poniedziałek, 10 listopada 2008

Krakowski Kazimierz: coraz więcej lukru

Mniej artystów, wariatów, biedaków. Więcej dudniących klubów, lanserko-danserki, apartamentowców. Kiedyś konflikty na Kazimierzu przebiegały na osi: biedni mieszkańcy z kwaterunku kontra artystyczne towarzystwo w knajpach. Dziś w najmodniejszej polskiej dzielnicy znów wybuchła awantura... ale już zupełnie inna...

Na dzisiejszym Kazimierzu zmiany galopują w szaleńczym tempie. "Nowi"- według pojęć sprzed paru lat- stali się już "starymi" i teraz jednym frontem z dawnymi mieszkańcami protestują przeciwko napływowi kolejnych knajp, biznesów, hałasowi i wyszynkowi piwa. Minęło przecież kilkanaście lat, odkąd diabeł przestał tu mówić "dobranoc". Zamiast diabelskiego pożegnania, słowa pozdrowień brzmią we wszystkich językach świata. Jak na rzymskim Trastevere, berlińskim Prenzlauer Berg, paryskim Marais, lizbońskich Bairo Alto i pełnej śpiewów faro Alfamie...




Koniec romantyzmu 

Połowa lat 90. Błyskawiczna eksplozja Kazimierza zaskakuje samych krakowian. Zruderowana, zapomniana dzielnica przez ledwie kilka lat kompletnie odmienia swe oblicze. Jeszcze niedawno wieczorami po Kazimierzu się nie chodziło. W początkach funkcjonowania Singera- pioniera knajp na Kazimierzu, zdarzało się, że do lokalu wpadało komio miejscowej chuliganerii i lało siedzących przy świeczkach i kieliszkach gości skórzanymi pasami z klamrź. Stopniowo, podejrzane typy odpuszczały. Kilkanaście lat później wśród mieszkającego w odrapanych kwartałach przy Józefa, Bożego Ciała, Wawrzyńca, Gazowej tzw. elementu znajdą się tacy, którzy wieczorami siądź na piwie w jednym z okolicznych ogródków. I żeby była jasność: nie żeby hałasować, ale po prostu miło spędzić czas.

Początki "kolonizacji" Kazimierza przez "nowych"Właścicieli lokali, sklepów ze starociami, galerii mają w sobie wiele romantyzmu charakterystycznego pionierom. Knajpiarze nie konkurują ze sobą, wspólnie wynajmują agencję ochroniarską, urządzają sprzątanie dzielnicy, obchody Dnia Dziecka. Do tanich wówczas  mieszkań wprowadzają się studenci, artyści, ludzie wolnych zawodów. Nowy styl życia wdziera się bowiem na Kazimierz gwałtownie, budząc jednak ogromne protesty dotychczasowych mieszkańców.

W 2003 roku na łamach "Gazety" przez kilka tygodni prowadzimy debatę na temat przyszłości dzielnicy. Właściciele modnych lokali narzekają na niechęć ze strony dotychczasowych mieszkańców. Jacek Żakowski, właściciel modnej "Alchemii" mówi wówczas : Konflikty biorą się stąd, że właściciele pubów i galerii weszli ze swoją działalnością w niewielkie środowisko ludzi, którzy nie chcieli zmian. To było małe miasteczko, wszyscy się znali, podobnie myśleli. My przynieśliśmy inny system wartości, inny sposób myślenia. Oni boją się o swoje mieszkania, denerwują się, że obok nie ma sklepu, w którym całe życie kupowali masło.

Kilka lat później ten sam Jacek Żakowski narzeka już nie na swoich sąsiadów, ale na inwazję komercji.- Denerwuje mnie przeciętność i coraz większa mdławość tego, co się tu dzieje. Kiedy początkowo mieliśmy tu Singera, Warsztat, Alchemię, Kolory, Mleczarnię, miałem wrażenie, że jest to okres budowania czegoś niepowtarzalnego. Pieniądze nie były najważniejsze. Teraz niektórzy zauważyli, że na Kazimierzu można szybko zarabiać pieniądze. Ja tu żyję, a nie tylko rozliczam knajpę- mówi z goryczą.

Pierwsze knajpy na Kazimierzu zakładali: filozof, teatrolog, doktor fizyki, aktorka. Postawili nie tylko na sprzedaż piwa, ale i na wystawy, koncerty, spektakle. Ich lokale stały się centrami kultury spoza głównego nurtu.

Dziś właściciele nowych lokali stawiają na modne wnętrza, wyszukane drinki i... przede wszystkim zyski. Trafili na Kazimierz, bo usłyszeli, że właśnie tu można dziś najlepiej zarobić. Mają rację.

Polityka przy piwie 

Druga odsłona walki o Kazimierz zaczyna się dość niespodziewanie. Jesienią 2007 radni uchwalają niewinnie brzmiącą uchwałę o liberalizacji targowisk. Zezwala ona na handel na placach targowych niemal wszystkim, czym się da, także alkoholem. Ogródki piwne na targowiskach można teraz wystawiać do godziny 22. Na Nowym- o dziwo- aż do drugiej w nocy.

Na Kazimierzu zaczyna wrzeć. Ale inaczej niż przed laty, w końcu "starzy" też kiedyś chcieli tu więcej piwa. Barbara Kłos, właścicielka "Kolorów":- Gdy w 1997 roku kupiliśmy kamienicę w ruinie przy placu Nowym, traktowaliśmy to jako inwestycję życia. Wzięliśmy ogromny kredyt. Najpierw powstały "Kolory", w których wewnętrzny ogródek działa do godziny 22. W zeszłym roku otworzyliśmy hotel. Płacimy miastu ogromne podatki, ale miasto decyzją o liberalizacji targowisk uniemożliwia nam prowadzenie działalności hotelowej. Niemożliwy jest też wynajem mieszkań, bo nikt nie będzie chciał zamieszkać przy głośnej piwiarni na otwartym powietrzu. Radni muszą pamiętać, że zarządzają dużym historycznym miastem i ponoszą za nie odpowiedzialność. Mam na myśli tkankę miasta, która tu na placu Nowym jeszcze jest, ale takimi działaniami można ją zniszczyć.

Nowym/starym Kazimierzanom trudno oczekiwać odsieczy ze strony krakowskich radnych, którzy przynajmniej w tej kwestii należą do najbardziej liberalnych w Polsce. Gdy protesty dotarły do urzędu, politycy żartowali, że chętnie zamienią swoje mieszkania w Nowej Hucie, Bronowicach czy na Azorach na te kazimierskie... Jak ktoś chce mieć ciszę, niech się zamienia, proszę bardzo!

Nie jest też tajemnicą, że krakowscy radni (nie tylko tej kadencji) są  stałymi bywalcami kazimierskich knajp. Ich klimat trafia w gust przede wszystkim młodych polityków z prawicy. Upodobania radnych też są  znakiem czasów- kiedyś przesiadywali w Kolorach, których gayfriendly atmosfera nie przeszkadzała nawet politykom LPR; dziś zaglądają chętniej do blichciarskich Le Skandali.

W konflikcie na Kazimierzu chodzi też o to, co stanie się z zakonserwowanym niemal w niezmienionym kształcie od czasów komuny placem Nowym, który z miejsca handlu krowimi podgardlami czy baranim udącem stał się jednym z modniejszych adresów w świecie. Restauratorzy z Nowego niepokoją się również dlatego, że zarządzająca targowiskiem spółka Kazimierz planuje radykalnie zmienić charakter głównego budynku placu- słynnego okrąglaka.

- Kto by w dzisiejszych czasach tylko pietruszką Handlował?- pytają retorycznie stojący oko w oko z żarłocznym kapitalizmem kupcy. I dodają, że odkąd zbudowano nieopodal Galerię Kazimierz (geograficznie bliżej Grzegórzek, ale nazwa "robi swoje"), miejscowi chodzą tam masowo na zakupy. Kupcy chcą zapobiec dalszemu exodusowi klientów, rzucają więc rękawicę znajdującemu się tam... spożywczemu marketowi Alma. Ale Alma to pewien komfort robienia zakupów, przeszklone regały, lśniące stoiska, dżemy z Holandii, prowansalskie pasztety za stówkę. Żeby plac Nowy przebił Almę, musiałby... No właśnie, co musiałby?

- Nasze poprzednie projekty nowych budek na placu Nowym miasto nam odrzuciło. Mamy pomysł na kolejne: klimatyzowane kioski, a w środku równiutko wyłożone, podświetlone towary. Wszystko pachnące, ładne, estetycznie podane- kreśli przyszłość targu jeden z handlujących.

Apartamentowce i biura 

Coraz częściej pojawiają się głosy, że Kazimierz traci stopniowo swoją tożsamość. Na placu Nowym działa wiele lokali, które z pionierskim klimatem Alchemii, Singera czy Kolorów nie mają już wiele wspólnego. W 2008 roku każde miejsce, które nie miało szczęścia otworzyć się tu wcześniej, musi walczyć z konkurencją podwójnie mocnym uderzeniem. Dlatego tak głośno było o Tytusie i Koce z ulicy Józefa, tak głośno o Ptaśku z ulicy Dajwór, tak wiele ulotek rozsypuje po mieście designerski sklepik Lulu Living (również Dajwór). Ponadto Kazimierz od lat się rozrasta. Ciekawym miejscem staje się zapomniany przez lata plac Wolnica- w orientalnym Horai (zwłaszcza w ciepłe dni, gdy wystawiany jest ogródek) na obiedzie czy kolacji spotykają się ci, którzy przed laty bywali tylko w Alchemii. Je się tajskie chili, łyka ostrź, wietnamską zupę, ale też klika w laptopy i załatwia interesy.

Na Kazimierzu wyrastają apartamentowce, kilka z nich tuż obok synagogi przy ul. Kupa. Ceny mieszkań w kamienicach błyskawicznie szybują w górę. Nieoczekiwanie Kazimierz staje się też mekką dla wynajmujących biura. W dzielnicy działają dziesiątki biur kryjących się za nieodremontowanymi jeszcze fasadami budynków. Z reguły to agencje reklamowe, działające w sferze internetu kilkuosobowe firmy, studyjne projekty prowadzone przez doświadczonych webmasterów, grafików, wydawców. Często z tzw. warszawskiego desantu, mający dość korporacyjnego "jak w zegareczku", rzucający swe nazwane mocno z angielska (Strateging Planning/Business Development Manager, Trade Marketing Executive itd.) stanowiska, lub przenoszący część swego personelu do Krakowa, nawet nie ze względu na oszczędności, a raczej znacznie przyjemniejsze warunki do pracy.

Właśnie z myślą o nich powstają na Kazimierzu miejsca takie jak Nova Resto Bar czy Buena Vista. Usadowiły się po dwóch stronach zakopconego Singera, oferując klientom coś zgoła innego niż kultowy nestor kazimierskiego knajpiarstwa.- Zero kapiących świeczek, zapachu zapiekanek czy starych mebli. Liczy się nowoczesny "stajl"- zapewnia na wejściu seksowna kelnerka. W Novej zjesz lunch wpatrując się w kilka plazmowych ekranów (newsy z całego świata plus modelki w Fashion TV), w Buena Vista wypijesz mojito, zatańczysz kubańskie rytmy, rozsmakujesz się w kolacji przy świetle halogenowych żarówek. są  i inne miejsca utrzymane w "new style'u", jak odprasowane Le Skiale, modna restauracja z argentyńskimi stekami przy Józefa czy szpanerskie lokale przy odrapanej Wąskiej.

Źródło: Gazeta Wyborcza (Magdalena Kursa, Rafał Romanowski)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz