piątek, 10 lutego 2017

Sokolica Ski Area

W pewien mało mroźny weekend lutowy wybraliśmy się na spacerek na Orawę. Ponieważ w okolicy był śnieg (kilka kilometrów dalej w Sidzinie nawet nie było biało) postanowiliśmy przetestować nowo nabyty sprzęt. I wprowadzić w życie rady Przemskiego ze skitury.net. Choć do teraz przekonana byłam, że największa radocha to łażenie po dziewiczym śniegu, po tym wyjeździe przyznaję z pokorą rację freeride'owcom, ze największą radochą jest zjazd...

Pasmo babiogórskie (2017 r.) ©

A wszystko zaczęło się od... Lotniskowej w Górach Słonnych

Wychodziliśmy wraz z ekipą kolibową i mamą Basi, która pognała przodem, twierdząc, ze jest to sprawdzian, czy już jest stara, czy jeszcze nie. Jeśli da rady wyjść na Lotniskową bez zatrzymywania, to jeszcze stara nie jest... 

Nasza ekipa, stosując tą  metodę, była strasznie stara. Nie chciało nam się iść w gęstym, lepkim śniegu. Wtedy to powiedziałam do kolegów.

- Żeby ktoś wymyślił takie narty, które służą do wyjścia w górę, ruchome wiązanie, miękki but. A jak już doleziesz na górę, to wystarczy kliknąć guziczek i możesz zjeżdżać.

Wszyscy się ze mnie śmiali, ja też. Że tez ja tego pomysłu wtedy nie opatentowałam...

W dziesięć lat później usłyszałam o skitourach. I może bym się tak nie napaliła od razu, gdyby nie fakt że na rynku pojawił się MÓJ POMYSŁ. Po miesiącu poszukiwań odpowiedniego sprzętu, przeglądaniu wszelkich dostępnych forów i kolosalnej pomocy Przemskiego ze skitury.net udało mi się wreszcie zakupić sprzęt. 

I wtedy... śniegi zeszły...

W mało śnieżny weekend lutowy wybraliśmy się na Orawę. Odwiedzić skansen w Zubrzycy, kościół w Spytkowicach, przejść kawałek po lesie – ot taki spacerek z psem. Okazało się, ze w rejonie Babiej śniegu jest multum. No może nie multum, ale z 60 cm by się znalazło... 

Choć w planach mieliśmy atakowanie hali Śmietanowej w masywie Policy, to jednak zdecydowaliśmy się na wędrówkę na północ od Krowiarek. 

Przełęczy Krowiarki nie da się ominąć 

Stanowi główny punkt wyjścia w masyw Babiej góry, łączy się tu wiele szlaków turystycznych, i, co niezrozumiałe, jest osiągalna jedynie własnym środkiem transportu. Miejsce stworzone jest do biwakowania – jednak istniejące tu pole namiotowe zlikwidowano i obecnie polana jest ogrodzona. Stoi na niej jedynie stylowa budka z biletami. 

Nazwę "Krowiarki" przełęcz zawdzięcza pasterkom, które jeszcze w XIX wieku wypasały tu krowy (nazwę Mleczarki- funkcjonującą w naszym gronie, nadała jej Olga). 

Z Krowiarek na Babią można iść dwojako. Albo szlakiem czerwonym na Sokolicę i Kępę, albo płajem na Markowe Szczawiny i tamtędy przez )( Bronę na Diablak. Ponieważ nie mieliśmy w planach atakowania "Królowej Beskidów", wybraliśmy dawną ścieżkę konną.

Pasmo babiogórskie (2017 r.) ©

Nie jestem przekonana, czy zarząd dóbr Żywieckich Habsburgów, który wybudował tą drogę na potrzeby myśliwych, zdawał sobie sprawę z tego, że tworzy właśnie jeden z najpiękniejszych szlaków leśnych w polskich Karpatach. Podejście jest bardzo łagodne, powiedziałabym nawet, ze nudne. 

Tuż przed Szkolnikowymi Rozstajami, o mało nie potknęłam się o ławkę, ledwo wystającą ze śniegu. Od czasu mojego ostatniego podejścia płajem (a było to dobrych kilka lat temu) wiele zmieniło się w okolicy. W okolicy Mokrego Stawku, największego i najpiękniejszego jeziorka Babiej Góry, wybudowano ławki i doprowadzono ścieżkę do brzegów. Spokojne życie traszki górskiej i karpackiej, zamieszkujących wody Jeziora, zostało nieco zachwiane, kiedy turyści zauważyli dotąd omijane, małe jeziorko.

Choć w planach mieliśmy dojście płajem do Markowych Szczawin, gdzie aktualnie budowane jest nowe schronisko i zjazd z powrotem do przełęczy, zmieniliśmy trasę pod wpływem dwójki turystów schodzących właśnie na rakietach Percią Przyrodników.


Pasmo babiogórskie (2017 r.) ©

Kiedy pierwszy schodziłam zielonym szlakiem z Sokolicy, obiecałam sobie solennie, że nigdy więcej. Obietnicę złamałam, podchodząc teraz przez rezerwat ścisły prastarej babiogórskiej kniei. Ponoć w tym odcinku babiogórskiego parku narodowego rośnie okrzyn jeleni, z jego powodu teren ten często odwiedzają rogacze i przyrodnicy. Latem rośnie tu tez porzeczka skalista, z której mieszkańcy Zawoi robili niegdyś wyśmienite wina.

Nam nie dane było zobaczyć tych cudów przyrody, poszycie leśne zdominowały bowiem połacie dziewiczego śniegu. Podchodziliśmy stromą ścieżką, wydeptaną wśród drzew przez rakietowców. W niektórych momentach napotykaliśmy trudne podejścia z wystającymi kawałkami skał – szlak bez śniegu jest mocno kamienisty.

W końcu dotarliśmy do kotlinki z przepięknym widokiem na urwisko Sokolicy. Został nam już tylko kawałek... ale za to najbardziej stromy. W końcu zmęczeni padliśmy pod szlakowskazem "Babia 1.30 h". Słońce właśnie zaczynało chylić się ku horyzontowi.


Pasmo babiogórskie (2017 r.) ©

Szybka czekolada, ściągniecie fok, zapięcie kurtek i kapturów, żeby wiatr nie miał do nas dostępu i szu...

Wielkie Szu skończyło się kilkanaście metrów dalej.

Radykalnie zastopował mnie widok z urwiska Sokolicy. Ponoć powstało ono przed kilkoma stuleciami na skutek potężnego obrywu. W pionowej skale gnieździły się orły, które ludność miejscowa błędnie brała za sokoły. 

Rada dla początkujących skitourowców

Wczesne lata siedemdziesiąte. Kasprowy Wierch. Renata Gostyńska, wielokrotna laureatka mistrzostw w narciarstwie zjazdowym, przygląda się z pewnym powątpieniem parze w błyszczących strojach narciarskich prosto z katalogu. Mężczyzna nagle kończy rozmowę i szusuje w dół. Kobieta z przerażeniem na twarzy, zwraca się do mojej babci w te słowa:

- Proszę Pani, mam duży problem. Mąż zakupił mi narty, piękny strój, śliczne buty z futrem foki (najnowsza moda w tamtych czasach), tylko, że... ja w życiu na nartach nie byłam. Czy mogłaby mi Pani powiedzieć, czym się to je?

Babcia, poruszona inteligencją pani, która pokonując wstyd i zażenowanie, zdobyła się na przyznanie do niewiedzy i zapytanie "kogoś mądrzejszego", oraz wysoką nieodpowiedzialnością młodego człowieka, który nie przejmując się żoną, przygotowywał się do kolejnego zjazdu, wyłuszczyła podstawy narciarstwa, główny nacisk kładąc na hamowanie. Pani pokiwała głową ze zrozumieniem i ruszyła spokojnie na dół.

Świeżo naostrzone i naoliwione narty poniosły ją jednak zbyt szybko. Krzyk jaki rozległ się w masywie Kasprowego wahałabym się nazwać ludzkim. Gawiedź narciarska patrzyła jak owa pani szybciuteńko sunie w dół, najwyraźniej w świecie nie mając pojęcia jak powstrzymać szaleńczy pęd.

Wśród gawiedzi stał mały (może sześcioletni) wnuczek Staszka Marusarza, wspaniałego skoczka i trenera, a prywatnie przyjaciela babci. Stanął w rozkroku, podparł się pod boki i z diabolicznym uśmiechem krzyknął na całe Tatry:

- Na dupę, prosę pani, na dupę!

Pani najwyraźniej usłyszała polecenie, natychmiast upadła. Jednakże śliczny kombinezon z ortalionu, poniósł ją dalej w tym samym pędzie. Mały Marusarz niewiele się zastanawiając, ruszył w dół. Za nim ruszyła moja babcia. Zatrzymali przerażoną kobietę na kilka metrów przed przepaścią...

Tą opowieść usłyszałam w późnym dzieciństwie, kiedy już babcia uznała, że słowo "dupa" jest mi mniej więcej znane. Przypomniała mi się teraz, niemal w dwadzieścia lat później, kiedy usiłowałam szusować ze stoków Sokolicy. 

Pamięć ludzka jest zadziwiająca – otwiera dawno zamknięte klapki w najbardziej niesprzyjających momentach. Tym razem moment wypadł, kiedy po lewej stronie miałam przepaść z Sokolicy, po prawej zaś gęsty las. Przed sobą zaś wyślizgany i oblodzony szlak z wystającymi kamieniami. Wykonanie polecenia "na dupę" wiązało się z uszkodzeniem kości ogonowej, którą  mimo wszystko lubię;)

Za Zubrzyckimi Stromiznami narta wjechała mi pod niewidoczny korzeń, a reszta ciała, wyzwolona z wiązań, runęła pomiędzy dwa drzewa. Anioł Stróż zatroszczył się o to, żebym z całą siłą nie uderzyła twarzą w grubą sosnę.

Pasmo babiogórskie (2017 r.) ©

Za Cylem purpurową poświatą zachodziło słońce. Nad pasmem jałowieckim unosiła się czerwonawa poświata przechodząca nad Policą w różowy cień. Dna dolin spowił zmierzch, gdzieniegdzie zapalały się światła... Idealne miejsce na odpoczynek, jednakże zmierzch i długa trasa przez las nie pozwalał na kontemplację widoków. Ruszyliśmy szusem przez śnieżnobiały śnieg, pomiędzy pniami drzew. Im dalej w las, im niżej, tym mniej śniegu i tym więcej wystających niebezpiecznych korzeni.

Zjechaliśmy na polanę oświetloną niemrawym blaskiem księżyca. Zaraz po nas dotarła grupa, która wybrała się na Markowe Szczawiny na biegówkach. Nie spodziewałam się aż takiego ruchu w nieszczególny weekend lutowy. Ale prawdą jest, ze jedynie mikroklimat Babiej Góry pozwolił na zachowanie śniegu, którego w innych regionach Beskidów po prostu brakuje.

I tylko tutaj można skorzystać z uroków zimy, czy to na skitourach, czy biegówkach czy rakietach...

Jeżeli w miarę sprawnie omija się pnie drzew...


Styczeń/Luty '2018


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz