanim wybudowała dom, przetarła szlak, wycięła trochę drzew i zrobiła drogę, aby można było dowieźć na polanę budulec. Miała chyba wtedy dwa razy więcej wrogów niż sojuszników. 

Dzisiaj jest właścicielką ładnego drewnianego domu z wszelkimi wygodami i przyjeżdżają do niej turyści z całego świata. Ściągnęła również do Polski swoje dzieci. 
Syn jeszcze chyba studiuje a córka (zamężna z góralem) mieszka razem z nią i pomaga w agro-egzotycznym biznesie. 

Dostać się na polanę Ariake i domu Akiko, można tylko pieszo. 

Po tych gości, którzy niechętnie dreptają po górskich ścieżkach, Akiko zjeżdża jeepem. Żaden osobowy samochód nie pokona tej 3 km (od wsi Harklowa) trasy.

Pensjonat, prowadzi obecnie Akiko, jej córka i pani Maria, która pomaga w gospodarstwie. 
Są tam dwa piękne owczarki podhalańskie, owce, czarna koza, kury i koty. 
Nieopodal domu staw z pstrągami. 
Wszystko to obejrzałam dwa lata temu, kiedy specjalni wybrałam się do Japonki. 

Akiko jest dobrym duchem dla wsi Harklowa. Pomaga ile tylko może. 
Jest społecznikiem zaangażowanym w sprawy mieszkańców.

To bardzo dzielna i zdeterminowana kobieta. Pojechałam do niej po to, aby jej to powiedzieć. 
Wyobrażam sobie jak musiało być jej kiedyś ciężko. Nie znała polskiego języka, nie miała tu w Polsce swojego miejsca. 
Teraz jej pensjonat cieszy się popularnością wśród Japończyków. Bardzo często do Harklowej przyjeżdżają turyści z Kraju Kwitnącej Wiśni. 

Akiko ma również bardzo przejrzystą stronę w internecie. Wystarczy wpisać w Google po prostu Akiko. 
Ja nie spałam w jej domu, bo ceny ma dla mnie kosmiczne. Niemniej jednak bardzo sympatycznie wspominam spotkanie z dzielną Japonką, egzotyczną osobą, mieszkającą na górskim szlaku.


Komentarze:

Ziellona:
Motto strony brzmi "Przybyłam z Japonii, bo moim przeznaczeniem była Harklowa w Gorcach"- bardzo mi się podoba. Wg autorki strony Nazwa wioski "Harklowa" po japońsku znaczy "Wioska Przychodząca Wiosna"- jakoś trudno mi w to uwierzyć, a z drugiej strony nie znam żadnego innego wytłumaczenia tej nazwy.

Povo:
Dla zainteresowanych tematem w Dzienniku Polskim z 10.04.09, Magazyn piątek znalazł się artykuł o pani Akiko, "Ariake- znaczy przedświt" i cytaty; 
O pani Akiko mówi się we wsi tak: Niezwykle energiczna, ma masę pomysłów. Bardzo pracowita, miła, sympatyczna. Niemożliwie spontaniczna, otwarta na drugiego człowieka, potrafi zjednywać wszystkich i mobilizować do działania. Nad wyraz uprzejma, nie ma w swym słowniku słowa: "nie". 

To był zwykły spacer przez Gorce: z przyjacielem, górskim grzbietem od strony Knurowa. Był środek zimy, w oddali widniały Tatry zasypane śniegiem. Stanęła wtedy pierwszy raz na polanie, rozejrzała się i powiedziała:- To miejsce, w którym chcę umrzeć; tu będzie mój grób.

Ziellona:
Dziś w Onecie pojawił się Wywiad z panią Akiko- dla zainteresowanych. 
Urzekło mnie zdanie o Polakach, w czasach gdzie wszyscy krzyczą o naszej nietolerancyjności 

"Zaczęłam się uczyć na kursie dla obcokrajowców na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wszyscy byli tolerancyjni i mili. Akceptujecie odmienność i dajecie ciepło. 
Redaktor: Polacy sami o sobie mają często gorsze zdanie... 

Ale czemu! W Ameryce przecież jest większa dyskryminacja! W Anglii, w Niemczech... Raz do Harklowej przyjechali japońscy chórzyści. Dali piękny koncert i płakali, gdy miejscowe dzieci śpiewały razem z nimi. Tak im to zaimponowało, że przyjadą znowu

Lokalizacja:
 49°28'22"N   20°10'16"E

Dom Akiko znajduje się nad Harklową na polanie Ariake, przy czerwonym szlaku na Turbacz.

Adres:
Villa "AKIKO"
os. Ariake 1,  34-434 Dębno Harklowa
601 454 765
akiko.pl

Autorka: Zielona Gałązka
Moje credo: Człowiek wart jest tyle, ile od siebie może dać innym.
Staram się tak postępować nie tylko w życiu realnym, ale również w Internecie.