niedziela, 5 grudnia 2010

Nordic Walking - jak się zmienia punkt widzenia

Jakiś czas temu rozpoczęłam również tzw. spacery Nordic Walking, na które górale nieodmiennie reagują "a gdzież Pani ma narty".
Dotychczasowa, zatwardziała przeciwniczka Nordic walking zmieniła swój pogląd na ta modę.  

Dalej twierdzę, że kijki NW są produktem marketingowym - równie dobrze można wykorzystać dwa badyle znalezione w lesie. Ale niesamowitym plusem tych kijków (tej mody) jest działalność integracyjna. Ludzie się na spacerach spotykają, potykają o własne kijki i mają że tak powiem - powód do ruszenia tyłka z domu.

Kolejny niesamowity plus tych kijków to fakt, że wymuszają pewną postawę, wymuszają konkretny ruch rąk i nóg (bo inaczej się człowiek o owe wspomniane kijki potyka), co skutkuje: wyprostowanymi plecami, wyciąganiem nóg i tempem - już nie plezę się powyginana za moim psem, ale wyprostowana lecę do przodu (mówię o normalnym spacerze, a nie jakiś wersjach sportowych czy fitness:)

Minusem tych kijków jest to, że jeżeli cokolwiek chce się zrobić (rzucić psu patyczka, zrobić zdjęcie) to one tylko przeszkadzają. 

Summa summarum: Wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba umieć z tego korzystać. I drugi wniosek - nie mój, ale się pod nim podpisuję - tylko krowa nie zmienia zdania...

sobota, 5 czerwca 2010

NOCLEGI - WIGRY




I kilka noclegów w okolicach Wigier


  • STARY FOLWARK
+48 (0-87) 563-77-52 
po godz.18 0 509 804 679 
pokoje@wigry.net


  • ROSOCHATY rÓG
AGROTURYSTYKA U JUSTYNY

Rosochaty róg, Justyna Giedrojć

tel.0691251887


  • BUDA RUSKA
buda ruska 2, 16-503 Krasnopol
zbigniew terlecki

tel. 0509-320-229 229

niedziela, 25 kwietnia 2010

Diabeł ogonem nakrył

Wybraliśmy się z moimi chłopakami na poszukiwanie Diabelskiego Kamienia. Adaś twierdzi, że Diabeł go ogonem nakrył i przeniósł. Ja twierdzę, że zgubiłam żółty szlak:) Co jest normą:)

Tak czy tak zrobiliśmy trasę ogromną, jak na siedmioletnie nóżki. Z Zawadki przez Pękalówkę i powrót przez rolę "U Muchy"i "Uboce" - na okrętkę jakieś 6-7 km...

niedziela, 18 kwietnia 2010

Motorem do Żywca

Jako, że umówiłam się z Leszkiem Młodzianowskim - autorem szlaku zbójników karpackich - w Żywcu około godziny trzeciej, wsiedliśmy na motor i pomknęliśmy w kierunku. Pogoda więcej prześliczna, ptaki drą ryje, kwiaty czuć... a przy czwartym zakręcie stoi sobie drewniany kościół XV-wieczny. Tu, w Woli Radziszowskiej, dwa lata temu zepsuł nam się na amen lanos - szlag mu trafił alternator, kiedy pojechaliśmy inwentaryzować Podchybie razem z Anią i ś.p. Mariuszem. Wtedy pogoda była pod psem, dziś - cudowna.


Jeżdżenie opłotkami ma te plusy, ze poznaje się mnóstwo ciekawych zakamarków, ma też te minusy, ze siedząc na motorze, za Grześkiem, nie jestem w stanie kontrolować mapy. No i się pogubiliśmy. Może to było przeznaczenie? Na tej trasie, której nie mieliśmy w planach, w rowie leżał motor. Niby nic się nie stało - chłopak trzeźwy, poobijany tylko lekko i dużym szoku, motor w stanie agonalnym (Jawa - sądzę ze go naprawi). Zszokowało mnie co innego - przejechało około 7 samochodów, zanim myśmy zdążyli zawrócić i mu pomóc.
NIKT. ABSOLUTNIE NIKT - nie zatrzymał się aby pomóc wyciągnąć motor z rowu, żeby zapytać czy wszystko w porządku. Jeden nawet bezzębny idiota, śmiał się i pokazywał palcami jako atrakcję? dowcip? Znieczulica społeczna to mało powiedziane.
Nie przepadam za wariatami jeżdżącymi na jednym kole po zakopiance. Uważam ze kilka lat robót publicznych bardzo by im się przydało. Nie lubię crossowców i gdybym miała broń to taki crossowiec w lesie miałby problem. Nie lubię również zachowania niektórych motocyklistów (obojętne na czym jedzie) - przeciskania się na siłę, niezauważania przechodniów, rowerzystów i innych uczestników ruchu drogowego.
Ale ta (duża zapewne) grupa, której nie lubię (i sądzę ze większość traktuje ich jako "dawców", którzy na własne życzenie mają wypadki) jest mnóstwo motocyklistów, którzy jeżdżą normalnie i zachowują się normalnie. Idiotów bym strzelała, obojętne czym jadą.

Ale to co powyżej NIE ZWALNIA NAS z OBOWIĄZKU UDZIELENIA POMOCY.
jak już wylezie z tego rowu, możemy mu naubliżać, ale się zatrzymajmy i udzielmy mu tej pomocy - kto ma to zrobić? sarna? a może lis? który przemknie gdzieś bokiem?
Akurat ten chłopak po prostu jechał - nie należał do grupy tzw.dawców. Jechał z prędkością niewielką (bo gdyby była większa niewiele by z niego zostało w tym rowie), trzeźwy (a na pijaków mam uczulenie i łyk piwa wyczuwam na kilometr), zwyczajnie miał wypadek. I nikt -żaden dupek w samochodzie się nie zatrzymał, wszyscy przejeżdżali nawet nie zwalniając

Wracając do tematu wycieczki:
Jako ze pobłądziliśmy, spóźniliśmy się do Żywca - poszliśmy z Leszkiem do jednej knajpki nad rynkiem. W samym Żywcu (dużo się tu zmieniło odkąd w 2004 roku byłam tu na praktykach), w rynku jest kilka fajnych knajpek, z ogródkami piwnymi, ale myśmy poszli do knajpki na drugim, albo trzecim piętrze. I tam Grzesiek zrobił sobie sesję. To znaczy nie sobie tylko gołębiom. Lokal znajduje sie na poddaszu i na wysokości kolan znajdują się małe lukarny (za strasznie brudnymi szybami). Od strony rynku w owych lukarnach gniazdują gołębie. Dokładnie w każdym oknie znajduje się gniazdo, na którym siedzi gołąb lub gołębica i wysiaduje jaja. Przyznam, ze Grzesiek wpadł w szał fotograficzny - kilka zdjęć (pomimo koszmarnych warunków) wyszło mu naprawdę super!

Potem poszliśmy się przejść do pałacu Habsburgów i parku - już zmierzchało, więc tylko tak: rzucić okiem. W pomieszczeniach pałacu jest szkoła i... mieszka ostatnia Habsburżanka - nobliwa pani w wieku 90 lat (mniej więcej), bardzo żywotna i bardzo sympatyczna.

Park jest ogromny, stoi w nim domek chiński - taki on chiński, jak ja królowa perska, ale niech będzie.
Wracając, pojechaliśmy do Jeleśni coś zjeść. Stoi tam bowiem stara karczma z XVIII w., drewniana - tylko, ze ze względu na awarię wody, nieczynna. Wot pech. Zjedliśmy w szałasie na górce, przy drodze z Jeleśni do Żywca - jedzenie okej, pani niedociumana, ale sympatyczna, a ceny nieporównywalne do krakowskich, czy do centrum konferencyjnego i spa w Jeleśni, gdzie myśleliśmy nad obiadem, ale ceny nas wygoniły...



Nocna podróż motorem odbiła się na moich plecach i wszystkich mięśniach. Mimo wszystko mamy kwiecień i w nocy moja śliczna skórzana kurteczka, którą byłam dostałam kilka dni temu, okazała się niewystarczająca. Po powrocie do domu Grzesiek po raz pierwszy, odkąd go znam, opatulił się kocem:)

A jeszcze tylko dodam, ze jadąc w tamtą stronę, po raz pierwszy (i pewnie ostatni) w życiu, jechaliśmy w asyście policji. Inaczej rzecz ujmując od Salwatora po obwodnicę, po obu stronach stali policjanci w pełnym umundurowaniu, rozstawieni co 80 metrów. Tylko jeden z nich kucał, reszta stała. Co prawda owa ochrona przygotowana była do ochrony dygnitarzy i delegacji przyjeżdżających do Krakowa w związku z uroczystościami na Wawelu, to jednak czuliśmy się niesamowicie.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Obserwatorium na Lubomirze


W niedzielne przedpołudnie, wybraliśmy się na Kudłacze i dalej czerwonym szlakiem, do obserwatorium na Lubomirze. Mój niezastąpiony pies, oczywiste, znalazł błocko nawet na tak suchej trasie. Trasa nieciekawa - są raptem trzy miejsca warte postoju - jest to schronisko na Kudłaczach, polana Przygoleź z widokiem na Wiśniową i Poznachowice oraz odbudowane obserwatorium na Lubomirze.

Mam mieszane uczucia.

Primo - Kudłacze. Z tego małego przysiółka zrobiła się wioska letniskowa i centrum agroturystyki. Na każdej chałupie wisi reklama "noclegi", są parkingi, powstaje wielki hotel? motel? centrum konferencyjne? Co by nie powiedzieć - to właściwie dobrze... zawsze chciałam zeby te tereny też były znane, niekoniecznie moze jak Zakopane, ale zeby mieszkańcy mieli z czego żyć, a turyści mieli alternatywę dla zatłoczonych tatrzańskich ścieżek. Z drugiej strony - coś bezpowrotnie uleciało, czegoś nie ma...

Secundo - Lubomir - wielki szacun. Nikt się nie spodziewał ze Węglówka da radę w tak krótkim czasie odbudować obserwatorium - tak ważne dla polskiej astronomii (odkryto tu pierwszą polską kometę, obserwowano zjawisko zielonego płomienia). Węglówka dała radę. Ale co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło - obserwatorium zostało wybudowane prawie tam gdzie było przed wojną. Jednakże zostawiono schodki do poprzedniego pawilonu lunet (spalonego w czasie wojny przez Niemców)

Tertio: widok z polany przy szczycie Trzy Kopce - prześliczny. Co prawda było trochę zamglone, a my mieliśmy tylko aparat, to jednak Grześkowi (po wielu minutach patrywania się w obiektyw, mapę i wypatrywania masztu na Dziale) udało się zlokalizować dom Staszka i Heńka, czy Władka i Stefka:) - w każdym razie domy w których i obok których spędzał wakacje niemal ćwierć wieku temu. Na następny dzień pojechaliśmy przez Wisniową i Poznachowice zeby zweryfikować dane wypatrzone ze szczytu.

sobota, 3 kwietnia 2010

Żegnaj zawieszenie - czyli skróty lanosem

W ramach wyjazdu na święta Wielkiej Nocy na wieś, zrobiliśmy sobie przepiękny objazd. Po co się pchać zatłoczoną zakopianką, skoro można opłotkami i "boczarami". Na pierwszy ogień poszedł Barwałd Górny - W zeszłym roku z babcią i ciocią Lusią, pojechałyśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej i odwiedziłyśmy Barwałd. Z trudem znalazłyśmy kaplicę św. Rozalii, wspomnianej jako zabytek architektury drewnianej.

No i ... okazało się, że rudera, którą wtedy oglądałyśmy była dawną strażnicą, pełniącą przez jakiś czas rolę kaplicy. Dziś - z Grześkiem i psem (BTW - co za kolejność!), udało nam się (Dzięki nieocenionej pomocy Dymka na polsce niezwyklej) dotrzeć do prawdziwej kaplicy św. Rozalii, zlokalizowanej pod
lasem, na roli Wyręby (z rynku, w lewo i do samej góry).
No i warto było - co prawda zewnętrze ładne i nic poza tym (a klimat psują XXI domy, które podeszły już pod las, choć na początku XX wieku tu faktycznie mogła być pustelnia). Ale wnętrze... klimatyczne, piękne i w stylu. Zakratowane - z pewnością gdzieś można pobrać klucz, ale nawet nie szukaliśmy. Była ostatecznie Wielka Sobota.

Dwór w Stryszowie, co zawsze mnie szokowało, jest oddziałem Państwowych Zbiorów Sztuki na Wawelu. Nigdy nie pojmę przynależności pewnych miejsc do wyższych instytucji, kompletnie się z lokalizacja nie kojarzących. Ale to temat na zupełnie inne opowiadanieW dworze stryszowskim znajduje się wystawa, którą koniecznie muszę kiedyś obejrzeć. A samego wejścia pilnują GROŹNE PSY - jak informuje tabliczka. Grześ jednemu wyciągał insekty, a drugiego głaskał przez kraty:) Szekla w samochodzie o mało nie oszalała z zazdrości.
A potem... potem ruszyliśmy do Suchej Beskidzkiej... Przez Marcówkę - takiej nawierzchni nie widziałam nigdy. Gdybym była sama, zawróciłabym ze względu na zawieszenie, ale przed nami jechał Pan miejscowy i sprawnie omijał dziury, więc my za nim.
Poniewczasie - ominąwszy kolejną wyrwę pt "Żegnaj zawieszenie", stwierdziliśmy, że choćby ten Pan jechał przez pole orne jedziemy za nim - najwyraźniej doskonale znał trasę
.
Po karkołomnym zjeździe z Marcówki, skręciliśmy w Suchej Beskidzkiej, na Lachowice. Zaparłam się zadnimi łapami, ze muszę zobaczyć ten olśniewajacy kościół - jeden z najpiękniejszych w tej części Beskidów. Niedaleko co prawda są również Gilowice i zaczyna się śląski odcinek szlaku, ale dziś sobie odpuściliśmy.

czwartek, 25 marca 2010

Płaszów

Płaszów - dawny obóz koncentracyjny, miejsce zagłady wielu Żydów. Powstał on pod koniec 1942 roku jako karny obóz pracy przymusowej. Za karę, że jesteś Żydem...

Dramatycznie opisany oczami dziecka w książce Dziewczynka z listy Schindlera (autorka: Stella Muleer-Madej) - to bodaj pierwsza książka pokazująca tragedię Żydów opisana oczami dziecka. I bodaj jedyna napisana bezpośrednio przez "uczestnika" - jeżeli można tego słowa użyć - zagłady Żydów w Krakowie-Płaszowie i później w Oświęcimiu.

Miejsce dawnego obozu znajduje się przy głównej drodze z Krakowa do Wieliczki - ul. Wielicka. Po jednej stronie widać centra handlowe - nowoczesne gigantyczne budynki z mnóstwem weekendowych klientów, szumem, gwarem i promocjami. Za nimi szare bloki Woli Duchackiej.
Po stronie przeciwnej (jadac od Krakowa po lewej) widać zieloną trawę, kilka skałek, kamieniołom i pomnik pamięci. W sezonie często przyjeżdżają tu wycieczki autokarowe. To miejsce na szczęscie jest chronione przed inwestycjami.
Z jednej strony przez fakt, że jest miejscem pamięci, miejscem historycznym i sprawują nad nim pieczę odpowiednie jednostki administracyjne.

Z drugiej strony na tym terenie znajduje się rezerwat przyrody nieożywionej Bonarka, o czym niewielu wie. Na terenie od ul. Wielickiej po cmentarz podgórski nie ma ani jednego budynku - są tylko ruiny, podmurówki i głębokie kamieniołomy, w których wydarzyła się niejedna tragedia.
Pomijając dane - dostępne na każdej stronie internetowej dotyczącej Płaszowa - jest to miejsce unikatowe, bo tu każdy podświadomie czuje, że powinien zachować się zgodnie z powaga miejsca i chwili. Jest tu cisza i spokój - tak dziwnie kontrastujące z wiedzą o wydarzeniach z II Wojny Światowej i z gwarnego ruchu po drugiej stronie ulicy Wielickiej.

Wieliczka - kościół drewniany św. Sebastiana

Jako, że dopadła mnie mania architektury drewnianej (w zeszłym roku zdobyłam sobie brązową odznakę w tym temacie - BTW: wcale nie było łatwo), postanowiłam zobaczyć cudo, które mam pod nosem, a przy okazji zobaczyć całkiem ładny rynek w Wieliczce (tu zobaczycie moje drewniaki - kolejny blog:)). Rynek co prawda jest w drastycznym remoncie, całe centrum obwarowane zakazami parkowania lub strefami parkowania płatnego (w sumie trudno się dziwić - kopalnia jest w końcu na liście UNESCO), a dotrzeć do kościoła, to wymaga kompasu i GPS w głowie, jak mawia 6 letni Adaś... Jednakże się udało.
Pogoda więcej przepiękna, widok na Wieliczkę, jak na dłoni, w miasteczku ruch, jak za dobrych czasów targowych, a pod kościołem... cisza, spokój... Jeśli nie liczyć kilku panów ciągnących tam jakieś węże, kable i grabiących zalegające liście.

Wracając do kościoła - jest on na szlaku Architektury Drewnianej Małopolski. I zasłużył - wszystko razem: kościół i otoczenie, zasługuje na 4 gwiazdki, choć sam kościół nie należy do najpiękniejszych na szlaku.
Dojazd do kościoła zasługuje za to na "minus 5 punktów" a oznaczenie woła o pomstę do nieba.
Przy głównej drodze na Wiśniową i Dobczyce "Wali po oczach" wielka tablica KOŚCIÓŁ DREWNIANY ŚW. SEBASTIANA". Bosko. Tylko ze postawiona jest tuż przy skręcie i trzeba wiedzieć ze tam włąsnie należy wykonać skręt.
Dalej... - skrzyżowanie...
jak się człowiek nie wpatrzy w słup nie wypatrzy małego żółto-niebieskiego znaczka (który większości populacji kompletnie nic nie mówi), to wyjedzie gdzieś w pola i ugory. Rozumiem ze to miała być informacja dla piechurów.
To czemu na litość boską, nie postawiono tej tablicy od strony rynku? skąd turyści piesi ewentualnie moga nadejść, tylko od strony ruchu SAMOCHODOWEGO??

a przepraszam - została taka postawiona od strony rynku... tylko ze tuż przy kościele, gdzie już widoczny jest sam obiekt. W rynku i na drogach "dojściowych" próżno szukać takiej informacji.
Wot - informacja turystyczna...
Mamy Wieliczkę, to resztę mamy gdzieś...
Ale że dostaliśmy pieniądze na promocję szlaku, to przysłowiowy kolega ze szkolnej ławy wykonał tablice za ciężkie unikne pieniądze...
Podkreślam przysłowiowy, bo nie mam tu na myśli żadnej konkretnej osoby, tylko ogólną tendencję wydawania pieniędzy na promocję i braku promocji turystyki jako takiej w ogóle.
Wot Rzym, Kraków, Wieliczka... wszystkie cechuje to samo podejście
" I tak do nas przyjedziecie, po co więc mamy się starać".
W tej trójce Rzym prezentuje się najgorzej - tak na marginesie.

sobota, 20 marca 2010

Dolinka Mnikowska

To się właśnie nazywa spacer:)
Piękna pogoda, "kwiaty czuć, ptaki drą ryje" - jak mawiał Kamol w skeczu o Amorze w parku, na ulice wyjechali rowerzyści... no to zapakowałam sukę mą - Szeklę - w pogromcę szos (fabrycznie zwanego lanosem) i ruszyłyśmy w nieznane.

O kurcze, ale nieznane... Prawdą jest, że chociaż mieszkam w Krakowie od lat.. nie powiem ilu, bo wstyd, uroki Krakowa omijałam, cały czas pchając się w kierunku wsi i gór. Od wielu lat siedziała mi w głowie dolinka Mnikowska. No i w końcu pojechałyśmy.

Idealne miejsce na wyskoczenie na krótki spacerek, idealne miejsce na tzw "sikundę" dla psa, bo wyhasać się tu nie ma za bardzo możliwości, idealne miejsce na spacer z wózkiem (choć asfaltu nie ma, ale droga biegnie po płaskim, wzdłuż potoku)
Od wlotu dolinki do przystanku PKS w Mnikowie jest zaledwie 2,2 km - cała trasa, tam i z powrotem, zajęła mi nieco ponad godzinę. Spacerowiczów można spotkać tylko przez pierwsze kilkaset metrów - do kapliczki na skale, potem... cisza głucha. No, niedokładnie...

Ptaki naprawdę drą ryje:) wiosny stricte jeszcze nie widać, ale już ją czuć. W smaku powietrza, w zapachu wody i w dotyku wiatru na twarzy. Już jest wiosna.

O co chodzi?... - właśnie o chodzenie


Blog powstał w jednym, jedynym celu - żeby mnie zmobilizować do ruszenia tzw. tyłka z domu i pojechania sobie ot tak na kilka godzin gdziesik. Nie znaczy to że w ogóle nie jeżdżę, nie zwiedzam i nie łażę - ale po pierwsze: za mało, po drugie: wszystko co zobaczę pcham na moją stronę: www.muwit.pl, a takie małe spacerki gdzieś mi umykają.  Po drugie zaś... pomimo naprawdę bardzo bogatej turystycznej przeszłości, koszmarnej ilości kilometrów w nogach i pod tyłkiem (jeździłam autostopem), masakrycznej wprost ilości zdjęć, wspomnień i notatek, nadal nie wiem, gdzie można wyskoczyć na dwie godzinki z psem

Pamiętam, jak niegdyś mój ojciec powiedział, ze bezsensowne łażenie po lesie go mało rusza, ale już zbieranie grzybów tak - trzeba mieć jakiś cel w tych spacerach. Jakikolwiek ten cel jest - byle był. Byle tylko ruszył się z domu i - jak to mawiał mój znajomy - dał się zatruć tlenem.

Blog ogranicza się do moich spacerów: z kijkami, psem, z plecakiem po górkach i pogórzach.  Do tego dochodzą wycieczki rowerowe - ale chociaż nie jeżdżę wyczynowo, rowerem górskim, ani nie można mnie spotkać kiedy lód i śnieg... to jednak na zwykłych asfaltowych ścieżkach i tradycyjnych trasach rzadko kiedy bywam.
W każdej wersji wycieczki powielam myśl mojego, niestety byłego, szefa "jak nie mam kilograma błota na sobie to znaczy że nigdzie nie byłem" - inna rzecz ze mój pies i ja, błoto znajdziemy na Saharze i na pewno w nie wpadniemy.
No i rzecz jasna autostop - mój, pewnego rodzaju, sposób na życie. No i boczary i opłotki - gdziekolwiek jadę własnym automobilem, staram się jechać inną nową trasą - która czasem skutkuje kłopotami z zawieszeniem, a czasem odkryciem pereł przy drodze. Kiedy indziej jeszcze skutkuje tylko i wyłącznie kolejną trasą na rower lub nadłożeniem bez sensu kilometrów. Za każdym razem jednak jest inaczej.

I jeszcze jedno - jako, że na MUWIcie staram się zachować zgodnie z odpowiedzialnością dziennikarską i nie pisać o uczuciach, ale o faktach, i jako, że na tymże MUWIcie staram się dany region opisać i dać maksimum dostępnych w tym momencie informacji, stąd nie mam miejsca, gdzie mogę zwyczajnie wypowiedzieć się jak człowiek - jakie uczucia mną targają - jak mawia Asia Kołakowska ze kabaretu Potem...
Ot właśnie - tu moge popisać, tak, że nikt poza mną nie musi mnie rozumieć:) na muwicie jednak licze się z innymi - więc: skoro poszukujesz informacji merytorycznie poprawnych zapraszam na stronę. Tu wywlekam się od środka - subiektywnie i pod wpływem... chwili - rzecz jasna. Prędziej czy później miejsca tu opisane i tak się pojawią w moim serwisie, tak więc... chcesz - zostań. Przeszkadza Ci moje zdanie i podejście - hmm. cóż. Wot żizń - gdybyśmy wszyscy mieli taki sam gust i zdanie - cywilizacja nie szłaby do przodu.

środa, 3 marca 2010

Jak tanio podróżować czeskimi kolejami?

11 złotych za tyle można podróżować przez cały dzień pociągami osobowymi i przyspieszonymi po Czechach. Możny nimi dojechać niemal wszędzie, nawet do "zabitej dechami dziury". Wynika to z gęstości sieci kolejowej w Czechach, którą  wyprzedza tylko Szwajcaria.

Ceske Drahy, koleje Czeskie są  stosunkowo tanie. Ceny biletów na wszystkie pociągi osobowe, przyspieszone, pospieszne i ekspresy są  takie same. Cena ta zależy od długości trasy i wieku podróżnego. Dopłata 60 koron obowiązuje tylko w pociągach InterCity i Eurocity. W Czechach są  również pociągi klasy SuperCity. Jednak tu stosowane są  odrębne taryfy. 



Zaoszczędzić możemy na biletach powrotnych (zpátečni jízdenka), a także na biletach grupowych (jízdenka pro skupiny). Kupując bilet w obie strony, płacimy o jedną trzecią mniej. Warunkiem jest jednak, fakt, iż podróż powrotna musi być najpóźniej do północy następnego dnia. Podróżując w większej grupie, możemy skorzystać z oferty biletu grupowego, w którym dwie pierwsze osoby pojadą za cenę około 30 proc. niższą (100 km =84 korony), a kolejne płacą jeszcze mniej, bo jak za dziecko (100 km =42 korony). 

Istnieje również możliwość wykupienia jednodniowego biletu SONE +, który ważny jest od północy w sobotę lub niedzielę w całej sieci a także u kilku prywatnych przewoźników. Na bilecie tym może podróżować do 5 osób, z których dwie muszą mieć więcej niż 15 lat, a jego cena to 160 koron w pociągach osobowych i przyspieszonych i 360 koron we wszystkich kategoriach pociągów. Można również wykupić sieciowe bilety dwudniowe (580 koron), tygodniowe (810 koron), miesięczne (2700 koron). 

Kilometricka Banka (KMB) jest to książęczka, która obowiązuje przez sześć miesięcy w dowolnej klasie, na której możemy przejeździć 2000 kilometrów. Może na niej jeździć max. 3 osoby. Jej cena to 1400 koron.


Marcin Leśniakiewicz:


Jeszcze mocniej podkreśliłbym ta rewelacyjna ofertę, jaką są  bilety grupowe. Dzięki niej udaje mi się co jakiś czas  wyciągać do mojego najukochańszego miasta na świecie, jakim jest Praha, coraz to nowych ludzi Warto też wiedzieć, jak tanie są w czechach dopłaty na kuszetki czy wagony sypialne. Jest to koszt rzędu 20-25 zł.