niedziela, 23 lutego 2014

Wyhasać haskiego - czyli: sisi-kupa z Szeklą w Karniowicach


Sobotnie, mgliste popołudnie. Pogoda średnia na jeża. No, ale pies się domaga... Wsiedliśmy zatem w Sienkę i pomknęliśmy (hasło nieco na wyrost) w kierunku dolinek. Michał tam się niegdyś wspinał, więc zdecydowanie bardziej kręcą go skałki, niż górecki pt Beskid Myślenicki. A że psu jest obojętne skąd harata patysie....
Założenie było proste "gdzieś za Modlniczką skręcimy". Ale mnie, w międzyczasie, przypomniały się Górki Karniowickie, gdzie jeździliśmy na spacery z tatą, tam - skąd Truśka wynosiła poroże jeleni.
Trafiłam bez pudła.


Początkowo trasa biegła prostą drogą, nieubłoconą. Po spotkaniu przeuroczej husky, która biegała tam z panem swym (właśnie tak - to ona biegała z nim, a nie on z nią) i była wybitnie zainteresowana Szeklunią (Szeklunia nią mniej:))) trasa sama wybrała się w dół, w kierunku dolinki Kobylańskiej. Husky ciągnąc za sobą pana, pobiegła w kierunku Bolechowickiej.

Pogoda? Średnia. Mglisto, chłodno, bez rewelacji.
Światło? - Brak.
Ludzie? BRAK, BRAK , BRAK - I to był największy plus dodatni wizyty w Kobylańskiej poza sezonem i w dzień daleko odbiegający od hasła "ładny weekend".
Podczas zejścia do głównej części doliny, trafił się keszyk:) - podjęty bez żadnych problemów - tak na osłodę po brzydkiej pogodzie.

W dolince zaczęło się już ściemniać, więc zaczęliśmy się piąć pod górę, w kierunku samochodu.
Mapy co prawda nie mieliśmy (Michał spędził tam ćwierć życia i zna te tereny, a ja mam GPS-a). Niemniej jednak, trochę pobłądziliśmy - to znaczy nie pobłądziliśmy, tylko pragnąc iść na skróty dotarliśmy do bocznej dolinki, dochodzącej do Karniowickiej od wschodniej strony. Nie mieliśmy pojęcia o jej istnieniu.
Nie chciało nam się schodzić po ostrym zboczu i wyłazić z powrotem na górę, więc lekki powrót i "pójdziemy po mojemu". Co mnie cieszy, to to, że pomimo wszystko orientacji w terenie nie straciłam zupełnie, a przynajmniej nie tak bardzo jak mi się wydawało.
Do samochodu dotarliśmy po ciemku (to już chyba tradycja, gdziekolwiek i z kimkolwiek nie jadę, nie ma innej możliwości - wracamy po ciemku).



wtorek, 18 lutego 2014

Park Strzelecki

Park Strzelecki – park miejski w Krakowie przy ulicy Lubicz 16 zajmujący 1,4 ha powierzchni.
Bogaty kupiec Józef Louis wybrany królem kurkowym w 1836 nabył duży ogród na przedmieściu Wesoła, w obrębie dzisiejszych ulic Rakowickiej, Topolowej, Bosackiej i Lubicz od cukiernika Steinkellera, z zamiarem podarowania go Bractwu Kurkowemu.
Bractwo Kurkowe, które wznowiło działalność w 1831 urządziło tutaj strzelnicę i zbudowało pałacyk w stylu neogotyckim z basztą widokową według projektu Tadeusza Majewskiego. Strzelnicę uroczyście otwarto 15 października 1837 r., a już dwa tygodnie później odbyło się pierwsze uroczyste strzelanie do drewnianego kura. W latach 1874-75 pałacyk rozbudowano o reprezentacyjną salę zwaną strzelecką. Tutaj bracia kurkowi podejmowali swoich gości wśród których byli między innymi: cesarz Franciszek Józef I, jego syn arcyksiążę Rudolf, a później Ignacy Jan Paderewski, gen. Józef Haller, marszałek Józef Piłsudski, marszałek Francji Ferdynand Foch oraz prezydenci Polski Stanisław Wojciechowski i Ignacy Mościcki.
W 1883 na terenie parku ustawiono dwa pomniki: w 200 rocznicę zwycięstwa pod Wiedniem króla Jana III Sobieskiego i założyciela Bractwa Kurkowego króla Zygmunta Augusta. Oba pomniki zostały zaprojektowane przez Walerego Gadomskiego i wykonane w wapieniu przez Michała Korpala. Ten sam artysta wykonał jeszcze w 1890 r. popiersie Marcina Oracewicza zdobiące fasadę pałacyku.
W 1939 Niemcy zajęli ogród wraz z pałacykiem i w 1940 rozwiązali Bractwo Kurkowe, a jego pałacyk od tego momentu przez cały czas II wojny światowej służył jako pralnia i odwszalnia dla wojsk Wehrmachtu. W 1947 r. reaktywowano Bractwo, które w 1951 r. zostało ponownie rozwiązane, tym razem pod pretekstem kolaboracji z Niemcami. Do ponownej reaktywacji Bractwa Kurkowego doprowadził Wincenty Bogdanowski, który w pierwszym powojennym strzelaniu w 1964 r. został królem kurkowym. Park i pałacyk zostały zwrócone Bractwu Kurkowemu w 1991 r. Na terenie parku rozpoczęła się lecznicza pielęgnacja mocno zaniedbanego drzewostanu, złożonego zwłaszcza z kasztanowców. Park zyskał nowe ogrodzenie, a w pałacyku rozpoczęto w 1993 r. kompleksowy remont ukończony w 1997 r. Wtedy też, do odnowionego budynku przeprowadził się oddział Muzeum Historycznego Miasta Krakowa opiekujący się pamiątkami Bractwa Kurkowego, które w zbiorach muzeum miejskiego przetrwały wojnę i późniejsze lata.
W 1997 r. w 40. rocznicę reaktywowania Bractwo ufundowało swojemu wskrzesicielowi Wincentemu Bogdanowskiemu niewielki pomnik-popiersie z brązu autorstwa Czesława Dźwigaja. Ten sam artysta na zamówienie Bractwa Kurkowego w 2001 r. wykonał pomnik papieża Jana Pawła II. W czerwcu 2007 stanął w parku pomnik-obelisk upamiętniający 750-lecie istnienia Bractwa Kurkowego, a 17 lipca 2010 r. odsłonięto w parku pomnik Ignacego Jana Paderewskiego, oba pomniki wykonał również prof. Czesław Dźwigaj.

sobota, 15 lutego 2014

Skoczi w Soczi

Odpowiedz internautów na to co się stało na skoczni w Soczi:) - bezczelnie pobrane z zasobów internetu.

Mamy ósmy dzień olimpiady zimowej w Soczi... Średnia medalowa dla Polski? Złoto raz na dwa dni... 
 
Mój patriotyzm walczy dziś o lepsze z ogromną atencją i trzymaniem kciuków za najstarszego skoczka w Soczi. Inaczej rzecz ujmując - patriotka we mnie trzymała kciuki za Kamila Stocha, rzecz jasna. Głównie po to aby wszyscy Ci którzy nie wytrzymaliby pięciu sekund treningu Kamilowego, nie wieszali na nim psów, gdyby zdarzyło się tak, że tego drugiego złota by nie miał. Jak on wytrzymał tą presję, to ja naprawdę nie wiem. Za psychiczną stabilność należy mu się medal wszechczasów.
Ale normalny, zwykły kibic skoków (od czasów Małysza - nie przesadzajmy znowu że zawsze...) we mnie trzymał kciuki za Noriakiego Kasai. I gdyby stali na podium odwrotnie (nie znaczy, że na głowach) to też bym oszalała z radości. Bo, co jak co, ale ćwierć wieku skakania w czołówce zasługuje na medal - zwłaszcza że tak niewielka różnica między nimi była.Co prawda Kasai zdobył pierwszy medal indywidualny na olimpiadzie, ale ja spodziewam się, że za cztery lata też skakać będzie. Co, notabene, już zapowiedział, bo... będzie miał wtedy TYLKO czterdzieści sześć lat...

A apropos różnicy - od dziś powstanie pewnie jednostka czasu zwana "Jeden Bródka" o miarze trzy tysięczne sekundy. Brutalnie mówiąc - chrzanić różnicę! Nikt nie będzie pamiętał, o jakie części sekundy ktoś był lepszy od kogoś. W brutalnej rzeczywistości liczy się tylko hasło MAMY MISTRZA OLIMPIJSKIEGO!
Widziałam przepiękny podpis w sieci: "Nie zawsze zdobywamy medale. Ale jak już - to złote".
 A my dziś zdobyliśmy dwa: Kamil Stoch na dużej skoczni i panczenista Zbigniew Bródka na 1500 m (w łyżwiartwie szybkim - to wyjaśnienie dla tych, którzy tak jak ja, dziś dopiero poznają definicję słowa "panczenista".
Do tego dochodzi złoto Justyny Kowalczyk i złoto Kamila Stocha ze skoczni normalnej.
To jest więcej niż nieprawdopodobne.

I jeszcze jedna uwaga. Prywatna.
Szlag mnie trafia, jeśli wypowiada się w telewizorni sekretarz partii, o! przepraszam, sekretarz polskiego związku olimpijskiego, twierdząc, że "Kamil powinien zdobyć złoto, bo to byłby historyczny dzień dla Polski, gdyby dwa medale złote w jeden dzień zostały zdobyte".
Kretyn i idiota.
A gdyby nie? Nie byłaby to historyczna olimpiada zimowa??
Kiedy, pytam się grzecznie, kiedy mieliśmy aż trzy (do wieczora, bo czwarte dobiło wieczorem) złota na olimpiadzie zimowej?? Kiedy, pytam się grzecznie, mieliśmy DRUŻYNĘ  w skokach narciarskich?? Jeszcze kilka lat temu (niedowiarkom radzę poszperać w pamięci lub zapytać wujka Google) cieszyliśmy się jak głupki, kiedy - oprócz faworyta w skokach - drugi Polak wchodził do II serii skoków (czyli był w trzydziestce). Dziś? "dopiero dwunasty i piętnasty" - jakie DOPIERO?? Chłopaki tworzą genialną drużynę - trzech niemal zawsze wchodzi do dwudziestki, a na olimpiadzie prezentują się w pierwszej pietnastce. To jest sukces. Ogromny. Głównie trenera i dobrego ducha skoków Adama Małysza.
A oni dopiero się rozkręcają...

A właśnie - jeszcze druga uwaga prywatna.
Różnica klas między niektórymi sportowcami jest znaczna. Drogi Holendrze, o niewypowiadalnym nazwisku, który stanie na podium olimpijskim (złośliwie dodam, że ZA Zbigniewem Bródką), trzeba umieć przegrywać. Trzeba umieć z godnością przyjąć fakt, że jest się sportowcem. A sport jest nieprzewidywalny.
Różnica między wściekającym się młokosem (o te trzy tysięczne sekundy), a legendą (chyba można tak rzec) skoków narciarskich, Noriakim Kasai jest widoczna gołym okiem.
Strasznie bym sobie życzyła (gdybym miała cokolwiek do gadania w tej kwestii) żeby Japończycy wygrali drużynówkę - bo szanse mają spore. A zasłużyli, jak żadna inna drużyna.
Szanowny Panie Kasai - powiedział Pan, że będzie Pan skakał dopóty, dopóki nie zdobędzie medalu olimpijskiego. Uprzejmie proszę o zmianę wytycznych. Na "dopóki nie zdobędzie Pan złota olimpijskiego." Do olimpiady w Korei zostały tylko cztery lata...