wtorek, 7 września 2004

Bo na Gorcu, tu na hali... // In the Gorc alp meadows...


Kiedy późnym wieczorem stanęliśmy na drodze prowadzącej do Kamienicy i Szczawy, a dalej do Zabrzeży, nie mogłam powstrzymać bicia serca. Niewiele oddzielało nas teraz od ukochanych, najdroższych Gorców, które przez ostatnich siedem lat oglądały moje górskie dorastanie. Mało które góry wiedzą o mnie tak dużo. W Ochotnicy Górnej przez kilka miesięcy prowadziłam schronisko Hawiarskiej Koliby; na hali Długiej pod Turbaczem, zbieraliśmy z, nieżyjącym już dzisiaj, Metysem drewno na zimę; na Gorcu Gorcowskim przeżyliśmy kilka "Gorcstoków" i jedną noc bez śpiworów, kiedy hale gorcowskie pokrywał szron.

Niejednokrotnie, bezksiężycową nocą usiłowaliśmy znaleźć drogę do chałupy, co nieraz bywało trudne, niekiedy awykonalne. Gorce oduczyły Moją siostrę lęku przed ciemnym lasem, mnie- lęku przed jaskiniami. Teraz nauczyły mnie jeszcze jednego: że silne przekonanie o własnej wiedzy i nieomylności bywa zgubne...

W poszukiwaniu bacówki

Staliśmy w Kamienicy przy stacji benzynowej, modląc się do wszystkim bóstewek zamieszkujących okoliczne lasy, o to by się zlitowały i zesłały nam stopa do Tylmanowej. Teoretycznie mogliśmy wychodzić od tej strony Gorców: zarówno z Kamienicy, jak i Szczawy prowadzą piękne drogi, ale ja, po kilkunastu miesiącach niebytności w górach pragnęłam wychodzić od strony południowej. Niebo zlitowało się nad nami i zesłało nam transport do... Ochotnicy Górnej. Problem czy wychodzenie z Górnej ma sens, skoro to z Dolnej prowadzi szlak na Piorunowiec i Gorc, rozwiązałam krótkim stwierdzeniem, ze trasę z Górnej znam jak własną kieszeń i są  na niej co najmniej dwie bacówki, oferujące dobre warunki spalne.

Okazało się jednak, że dwa lata nieobecności w Gorcach, zmieniło wszystko. Była północ, kiedy dochodziliśmy do pierwszej bacówki. Nie przejęłam się zbytnio faktem, że nie widać jej z drogi. Nawet w świetle dnia, ciężko było wypatrzeć jej postrzępiony dach wśród gęstwiny smreków. 

Na rekonesans ruszył Radek. Pech chciał, że zapomniałam o istnieniu w tym miejscu bardzo wydajnego źródełka. Radek utopił w nim nadzieję na suche skarpety. 

Pod lasem bacówki nie było, Miejsca jej położenia jestem pewna. Co się z nią stało? Nie wiadomo. Podobno, tak zwani turyści rozłożyli wiele bacówek gorczańskich na opał.

Pomrukując pod nosem różne kalumnie na moją osobę, Radek z Magdą ruszyli za mną, świergocącą jak pierwiosnek na wiosnę. Co mnie obchodziły bajora, kałuże, ciemność i brak noclegu, skoro wreszcie byliśmy w Gorcach!!! Tak bardzo chciałam pokazać Radkowi moje ukochane góry, góry, które mnie wychowały i jakoś od dwóch lat nie było takiej możliwości. jeżdżąc po Słowacji, Ukrainie i odległych zakątkach Polski, szerokim łukiem omijaliśmy tą  malutką grupę górską. Teraz w końcu tu byliśmy i nie zamierzałam zepsuć tego wyjazdu jakimś marudzeniem o braku bacówki i mokrych butach. Nawiasem mówiąc, Magda też wpadła w kałużę, a przyjeżdżając z Mazur do Krakowa nie myślała o wędrówkach górskich- miała więc na nogach tylko sandały. Nie najlepsze obuwie na wędrówki, ale, jak wykazały doświadczenia bieszczadników i niektórych taterników, lepsze niż na przykład adidasy.

Bacówki przerobione lub rozebrane...

Przez ciemny las doszliśmy w końcu do miejsca, w którym wedle moich rozeznań powinna znajdować się druga bacówka.

Była.

Ale przerobiona na domek letniskowy i zamknięta na głucho. Włamywać się jakoś nie mieliśmy ochoty. Pomyślawszy chwilę ruszyliśmy w las na poszukiwanie gałęzi świerkowych na leże i suchych badyli na ognisko. Szukanie okazało się owocne i już za chwilę siedzieliśmy przy czerwono-żółtym płomieniu , który trawił suche igliwie , powoli dobierając się do grubszych gałązek. Ognisko nie było duże, ot, wystarczające do upieczenia kiełbaski i ogrzania się. Skoro jednak zamierzaliśmy przy nim spać, należało sporządzić trochę zaru. Razem z Radkiem ruszyliśmy w las na poszukiwanie opału. Magda cierpi bowiem na nieuzasadniony lęk przed ciemnością w ogóle, a ciemnym lasem w szczególności. Przez ułamek sekundy zastanowiłam się jak można z taką przypadłością pływać, przecież noclegi żeglarzy również niekiedy wypadają w miejscach nie nadających się do tego celu idealnie. 
Kiedy patrzyłam na rozdygotaną ze strachu Magdę, przypomniało mi się, jak Gorce wyleczyły moja siostrę z podobnej fobii... 



Strach przed lasem

Nad Pucołowskim Stawkiem dopadła nas burza. Schroniliśmy się w nieodległej szopie, gdzie spędzamy całe popołudnie grając w kółko i krzyżyk, państwa- miasta i statki. Kiedy burza odchodzi, spokojnie ruszamy pod górę. Idziemy i idziemy, aż docieramy na Jaworzynę Kamieniecką. Cudny zachód słońca koniecznie muszę uwiecznić na kliszy, sięgam więc po aparat- babciną małpkę- i... Nie ma go. Został nad Pucołowskim Stawkiem- w tej szopie od kółka i krzyżyka. Rafał postanawia mi pomóc w poszukiwaniach i decyduje, że Monika zostanie tu, z plecakami, których nie ma sensu nosić tam i z powrotem. Tylko ja wiem ile wysiłku kosztowało Moją siostrę nie przyznanie się do lęku, jaki odczuwa przed lasem, boi się do niego wejść nawet w dzień!). Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu- szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy zachowałabym się podobnie, las w okolicy Jaworzyny Kamienieckiej zawsze napawał mnie irracjonalnym lękiem.


Swoje przeżycia opisała nam Monika po powrocie.

"Siedzę sobie pod drzewem i czuję, że ono na mnie patrzy. Boję się jak skurczybyk. Siadłam na plecakach, żeby mieć wszystko pod kontrolź. Myślę o tych wilkach, których podobno w Gorcach jest kilka i mogę się założyć, że wszystkie są  tu. Za tamtym drzewem widziałam rozżarzone ślepia. Powtarzam sobie,nie bój się głupia , i sama siebie nie słucham. Ciemno się zrobiło. Świecę latarką i widzę tylko te drzewa, ale wiem, ze za tymi drzewami jest wszystko i tego się boję. Ze strachu zasnęłam. Śniło mi się, że wilki ciasnym kordonem otoczyły mnie i plecaki. Patrzą się i podchodzą bliżej. Nagle poczułam na policzku wilgotny, zimny nos. Obudziłam się nagle i popatrzyłam prosto w pysk wilka..."- Pysk wilka jej się nie śnił. Okazało się jednak, że był to tylko duży pies, który poszedł na spacer ze swoim Państwem. To niebagatelne zdarzenie odegrało doniosłą rolę w życiu mojej młodziutkiej wtedy siostry. Jak ręką uciął minął jej cały lęk, a do lasu wchodzi ze śpiewem na ustach..

Ledwo położyliśmy się na smrekowych gałęziach, zaczęło kropić. Magda zadecydowała o schronieniu się pod dachem domu. Niewygodnie tam było- beton wylany był nierówno i nijak nie chciał się przystosować do ciała- gdzież mu było do wygodnej łąki!!! Po pierwszych kroplach i chmurach na niebie, Magda przepowiedziała na jutro niepogodę. Radek jak zwykle był optymistą, a ja się "przezornie nie wypowiadałam", bo też nieumiejętność czytania znaków, po tylu latach spędzonych w górach wydaje się niepojęta. 


Piorunowiec- wspomnienie bacówki




Góry jak zwykle nie zawiodły. Powitały nas rano ciepłymi promykami słońca i oszałamiającym widokiem na stoki Jaworzynki Gorzowskiej, popularnie zwanej Piorunowcem. Naprawdę nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej pogody na tę, najpiękniejszą w świecie trasę. Gorc Gorcowski ciągnie się od stoków Piorunowca, aż po sam szczyt i składa się z hal, hal, hal. Na nich jak grzyby rosną bacówki. są w różnym stanie, ale każda zapewnia mniej lub bardziej, dach nad głową. Pamiętam takie Gorcstoki (co roku na bazie SKPG Kraków organizowane są  festiwale piosenki turystycznej), kiedy oprócz pola namiotowego, zajęte były dokładnie wszystkie bacówki, a jest ich tu kilkadziesiąt. 

Wychodziliśmy z Frankiem od strony Przysłupia. Było ciepło, cicho i słonecznie. Już około czwartej Franek zaczął szukać noclegu, Chociaż ze wszystkich sił usiłowałam go powstrzymać- był środek Upałnego, sierpniowego dnia. Franek nie dał się jednak przekonać. Wiadomo, ile jest bacówek w Gorcach, choć nie wiem, czy ktoś kiedyś pokusił się o ich inwentaryzację. Franek zwiedził wszystkie na trasie od Ochotnicy Górnej, przez Przysłup, aż po Gorc Kamieniecki. Nasza jednodniowa wycieczka zyskała nagle miano: "Z Frankiem po bacówkach". Kiedy dotarliśmy na polanę, gdzie stoją idealne bacówki, byłam przekonana, że Franek wreszcie znajdzie to czego szuka. Ale nie. W tej bacówce dach przecieka, w tamtej ściany są  przewiewne, w najbardziej ekskluzywnej gorczańskiej bacówce, Warszawiance, też doszukał się mankamentu: było tu za dużo ludzi. W końcu dochodzimy na, jak twierdzi O!Dziwo, najbardziej gorczański, ze wszystkich Gorców: Gorc Gorcowski. Tu bacówek jest bez liku, ale sama wiem, że nie są  idealne. Franek wchodzi do pierwszej z nich i mówi:

- Gnój leży.- ale widząc Moją minę, dodaje- Ale jest jeszcze góra. 
Na górze z kolei deski są  niepewne i lekko się uginają. Zdenerwowałam się.

- Franiu- mówię jadowito- słodkim głosem- czy ty zamierzasz się tu kochać, czy krakowiaka tańczyć?

Franek popatrzył na mnie z lekkim obrzydzeniem, ostatecznie znamy się ponad dwadzieścia lat.

- Nie. Kochać to nie. Zostajemy tutaj. 


Cudowna woda z gorczańskiego źródełka

Magda jest zmęczona i znużona. Siadamy przy źródełku, które zostało przez bywalców bazy namiotowej, zaadoptowane na piękną umywalnię. Tak pysznej wody nie piłam nigdzie indziej. Pozostaje pytanie, czy to faktycznie woda, czy też zmęczenie ostrym podejściem, daje uczucie niebiańskiego smaku w ustach. Nie chce nam się stąd ruszać, Magda jednak dochodzi do wniosku, że nie przepada za górami i zdecydowanie woli gładką taflę wody od stromizn górskich. Nie pomaga nawet olśniewający widok na Pieniny, pasmo Lubania, a w oddali pasmo Radziejowej. W związku z tym rezygnujemy z zaplanowanej trasy przez Przysłup, Jaworzynę, Halę Długą aż na Turbacz i zmieniamy trasę na znacznie krótszą, ale też i mniej piękną: przez Przysłup, do Hawiarskiej Koliby (może zobaczyłabym, co się tam dzieje i jak się mają moje koty) i dalej do Ochotnicy Górnej. Pech chce, że fatum Gorca dopada mnie nawet dziś...

Osiem godzin z Gorca na ... Gorc

Na Gorcu Kamienieckim podchodzi do nas chłopak z kłódką na szyi i mordem w oczach.

- Może co pomóc, bo Panie takie zagubione.

Chciałyśmy dojść do doliny Kamienicy i stamtąd dostać się na Przysłup i dalej do Koliby. Doliną biegnie stara asfaltowa droga, choć ruch jest tam zakazany. Nieopatrznie mówimy to chłopakowi.<

- A asfalt to tu, w Szczawie. Nawet autobusy jeżdżą.

Nie potrafimy mu wyjaśnić, że nie chodzi nam o taki asfalt. W końcu po, do niczego nie prowadzącej dyskusji, stwierdziłyśmy, że zdamy się na instynkt kobiecy. 

Jakim cudem udało nam się pogubić drogę i będąc już na Ustępnem, nie dojść do doliny Kamienicy, do teraz pozostaje nieodgadnione. Dość, że po sześciu godzinach marszu, docieramy na polanę, na której skraju płonie światełko. Mam wrażenie, że mi się wydaje, przecież na Przysłupie, na którym niewątpliwie jesteśmy, nie ma prawa być żadnego źródła światła. W końcu zbieram się na odwagę.

- Aga, tam się coś świeci.

- No przecież ci mówię, że wyszłyśmy w to samo miejsce!

Ledwo dotarłyśmy do Warszawianki, dowiedziałyśmy się, że chłopcy z poprawczaka w Mszanie, noclegu nam nie odmówią. Zaprosili nas na kiełbaskę z ogniska.

- O, Asfaltowe przyszły! Co to? Kobiecy instynkt was zawiódł tam, gdzie jest trzydziestu chłopa?- od ogniska poderwał się chłopak z kłódką na szyi... 

KOT- ostateczna przegrana z Gorcem

Fatum Gorca ciąży nade mną od lat. Niewiadomo dlaczego, choć z zamkniętymi oczami mogę innym wytłumaczyć drogę, sama zawsze się gubię. Powinnam była przewidzieć, ze i tym razem nie będzie inaczej - Walka z gorcowskim przekleństwem to walka z wiatrakami. Czyż nie tak było i wtedy, kiedy za wszelką cenę usiłowałam odegrać rolę poważnego prezesa poważnego klubu?


Aby poszerzyć grono klubowiczów, które z racji odchodzenia studentów na emeryturę, topniało coraz bardziej, zorganizowaliśmy Kurs Organizatorów Turystyki, popularnie zwany KOTem. Pierwszy wyjazd musiał być oczywiście do Koliby. Wszystko byłoby super, gdyby nie pękła struna od gitary. Towarzystwo składało się z osób sobie nieznanych, toteż zapadła głucha cisza. Zaproponowałam nocną wycieczkę na Gorc. Odpowiedziało mi głuche milczenie. Opanowała mnie granitowa pewność, że za chwilę ktoś nie wytrzyma i popuka się palcem w czoło- była przecież druga w nocy. Jednak niezawodny Janusz Klakla, który nie dowierzał mi, że jestem w stanie tak po prostu wstać i pójść, powiedział:


-Jak idziesz, to ja z tobą.

Poszliśmy spakować śpiwory i coś do jedzenia. Kiedy zaczęliśmy podchodzić pod Gniew Prezesa, okazało się, że zamiast dwóch osób, na nocną wycieczkę idzie kilkanaście... Dokąd szliśmy szlakiem, było wspaniale. Problemy zaczęły się, kiedy pokusiłam się o pójście na przełaj. Chociaż bez problemu dotarliśmy pod kapliczkę papieską i z dumą pokazałam, gdzie jest baza, gdzie Nowy Sącz, a gdzie Krościenko. Z wprawą przewodnika opowiedziałam, jakie szczyty byłoby widać, gdyby było jasno i zarządziłam okrążenie Gorca w celu dotarcia do osławionych już bacówek. Tam mieliśmy spać. Na polu było poniżej zera i szron już zaczynał obsypywać gorczańskie trawy. Kiedy dotarliśmy na miejsce okazało się, że UFO porwało bacówki i skróciło polanę. Nie było wyjścia. Rozłożyliśmy obóz w zagłębieniu zwanym rowem i usiłowaliśmy zasnąć, otulając się w śpiwory. Janusz poszedł na rekonesans- uparł się znaleźć bacówki. Wrócił po dwóch godzinach z informacją, że są  niecałe 10 minut stąd, a wczoraj wieczorem okrążyliśmy Gorc dwa razy i wyszliśmy z powrotem pod kapliczkę papieską. Dziwne, że nikt tego nie zauważył. Na pamiątkę tej wycieczki klub Hawiarska Koliba , co roku organizuje w marcu, Rajd Błądzących.





Wyleciały mi z głowy te wszystkie niepowodzenia i wbrew pechowi postanowiłam doprowadzić Moją dwójkę do Przysłupia. Fatum Gorca było jednak silniejsze. Zamiast wejść na pasmo, zeszliśmy w dolinę. Kiedy się zorientowaliśmy, było już za późno. Magda chyba by nas zabiła, gdybyśmy się zaczęli cofać. Zejście w dół prowizoryczną ścieżką, żywo przypominało schodzenie ze Świdowca.

I w Gorcach można znaleźć stromizny i zarośnięte, do granic możliwości, ścieżki. Trzeba tylko mieć trochę szczęścia lub nie wyrównane porachunki z Gorcem. 
Tak jak ja. 


wrzesień'2004 - Gorc Kamieniecki


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz