sobota, 4 stycznia 2014

Symbol szuka sponsora

Nie trzeba być etnologiem, żeby zauważyć zmierzch kultury ludowej jako takiej. Przez wiele wieków kultura ludowa istniała w ciasnych ramach wsi, wiek XVIII przyniósł zainteresowanie się nią wielu badaczy, pojawiły się nowe nauki: etnologia, socjologia i inne nauki humanistyczne. Nie minęło dwieście lat i w dziedzinie ludowej, przynajmniej z mojego punktu widzenia, nastąpił kataklizm.

Chałupy drewniane zniknęły z krajobrazu wsi, we wsiach podbeskidzkich trudno dopatrzeć się nawet krowy, a o wyrobie sera, czy wypieku chleba nie ma co nawet wspominać. W koszykach wielkanocnych królują ciasta ze sklepu, pomarańcze i banany. 

Grupy kolędnicze owszem chodzą jeszcze po wsi, ale tylko za pieniądze, a na pytanie o obrzędy bożonarodzeniowe i o jakiekolwiek wróżby nawet starsi ludzie odpowiadają "Eeee tam Pani, to bujdy jakieś ludzie tylko propagandę sieją." 

Wydaje się, że wraz z wkroczeniem tak zwanej cywilizacji do wsi podbeskidzkich kultura ludowa jako nieatrakcyjna dla mas, umiera śmiercią naturalną.

Istnieje jednak druga strona medalu.

KOMERCJALIZACJA KULTURY

Kultura ta jako twór osadzony dość mocno w realiach wiejskich postanowiła sama się bronić. Wykorzystała narzędzie, którym usiłowano ją zabić. Pieniądze. Patrząc w aktualne oblicze kultury ludowej, że posłużę się słowami Jerzego Kryszaka, widać znak wodny, a w oczach lśni jej mennica. Wystarczy spojrzeć na Koniaków- wieś na pograniczu Beskidu Żywieckiego i Ślęskiego- znany chyba w całej Europie z pięknych wyrobów koronkowych. Nie chodzi o to, że Koniakowianie sprzedają swoje wyroby turystom i z utęsknieniem wypatrują kolejnego autobusu na niemieckich numerach. Chodzi o to, że koronkowe serwetki o regionalnych wzorach zastąpiły stringi, obcisłe body i inne wyroby mające z tradycją tyle wspólnego, że są wykonywane przez te same kobiety, które kilkadziesiąt lat temu robiły regionalne serwetki. Drewniane chałupy, dzwonnice, kościoły są dziś do oglądnięcia prawie wyłącznie w skansenach, a za ich zwiedzanie pobierane są oczywiście pieniądze. (Zaznaczam jednak, że celem tej pracy nie jest ogólna negacja pieniądza i komercji tylko spowodowanie dyskusji nad aktualnym stanem kultury i jej perspektywami na przyszłość, gdyż niemal pewnym jest, że do stanu sprzed osiemnastego wieku już nie powróci.). Przypadek kościółka w Tokarni jest niestety jednym z licznych przykładów na nieliczenie się z niczym w momencie, kiedy w grę wchodzą pieniądze. Kościółek w Tokarni (Beskid Makowski, na pograniczu pasma Zembalowej i Kotonia) jest drewnianą świątynią z końca XVI wieku. Leży w dolinie rzeki Krzczonówka w starym w parku, nieopodal ślicznego dworu z końca XVIII wieku. Otoczenie do niedawna było cudowne, a wierni chętnie przychodzili właśnie do tego kościoła, chociaż nieopodal postawiona jest nowa świątynia parafii w Krzczonowie. Ale przyszedł nowy proboszcz i dnia na dzień zarządził budowę ogromnego kościoła ceglanego nijak pasującego do okolicy (prosta zasada Krzczonów ma, to my nie możemy być gorsi) Plany budowy zachodzą na teren starego kościoła. Wypowiedź proboszcza do miejscowej gazety jest co najmniej znamienna: „zawsze może się spalić. A okolicy potrzebny jest nowy kościół, bo turyści w Niedzielę Palmową nie mogą się pomieścić.” Turyści przyjeżdżają do Tokarni, żeby zobaczyć najdłuższe oprócz wsi Łyse na Kurpiowszczyźnie i Lipnicy Murowanej w Beskidzie Sądeckim, palmy wielkanocne. Palmy te potem są sprzedawane, a odpust trwający w tym czasie jest największym źródłem dochodów parafii. Przykłady można mnożyć.

Najpiękniejsze przejawy kultury ludowej giną na naszych oczach, a zastępują ją wyroby tworzone tylko i wyłącznie na sprzedaż. Rzeczy, których sprzedaż jest trudna, nikną z wiejskich domów: Czy to maselnice, czy osełki, czy zwykłe kosy, zastępują je maszynowo robione egzemplarze z podpisem „Zakopane 2003’. Będąc na Ukrainie w starej opuszczonej chałupie znaleźliśmy drewnianą ręcznie robioną balię i cebrzyk. Gdy przywieźliśmy je do Polski znajomi powiedzieli „ A po co to targaliście jak tu na placu można takie kupić tylko, że nowe za niecałe 200 zł”. Znaleźliśmy również urządzenie do robienia gontów; w Polsce już takiego nigdzie nie ma, zniknęło w latach 40stych wraz ze śmiercią ostatniego gonciarza we wsi Bartne w Beskidzie Niskim. 

Powyższe przykłady są tylko pojedynczymi przypadkami, ale wystarczy się rozejrzeć, żeby zauważyć, że takich przypadków jest wiecej. Pytanie o przyszłość kultury ludowej ciśnie się na usta. Materialna jej strona ma jeszcze szansę przetrwania w sklepach i na bazarach, a co z kulturą duchową. Na jakiekolwiek pytanie o obrzędy i wierzenia nawet starzy ludzie wzruszają ramionami i odchodzą. Uważają etnografów, za „głupich i staromodnych”, którzy „jeszcze w takie bujdy wierzą”. Skomercjalizowana kultura to tylko jedna z nowych twarzy kultury ludowej.

KULTURA JAKO NARZĘDZIE WALKI NACJONALISTYCZNEJ

Inne, bardzo specyficzne oblicze kultury widoczne jest na Bałkanach. Tamtejsze kraje przez wieki przeżywały okresy rozpadu i wspólnej egzystencji, co spowodowało wymieszanie kultur tak dokładne, ze w dzisiejszych czasach trudno o mówić o specyficznie chorwackiej, czy specyficznie serbskiej jej części. Po krwawym konflikcie w 1995 roku rozpoczęła się niepomiernie dłużej trwająca wojna na symbole, wojna kulturowa. Klasycznym przykładem jest tu paprenjak- pierniczek wielkości palca, najczęściej w kształcie serca, z cukrową polewą. O niego toczą się komiczne kłótnie, mające zabarwienie nacjonalistyczne. 
Podobnie rzecz się ma z „typowymi” instrumentami. Serbowie od lat mieli swój narodowy instrument, gęśle. Po 1995 roku Chorwaci na siłę znaleźli swój- lirę, przy czym gdybyśmy zapytali pierwszego napotkanego Chorwata mało prawdopodobne, żeby potrafił odpowiedzieć na pytanie o narodowy instrument. Kłótnie nacjonalistyczne trwają nawet o muzykę popularną. Chorwaci mają swojego Parni Valjaka, Serbowie, swoją Silvanę. Obydwaj wykonawcy kopiują nawzajem swoje utwory, z tym, ze w Chorwacji są śpiewane głosem męskim, a w Serbii- kobiecym. Jest to właściwie jedyna różnica. Fanom to jednak nie przeszkadza, bo Chorwat nie będzie słuchał Silvany, a Serb Valjaka. Wiele jest również elementów kultury, zarówno duchowej jak i materialnej, wspólnych obu narodom. W obu krajach występują one jednak jako typowe i przynależne tylko temu narodowi. Na tym tle rozgrywa się kolejna, cicha wojna. O jej wymiarach świadczyć może próba napisania pracy doktorskiej nt. ”Przenikania się kultur”. Po pierwsze: niemożliwością jest przeprowadzenie badań terenowych, ze względu na przekonanie wszystkich zainteresowanych, że każdy element jest przynależny tylko i wyłącznie do kultury chorwackiej (względnie serbskiej), a sąsiedzi, nie mając własnych symboli bezczelnie je ukradli. Po drugie żaden badacz kultury tamtych terenów, mający tam znajomych, przyjaciół i współpracowników nie podejmie się bycia promotorem takiej pracy. O poszukiwaniu promotora pracy na terenie Serbii czy Chorwacji nie ma nawet co mówić.

(* tekst ten był pisany tuż po wojnie na terenie byłej Jugosławii - teraz, na szczęście, podejście "zwykłych obywateli" się zmieniło, co napawa optymizmem. Po długich dyskusjach z Serbem mieszkającym w Polsce, artystą, muzykiem i choreografem, Darko Bugarićiem, zaczęłam się zastanawiać, czy ten tekst publikować. Postanowiłam jednak go opublikować - z adnotacją o czasie napisania - oraz stworzyć tekst drugi - jak to wygląda dziś. Ale do tego muszę się tam znowu pojawić i wówczas spodziewajcie się, drodzy Państwo, tekstu weryfikacyjnego)
 
Śmieszna dla europejskiego obserwatora wojna na symbole nie jest bynajmniej zabawna dla bezpośrednich uczestników. Symbole narodowe służą nie tylko identyfikacji narodowej, ale również są wykorzystywane do podjudzania społeczeństwa przeciwko sąsiadom.

Symboli materialnych w kulturach krajów byłej Jugosławii jest ogromna ilość.: Chorwacka plecionka na zabytku z XII wieku (Baśćanska ploća) który dumnie wskazuje na tradycje głagolickie i na fakt, że na ziemiach chorwackich głagolica utrzymała się najdłużej., wspomniany paprenjak, który choć można go kupić zarówno w Serbii jak i Bośni czy Chorwacji przeszedł do kultury jako element chorwackim, czy nawet długopis, który wedle tradycji chorwackiej skonstruował pan Penkalla i stąd nazwa (długopis po chorwacku to właśnie Penkalla)

Ciekawym jest również fakt, że niektóre elementy kultury (np. dania) chociaż pochodzą z kultury azjatyckiej wymieniane są jako chorwackie, bądź serbskie. Tak rzecz się ma na przykład z tureckimi ćevapcići- roladami z mięsa, czy z burekiem- serem zapiekanym w formie chleba. Pierwszy „należy” do Serbów, drugi do Chorwatów. I nie ma dla nich żadnego znaczenia, ze dania te pojawiły się na Bałkanach wraz z najazdem tureckim i początkowo były postrzegane jako element kultury wrogiej. W momencie, kiedy znajduje się inną wrogą kulturę (w tym wypadku sąsiadów) każdy krok jest dozwolony, aby tylko dowieźć własnej wyższości.

Jednakże problem symboliki nie dotyczy li i tylko symboli materialnych. Bardzo ciekawa dla badacza jest duchowa strona kultury ludowej. Bogactwo epickich pieśni, mitów, opowiadań i legend nie ma sobie równych chyba w całej Europie. Ale i tu pojawiają się animozje i wzajemne podkradanie pieśni, postaci, czy zdarzeń. Niekiedy duch narodu przechodzi do działań politycznych i do najnowszej historii. Legenda i tradycja nakazała Chorwackiemu (i serbskiemu również) królewiczowi Marko wraz z wiernym towarzyszem – koniem, zostawić ślady stóp na głównym placu w Zagrzebiu. Ta sama legenda, acz w innymi bohaterami znalazła swoje odbicie podczas zamachu w Sarajewie (Stolica Bośni) rozpoczynającym pierwszą wojnę światową. Podobnie jak królewicz Marko Gavrilo Prinzip zostawił odcisk swoich stóp na placu w Sarajewie.

Gavrilo Prinzip, wykonawca zamachu na księcia Franciszka Jozefa I był chłopcem na posyłki organizacji Mlada Bosna – głównej organizatorki zamachu. Historia zakpiła sobie z twórców i głównych przedstawicieli organizacji zostawiając pamięć jedynie po tym niewydarzonym człowieczku. Gavrilo Prinzip, chudy niewydarzony człowieczek, chory umysłowo i niesprawny fizycznie trzymał pistolet tylko dlatego, że proponowany do tego celu zabójca zginął dzień wcześniej z rąk konkurencyjnej organizacji, a wszyscy liczący się w organizacji Mlada Bosna byli zaangażowani przy organizacji zamachu. Legenda i tradycja kazała tej ofierze losu zostawić ślady godne wielkich epickich postaci. Czyż to nie kolejny przykład na odwieczną rywalizację na symbole i kulturę?!

Symbole narodowe urastają z czasem do mitów, które w efekcie niejednokrotnie stają się narzędziem walki narodowościowej, niejednokrotnie krwawej i okrutnej. Najbardziej klasycznym przykładem jest oczywiście mit Kosowego Pola- mit, którego mocne zakorzenienie w świadomości serbskiej doprowadziło do krwawych rozgrywek albańsko serbskich. Historycznie była to wielka porażka wojsk serbskich pod dowództwem księcia Lazara w bitwie przeciwko potędze tureckiej, ale w świadomości serbskiej zapisała się jako wielkie zwycięstwo duchowe. Książe Lazar wybrał dla siebie i dla swojego narodu Królestwo Niebieskie. Do współczesnej mitologii serbskiej przeszedł jako serbski Leonidas (chorwackim Leonidasem jest ban Nikola Zrinski z obrony Śigetu – twierdzy na Węgrzech). Zaś Miloś Obilić, na pół mityczna postać, zapisał się jako bohater narodowy, kiedy podstępem zabił Sułtana w jego namiocie. Oczywiście natychmiast poniósł śmierć. Co ciekawe, gdyby wiadomość o śmierci sułtana przedostała się do żołnierzy losy potyczki na Kosowym Polu mogłyby zupełnie inaczej wyglądać. Jednakże Serbom nie zależało na zwycięstwie. Już wybrali Królestwo Niebieskie. W dzisiejszej świadomości dzień Św. Wida (Vidovdan) czyli dzień Kosowego Pola jest chyba najważniejszym dniem. Również wszelkie gry polityczne odwołują się do tradycji, w tym szczególnie do tradycji Kosowego Pola.

Idea, że „polityka to, w największej mierze, sprawa symboli” nie jest bynajmniej ideą nową. Od dawna obecna jest w antropologii i filozofii politycznej, odnaleźć ją można u Rousseau („władza obywateli też ma swoją świecką religię”), czy w totalitarnych systemach i ich metodach manipulacji masami. Symboliczny aspekt polityki ujawnia się też w tworzeniu systemów demokratycznych, tak jak w krajach powstałych po rozpadzie Jugosławii .

Nic w tym dziwnego, że politycy nawołując do wojny etnicznej (gdyż w takim aspekcie należy rozpatrywać wszelkie konflikty na Bałkanach) grali na strunach narodowej tradycji, przywołując te elementy kultury i tradycji narodowej, które w społeczeństwie były mocno zakorzenione. Wystarczy przypomnieć sylwetkę Radovana Karadžicia, który w swoim wystąpieniu telewizyjnym, nawołującym do wojny w Bośni grał na gęślach (narodowym instrumencie serbskim) na tle portretu Vuka Karadžicia. Vuk Karadžić jest postacią z samego szczytu panteonu serbskiego. Jako reformator cyrylicy i gramatyki zapisał się w tradycji jako ojciec języka serbskiego. Wykorzystanie tego samego nazwiska (jego domniemane pokrewieństwo z Vukiem jest wciąż nie sprawdzone), przez przywódcę bośniackich Serbów dowodzi, cokolwiek by o tym człowieku nie powiedzieć, doskonałej znajomości serbskiej tradycji, serbskiego społeczeństwa i perfekcyjnego opanowania manipulacji symbolami.

Również Slobodan Milošević rozpoczynając XX-wieczną bitwę o Kosowo, powoływał się na Vuka Karadžićia, choć nieco w innym sensie. Srbi svi i svuda „manifest” Vuka z 1836 roku , mający na celu zjednoczenie Serbów wszystkich trzech wyznań (Srbi sva tri zakona) w czasach Miloševicia przerodził się w manifest polityczny służący do eliminacji wszystkich nie- Serbów, żyjących w granicach Serbii. A granice Serbii nie oznaczają tu wcale granic politycznych (o etnomicie granicy pisał Ivan Ćolović), tylko miejsca, które Serbowie jako naród kiedykolwiek na przestrzeni wieków zamieszkiwali. „Serbowie wszyscy i wszędzie” oraz „granice Serbii wyznaczają serbskie groby” to nie są zwykłe zdania, są to hasła nacjonalistyczne, padające na bardzo podatny grunt społeczny.

Nacjonalistyczne oblicze kultury zostało bezpardonowo wykorzystane w konfliktach etnicznych na Bałkanach, czy mówimy o wypędzeniu Serbów z Vojnej Krainy w Chorwacji, czy o szturmie wojsk serbskich na bogu ducha winne bośniackie wioski, czy wreszcie na albańsko serbski konflikt na równinie kosowskiej. Wracając do kłótni nacjonalistycznych na tle kulturowo- symbolicznym warto na koniec przytoczyć wypowiedź pewnego emerytowanego profesora albańskiego, który jako jeden nielicznych żyje z Serbami w zgodzie i ma wśród nich przyjaciół. (zamieszczono w artykule Any Uzelac „Serbska Jerozolima” w gazecie wyborczej.). „Dziś nawet nietrudno spotkać wykształconego Serba i wykształconego Albańczyka, którzy pokłócą się o to kto był większym bohaterem serbski książę Marko, czy albański Skanderberg. I odejdą obrażeni z postanowieniem nie odzywania się do drugiego do końca życia. A prawda jest taka, że i Marko i Skanderberg byli tureckimi wasalami….” Równie dobrze to zdanie można odnieść do stosunków chorwacko- serbskich, jak i innych narodów bałkańskich.

Powyższe, z konieczności krótkie, wizerunki kultury ludowej nie wyczerpują oczywiście tematu. Nowych wizerunków kultury jest zapewne dużo wiecej i są równie ciekawe. Wydaje się, że kultura ludowa choć straciła swoje osiemnastowieczne oblicze, przekształca się w twór nie mniej interesujący i wieloaspektowy. Moim zdaniem najwyższy czas, aby etnolodzy przestali wchodzić w drogę socjologom i innym badaczom społecznym, a powrócili do badania swojego tematu, lekko tylko przekształconego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz