Nie trzeba być etnologiem, żeby zauważyć zmierzch kultury ludowej jako
takiej. Przez wiele wieków kultura ludowa istniała w ciasnych ramach
wsi, wiek XVIII przyniósł zainteresowanie się nią wielu badaczy,
pojawiły się nowe nauki: etnologia, socjologia i inne nauki
humanistyczne. Nie minęło dwieście lat i w dziedzinie ludowej,
przynajmniej z mojego punktu widzenia, nastąpił kataklizm.
Chałupy
drewniane zniknęły z krajobrazu wsi, we wsiach podbeskidzkich trudno
dopatrzeć się nawet krowy, a o wyrobie sera, czy wypieku chleba nie ma
co nawet wspominać. W koszykach wielkanocnych królują ciasta ze sklepu,
pomarańcze i banany.
Grupy kolędnicze owszem chodzą jeszcze po wsi, ale
tylko za pieniądze, a na pytanie o obrzędy bożonarodzeniowe i o
jakiekolwiek wróżby nawet starsi ludzie odpowiadają "Eeee tam Pani, to
bujdy jakieś ludzie tylko propagandę sieją."
Wydaje się, że wraz z
wkroczeniem tak zwanej cywilizacji do wsi podbeskidzkich kultura ludowa
jako nieatrakcyjna dla mas, umiera śmiercią naturalną.
Istnieje jednak druga strona medalu.
KOMERCJALIZACJA KULTURY
Kultura ta jako twór osadzony dość mocno w realiach wiejskich
postanowiła sama się bronić. Wykorzystała narzędzie, którym usiłowano ją
zabić. Pieniądze. Patrząc w aktualne oblicze kultury ludowej, że
posłużę się słowami Jerzego Kryszaka, widać znak wodny, a w oczach lśni
jej mennica. Wystarczy spojrzeć na Koniaków- wieś na pograniczu Beskidu
Żywieckiego i Ślęskiego- znany chyba w całej Europie z pięknych wyrobów
koronkowych. Nie chodzi o to, że Koniakowianie sprzedają swoje wyroby
turystom i z utęsknieniem wypatrują kolejnego autobusu na niemieckich
numerach. Chodzi o to, że koronkowe serwetki o regionalnych wzorach
zastąpiły stringi, obcisłe body i inne wyroby mające z tradycją tyle
wspólnego, że są wykonywane przez te same kobiety, które kilkadziesiąt
lat temu robiły regionalne serwetki.
Drewniane chałupy, dzwonnice, kościoły są dziś do oglądnięcia prawie
wyłącznie w skansenach, a za ich zwiedzanie pobierane są oczywiście
pieniądze. (Zaznaczam jednak, że celem tej pracy nie jest ogólna negacja
pieniądza i komercji tylko spowodowanie dyskusji nad aktualnym stanem
kultury i jej perspektywami na przyszłość, gdyż niemal pewnym jest, że
do stanu sprzed osiemnastego wieku już nie powróci.). Przypadek
kościółka w Tokarni jest niestety jednym z licznych przykładów na
nieliczenie się z niczym w momencie, kiedy w grę wchodzą pieniądze.
Kościółek w Tokarni (Beskid Makowski, na pograniczu pasma Zembalowej i
Kotonia) jest drewnianą świątynią z końca XVI wieku. Leży w dolinie
rzeki Krzczonówka w starym w parku, nieopodal ślicznego dworu z końca
XVIII wieku. Otoczenie do niedawna było cudowne, a wierni chętnie
przychodzili właśnie do tego kościoła, chociaż nieopodal postawiona jest
nowa świątynia parafii w Krzczonowie. Ale przyszedł nowy proboszcz i
dnia na dzień zarządził budowę ogromnego kościoła ceglanego nijak
pasującego do okolicy (prosta zasada Krzczonów ma, to my nie możemy być
gorsi) Plany budowy zachodzą na teren starego kościoła. Wypowiedź
proboszcza do miejscowej gazety jest co najmniej znamienna: zawsze może
się spalić. A okolicy potrzebny jest nowy kościół, bo turyści w
Niedzielę Palmową nie mogą się pomieścić. Turyści przyjeżdżają do
Tokarni, żeby zobaczyć najdłuższe oprócz wsi Łyse na Kurpiowszczyźnie i
Lipnicy Murowanej w Beskidzie Sądeckim, palmy wielkanocne. Palmy te
potem są sprzedawane, a odpust trwający w tym czasie jest największym
źródłem dochodów parafii. Przykłady można mnożyć.
Najpiękniejsze przejawy kultury ludowej giną na naszych oczach, a
zastępują ją wyroby tworzone tylko i wyłącznie na sprzedaż. Rzeczy,
których sprzedaż jest trudna, nikną z wiejskich domów: Czy to maselnice,
czy osełki, czy zwykłe kosy, zastępują je maszynowo robione egzemplarze
z podpisem Zakopane 2003. Będąc na Ukrainie w starej opuszczonej
chałupie znaleźliśmy drewnianą ręcznie robioną balię i cebrzyk. Gdy
przywieźliśmy je do Polski znajomi powiedzieli A po co to targaliście
jak tu na placu można takie kupić tylko, że nowe za niecałe 200 zł.
Znaleźliśmy również urządzenie do robienia gontów; w Polsce już takiego
nigdzie nie ma, zniknęło w latach 40stych wraz ze śmiercią ostatniego
gonciarza we wsi Bartne w Beskidzie Niskim.
Powyższe przykłady są tylko
pojedynczymi przypadkami, ale wystarczy się rozejrzeć, żeby zauważyć, że
takich przypadków jest wiecej. Pytanie o przyszłość kultury ludowej
ciśnie się na usta. Materialna jej strona ma jeszcze szansę przetrwania w
sklepach i na bazarach, a co z kulturą duchową. Na jakiekolwiek pytanie
o obrzędy i wierzenia nawet starzy ludzie wzruszają ramionami i
odchodzą. Uważają etnografów, za głupich i staromodnych, którzy
jeszcze w takie bujdy wierzą.
Skomercjalizowana kultura to tylko jedna z nowych twarzy kultury
ludowej.
KULTURA JAKO NARZĘDZIE WALKI NACJONALISTYCZNEJ
Inne, bardzo specyficzne oblicze kultury widoczne jest na Bałkanach.
Tamtejsze kraje przez wieki przeżywały okresy rozpadu i wspólnej
egzystencji, co spowodowało wymieszanie kultur tak dokładne, ze w
dzisiejszych czasach trudno o mówić o specyficznie chorwackiej, czy
specyficznie serbskiej jej części. Po krwawym konflikcie w 1995 roku
rozpoczęła się niepomiernie dłużej trwająca wojna na symbole, wojna
kulturowa. Klasycznym przykładem jest tu paprenjak- pierniczek wielkości
palca, najczęściej w kształcie serca, z cukrową polewą. O niego toczą
się komiczne kłótnie, mające zabarwienie nacjonalistyczne.
Podobnie
rzecz się ma z typowymi instrumentami. Serbowie od lat mieli swój
narodowy instrument, gęśle. Po 1995 roku Chorwaci na siłę znaleźli swój-
lirę, przy czym gdybyśmy zapytali pierwszego napotkanego Chorwata mało
prawdopodobne, żeby potrafił odpowiedzieć na pytanie o narodowy
instrument. Kłótnie nacjonalistyczne trwają nawet o muzykę popularną.
Chorwaci mają swojego Parni Valjaka, Serbowie, swoją Silvanę. Obydwaj
wykonawcy kopiują nawzajem swoje utwory, z tym, ze w Chorwacji są
śpiewane głosem męskim, a w Serbii- kobiecym. Jest to właściwie jedyna
różnica. Fanom to jednak nie przeszkadza, bo Chorwat nie będzie
słuchał Silvany, a Serb Valjaka. Wiele jest również elementów kultury,
zarówno duchowej jak i materialnej, wspólnych obu narodom. W obu krajach
występują one jednak jako typowe i przynależne tylko temu narodowi. Na
tym tle rozgrywa się kolejna, cicha wojna. O jej wymiarach świadczyć
może próba napisania pracy doktorskiej nt. Przenikania się kultur. Po
pierwsze: niemożliwością jest przeprowadzenie badań terenowych, ze
względu na przekonanie wszystkich zainteresowanych, że każdy element
jest przynależny tylko i wyłącznie do kultury chorwackiej (względnie
serbskiej), a sąsiedzi, nie mając własnych symboli bezczelnie je
ukradli. Po drugie żaden badacz kultury tamtych terenów, mający tam
znajomych, przyjaciół i współpracowników nie podejmie się bycia
promotorem takiej pracy. O poszukiwaniu promotora pracy na terenie
Serbii czy Chorwacji nie ma nawet co mówić.
(* tekst ten był pisany tuż po wojnie na terenie byłej Jugosławii - teraz, na szczęście, podejście "zwykłych obywateli" się zmieniło, co napawa optymizmem. Po długich dyskusjach z Serbem mieszkającym w Polsce, artystą, muzykiem i choreografem, Darko Bugarićiem, zaczęłam się zastanawiać, czy ten tekst publikować. Postanowiłam jednak go opublikować - z adnotacją o czasie napisania - oraz stworzyć tekst drugi - jak to wygląda dziś. Ale do tego muszę się tam znowu pojawić i wówczas spodziewajcie się, drodzy Państwo, tekstu weryfikacyjnego)
Śmieszna dla europejskiego obserwatora wojna na symbole nie jest
bynajmniej zabawna dla bezpośrednich uczestników. Symbole narodowe służą
nie tylko identyfikacji narodowej, ale również są wykorzystywane do
podjudzania społeczeństwa przeciwko sąsiadom.
Symboli materialnych w kulturach krajów byłej Jugosławii jest ogromna
ilość.: Chorwacka plecionka na zabytku z XII wieku (Baśćanska ploća)
który dumnie wskazuje na tradycje głagolickie i na fakt, że na ziemiach
chorwackich głagolica utrzymała się najdłużej., wspomniany paprenjak,
który choć można go kupić zarówno w Serbii jak i Bośni czy Chorwacji
przeszedł do kultury jako element chorwackim, czy nawet długopis, który
wedle tradycji chorwackiej skonstruował pan Penkalla i stąd nazwa
(długopis po chorwacku to właśnie Penkalla)
Ciekawym jest również fakt, że niektóre elementy kultury (np. dania)
chociaż pochodzą z kultury azjatyckiej wymieniane są jako chorwackie,
bądź serbskie. Tak rzecz się ma na przykład z tureckimi ćevapcići-
roladami z mięsa, czy z burekiem- serem zapiekanym w formie chleba.
Pierwszy należy do Serbów, drugi do Chorwatów. I nie ma dla nich
żadnego znaczenia, ze dania te pojawiły się na Bałkanach wraz z najazdem
tureckim i początkowo były postrzegane jako element kultury wrogiej. W
momencie, kiedy znajduje się inną wrogą kulturę (w tym wypadku sąsiadów)
każdy krok jest dozwolony, aby tylko dowieźć własnej wyższości.
Jednakże problem symboliki nie dotyczy li i tylko symboli materialnych.
Bardzo ciekawa dla badacza jest duchowa strona kultury ludowej. Bogactwo
epickich pieśni, mitów, opowiadań i legend nie ma sobie równych chyba w
całej Europie. Ale i tu pojawiają się animozje i wzajemne podkradanie
pieśni, postaci, czy zdarzeń. Niekiedy duch narodu przechodzi do działań
politycznych i do najnowszej historii.
Legenda i tradycja nakazała Chorwackiemu (i serbskiemu również)
królewiczowi Marko wraz z wiernym towarzyszem koniem, zostawić ślady
stóp na głównym placu w Zagrzebiu. Ta sama legenda, acz w innymi
bohaterami znalazła swoje odbicie podczas zamachu w Sarajewie (Stolica
Bośni) rozpoczynającym pierwszą wojnę światową. Podobnie jak królewicz
Marko Gavrilo Prinzip zostawił odcisk swoich stóp na placu w Sarajewie.
Gavrilo Prinzip, wykonawca zamachu na księcia Franciszka Jozefa I był
chłopcem na posyłki organizacji Mlada Bosna głównej organizatorki
zamachu. Historia zakpiła sobie z twórców i głównych przedstawicieli
organizacji zostawiając pamięć jedynie po tym niewydarzonym człowieczku.
Gavrilo Prinzip, chudy niewydarzony człowieczek, chory umysłowo i
niesprawny fizycznie trzymał pistolet tylko dlatego, że proponowany do
tego celu zabójca zginął dzień wcześniej z rąk konkurencyjnej
organizacji, a wszyscy liczący się w organizacji Mlada Bosna byli
zaangażowani przy organizacji zamachu. Legenda i tradycja kazała tej
ofierze losu zostawić ślady godne wielkich epickich postaci. Czyż to nie
kolejny przykład na odwieczną rywalizację na symbole i kulturę?!
Symbole narodowe urastają z czasem do mitów, które w efekcie
niejednokrotnie stają się narzędziem walki narodowościowej,
niejednokrotnie krwawej i okrutnej. Najbardziej klasycznym przykładem
jest oczywiście mit Kosowego Pola- mit, którego mocne zakorzenienie w
świadomości serbskiej doprowadziło do krwawych rozgrywek albańsko
serbskich. Historycznie była to wielka porażka wojsk serbskich pod
dowództwem księcia Lazara w bitwie przeciwko potędze tureckiej, ale w
świadomości serbskiej zapisała się jako wielkie zwycięstwo duchowe.
Książe Lazar wybrał dla siebie i dla swojego narodu Królestwo
Niebieskie. Do współczesnej mitologii serbskiej przeszedł jako serbski
Leonidas (chorwackim Leonidasem jest ban Nikola Zrinski z obrony Śigetu
twierdzy na Węgrzech). Zaś Miloś Obilić, na pół mityczna postać,
zapisał się jako bohater narodowy, kiedy podstępem zabił Sułtana w jego
namiocie. Oczywiście natychmiast poniósł śmierć. Co ciekawe, gdyby
wiadomość o śmierci sułtana przedostała się do żołnierzy losy potyczki
na Kosowym Polu mogłyby zupełnie inaczej wyglądać. Jednakże Serbom nie
zależało na zwycięstwie. Już wybrali Królestwo Niebieskie. W dzisiejszej
świadomości dzień Św. Wida (Vidovdan) czyli dzień Kosowego Pola jest
chyba najważniejszym dniem. Również wszelkie gry polityczne odwołują się
do tradycji, w tym szczególnie do tradycji Kosowego Pola.
Idea, że polityka to, w największej mierze, sprawa symboli nie jest
bynajmniej ideą nową. Od dawna obecna jest w antropologii i filozofii
politycznej, odnaleźć ją można u Rousseau (władza obywateli też ma
swoją świecką religię), czy w totalitarnych systemach i ich metodach
manipulacji masami. Symboliczny aspekt polityki ujawnia się też w
tworzeniu systemów demokratycznych, tak jak w krajach powstałych po
rozpadzie Jugosławii .
Nic w tym dziwnego, że politycy nawołując do wojny etnicznej (gdyż w
takim aspekcie należy rozpatrywać wszelkie konflikty na Bałkanach) grali
na strunach narodowej tradycji, przywołując te elementy kultury i
tradycji narodowej, które w społeczeństwie były mocno zakorzenione.
Wystarczy przypomnieć sylwetkę Radovana Karadžicia, który w swoim
wystąpieniu telewizyjnym, nawołującym do wojny w Bośni grał na gęślach
(narodowym instrumencie serbskim) na tle portretu Vuka Karadžicia. Vuk
Karadžić jest postacią z samego szczytu panteonu serbskiego. Jako
reformator cyrylicy i gramatyki zapisał się w tradycji jako ojciec
języka serbskiego. Wykorzystanie tego samego nazwiska (jego domniemane
pokrewieństwo z Vukiem jest wciąż nie sprawdzone), przez przywódcę
bośniackich Serbów dowodzi, cokolwiek by o tym człowieku nie powiedzieć,
doskonałej znajomości serbskiej tradycji, serbskiego społeczeństwa i
perfekcyjnego opanowania manipulacji symbolami.
Również Slobodan Milošević rozpoczynając XX-wieczną bitwę o Kosowo,
powoływał się na Vuka Karadžićia, choć nieco w innym sensie. Srbi svi i
svuda manifest Vuka z 1836 roku , mający na celu zjednoczenie Serbów
wszystkich trzech wyznań (Srbi sva tri zakona) w czasach Miloševicia
przerodził się w manifest polityczny służący do eliminacji wszystkich
nie- Serbów, żyjących w granicach Serbii. A granice Serbii nie oznaczają
tu wcale granic politycznych (o etnomicie granicy pisał Ivan Ćolović),
tylko miejsca, które Serbowie jako naród kiedykolwiek na przestrzeni
wieków zamieszkiwali. Serbowie wszyscy i wszędzie oraz granice Serbii
wyznaczają serbskie groby to nie są zwykłe zdania, są to hasła
nacjonalistyczne, padające na bardzo podatny grunt społeczny.
Nacjonalistyczne oblicze kultury zostało bezpardonowo wykorzystane w
konfliktach etnicznych na Bałkanach, czy mówimy o wypędzeniu Serbów z
Vojnej Krainy w Chorwacji, czy o szturmie wojsk serbskich na bogu ducha
winne bośniackie wioski, czy wreszcie na albańsko serbski konflikt na
równinie kosowskiej.
Wracając do kłótni nacjonalistycznych na tle kulturowo- symbolicznym
warto na koniec przytoczyć wypowiedź pewnego emerytowanego profesora
albańskiego, który jako jeden nielicznych żyje z Serbami w zgodzie i ma
wśród nich przyjaciół. (zamieszczono w artykule Any Uzelac Serbska
Jerozolima w gazecie wyborczej.). Dziś nawet nietrudno spotkać
wykształconego Serba i wykształconego Albańczyka, którzy pokłócą się o
to kto był większym bohaterem serbski książę Marko, czy albański
Skanderberg. I odejdą obrażeni z postanowieniem nie odzywania się do
drugiego do końca życia. A prawda jest taka, że i Marko i Skanderberg
byli tureckimi wasalami
. Równie dobrze to zdanie można odnieść do
stosunków chorwacko- serbskich, jak i innych narodów bałkańskich.
Powyższe, z konieczności krótkie, wizerunki kultury ludowej nie
wyczerpują oczywiście tematu. Nowych wizerunków kultury jest zapewne
dużo wiecej i są równie ciekawe. Wydaje się, że kultura ludowa choć
straciła swoje osiemnastowieczne oblicze, przekształca się w twór nie
mniej interesujący i wieloaspektowy. Moim zdaniem najwyższy czas, aby
etnolodzy przestali wchodzić w drogę socjologom i innym badaczom
społecznym, a powrócili do badania swojego tematu, lekko tylko
przekształconego.