środa, 24 kwietnia 2019

Czarownice spod Babiej Góry

Wierzono, że 13 grudnia i wigilia tego dnia to czas  szczególnie sprzyjający praktykom czarownic.

Autorka: Anna Grochowska

Mówiło się, że za pomocą czarnej magii mogą poruszyć powietrze, sprowadzić gradobicie, przepowiedzieć przyszłość, odebrać owoc i mleko jednej osobie i dać je innej oraz czynić niezliczone cuda. 


Wierzono, że 13 grudnia i wigilia tego dnia to czas  szczególnie sprzyjający praktykom czarownic. podczas  długiej nocy szkodziły one ludziom i zwierzętom, dlatego przed pójściem na wieczorny spoczynek gospodarze udawali się do stajen opatrując krowy święconymi ziołami i okadzając woskiem, aby złe uroki w szkodzeniu bydłu nie miały mocy.

W stajniach czarownice wydajały krowy jednak tylko wtedy, kiedy na jakąś gospodynię wyjątkowo się uwzięły. chcąc odebrać mleko krowom czarownice wychodziły zazwyczaj w nocy na łąki, na których pasło się bydło i rozpostarłszy powązkę na zroszonej łące ciągnęły ją, mówiąc: "Biorę pożytek, ale nie wszystek". Była to formuła zaklęcia, która umożliwiała im zebranie mleka z łąki i sprawiała, że krowy z pastwisk powracające doić przestawały. Pewnego dnia zdarzyło się, że chłop pasący niedaleko stada bydła konie spostrzegł kobietę, do ziemi pochyloną, idącą wolnym krokiem i mamroczącą formuły. Pchnięty ciekawością podsunął się na tyle blisko, aby widzieć co baba robi i słyszeć co ta mówi. Po odejściu czarownicy, w miejscy po którym ona powązkę ciągnęła, on uzdą przeciągnął mówiąc: "A ja niestatek biorę ostatni". Przyszedł do domu, uzdę w stajni powiesił, a z tej uzdy mleko zaczęło się sączyć. W ten sposób chłop poznał tajemnicę zbioru mleka przez czarownice, ale baby nie wydał, bojąc się, że ta urok na niego rzuci.



Ludzie bezbronni byli, dopóki czarownicy nie poznali. Dopiero wtedy mogli jej atakom zapobiec. 

Sposobów na rozpoznanie czarownicy wśród wiejskich bab było kilka.

Można było od grabarza wziąć trumienną deskę, której sęk wypadł. Patrząc przez dziurę sękową na procesję idącą do kościoła na Rezurekcję odkrywało się, która z pielgrzymujących osób para się czarną magią. Można było również od wigilii dnia świętej Łucji (czyli od 12 grudnia) do jutrzni Bożego Narodzenia strugać stołek. czas  trzeba było tak wymierzyć, aby gotowy był on nie wcześniej i nie później niż w wigilię Bożego Narodzenia.


Z wystruganym stołkiem należało wejść na chór w kościele</b>, siąść na nim i obserwować ludzi zgromadzonych na nabożeństwie. Czarownice bowiem w dzień Bożego Narodzenia na jutrznię nie twarzą do ołtarza, ale twarzą do chóru obrócone stały. Zamiast stołka można było od wigilii świętej Łucji do Bożego Narodzenia pleść nową miotłę, z którą  to należało o północy udać się do kościoła i na mszy pasterskiej stanąć za ołtarzem. W noc tę za ołtarzem spotykały się wszystkie czarownice ze wsi. 


Pamiętać należało, aby się odpowiednio ziołami i amuletami przed atakiem złych czarów zabezpieczyć, bo inaczej zatłuczonym na śmierć zostało się swoją nową miotłą przez rozzłoszczone czarownice. Równie skutecznym sposobem było odkładanie każdego dnia od wigilii świętej Łucji do wigilii Bożego Narodzenia drzazg. Należało je układać na osobnym miejscu przed każdym gotowaniem wieczerzy, a o północy w wigilię Bożego Narodzenia ugotować w nowym garnku. Wszystkie czarownice, ile ich tylko było we wsi, zbiegały się z krzykiem okropnym, szturmując pomieszczenie, aby je wpuścić.



Nie ma czarnej magii bez udziału w sabacie. 

Miejscem zgromadzeń czarownic w Beskidzie Makowskim i jego okolicach była polana Hałeczkowa. O sabacie na Babiej Górze mówi góralska przyśpiewka: Na tej Hałeczkowej zielone ulice/ Wiliją Świętej Łucji jadą czarownice/ Hojna, ino hojna, w Hałeczkowej wojna/ Czarownica dobra, każda krowa dojna/ Na tej Hałeczkowej wszystkie były śmiałe/ Bo sobie Koprę za wójta obrały. Polana Hałeczkowa porośnięta jest kwiatami i ziołami do czarowania niezbędnymi. Przed dwunastą godziną sporządzały czarownice z babiogórskiego ziela, krwi nietoperza, strużyn z dzwonu i sadzy maść lub sadło. Rozgniatały te składniki w kociołku stojącym na ogniu z werbeny, wymawiały zaklęcia i przygotowaną miksturą smarowały widły, miotły i łopaty, które nabierały zdolności lotu i niosły czarownice na polanę – miejsce uczty i tańców. Niektóre baby smarowały tę maścią parobków przemieniając ich w konie. Tak działo się w Ludźmierzu.


U jednego majętnego gospodarza służyło dwóch parobków: Jan i Staszek. Jan zauważył, że Staszek dawniej czerstwy i zdrowy chłop zaczął nagle słabnąć, chudnąć, wreszcie wybiedzony włóczył się jak mara po wsi. Staszek zapytany przez Jana opowiedział mu, że w wigilię świętej Łucji staje się koniem, ktoś go dosiada i wiatrem pędzi daleko. Jan podpatrzył, że gospodyni jego maścią Staszka nasmarowawszy, ulatuje na koniu. Postanowił przyjaciela z biedy wybawić. 

Kiedy dzień świętej Łucji nadchodził, po kryjomu wziął mazidło od gospodyni i nasmarowawszy nią dobrze czarownicę, siadł na kobyłę i wybrał się w drogę. Szkapa mu się często po drodze potykała, kazał ją więc w pobliskiej wsi okuć i tak bez szwanku na Hałeczkową zajechał. Zbiegły się czarownice na przyjazd parobka, powitały go radośnie i wzięły z sobą na ucztę i do tańca. 

Podpił sobie Jan zdrowo, a dziwując się nad bogatą zaś tawą z zadziwienia wyrzekł imię Jezusa Chrystusa. Przeżegnał się, a wtedy wszystkie czarownice znikły i spostrzegł, że kosztowności, które go zadziwiały, niczym innym nie były, jak cielęcymi racicami, końskimi kopytami i czaszkami. Nie miał co dłużej robić, będąc sam jeden z kobyłą swoją na polanie, wrócił więc do wsi. Zajechawszy do domu kobyła przemieniła się w kobietę. Jan ułożył gospodynię do łóżka, przykrył pierzyną i udał się do swojej izby. Baba leżąc stękała mocno i skarżyła się na ból niezmierny. Gospodarz dziwił się co za licho ją opanowało, bo rano całkiem zdrową była. Jan kazał wtedy gospodarzowi pod pierzynę zajrzeć i opowiedział historię całą. Od tego czasu zaprzestała czarownica wszelkich schadzek na Hałeczkowej i wyrzekła się szkodzenia sąsiadom.


Czary nie są wierzeniem, którego źródło i początek giną w pomroce dziejów, ani przesądem, lecz pewnym wyobrażeniem świata rzeczywistego niewidzialnych sił, które go ożywiają. Dawniej każda wioska miała swoją czarownicę lub czarownika, każdy książę swojego astrologa, wszystkie damy kazały sobie wróżyć, opętanych było co niemiara. Nie było zamku, w którym w określone dni nie pojawiałaby się wróżka. Zgadywano, kto widział diabła lub komu uda się go zobaczyć. Bez tych rozrywek zanudzono by się na śmierć w długie zimowe wieczory. Nie zdajemy sobie sprawy, jak niewyczerpane bogactwo stanowiły wszystkie te tajemnice. Możemy tylko żałować, że nie ma już w dzisiejszych czasach czarownic, magów, astrologów czy duchów.


Okazją do przypomnienia dawnych wierzeń, legend, baśni może stać się nadchodzący dzień świętej Łucji przypadający na 13 grudnia. Z datą tą  oprócz czarów i guseł wiązał się też zwyczaj przepowiadania pogody na nadchodzący rok. Gospodarze uważali, że mogą ją poznać, obserwując dwanaście kolejnych dni, które zostały do Bożego Narodzenia. Każdy z nich odpowiadał jednemu miesiącowi w nadchodzącego roku. Stąd powiedzenie: "Od Łucyi dni dwanaście policz sobie do Wilii, patrz na słonko i na gwiazdy, a przepowiesz miesiąc każdy".


Bibliografia:
- Ferenc E., 1998, Polskie tradycje świąteczne, Poznań

- Sallman J., 1994, Czarownice. Oblubienice szatana., Wrocław

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz