piątek, 25 października 2013

Cross stop - jak się zmienia punkt widzenia

Robi się w życiu różne głupoty. Jednych się żałuje, innych nie.

Tą głupotę będę wspominać z rozrzewnieniem w oku i cichym głosem osła „Ja chcę jeszcze raz”… 

Wczorajszego ranka (wg koncertowych standardów, czyli okole pierwszej), pod Honem spotkałam crossowców. 

Spod Honu zeszłam do Siekierezady i pojechałam prosto do Śmiałego na kawę (do Wędliny). Mając w planach nocleg w Huczwicach, najeździłam się stopem jak półgłupek. Cisna – Wędlina – Cisna – Baligród -Bystre – co mniej więcej oznacza tam i z powrotem. Do Baligrodu pojechałam po zakupy, bo nie miałam nawet chleba, a coś jednak trzeba jeść.

W efekcie na drodze z Bystrego do kamieniołomu (gdzie mnie podrzucił kierowca przepięknej Scanii) znalazłam się tuż przed zmrokiem. Z buta miałam jakieś 16 km. 

Wlazłam w las – ścieżką dydaktyczną miałam szanse na skrócenie drogi o jakieś 3 km. Po kilku metrach pomyślałam (przemknęło mi przez głowę, bo na szacowną nazwę myślenia, ta sugestia myśli jednak nie zasługiwała) „a jak coś będzie jechać?”. 

Myśl ta wypchnęła mnie z lasu, z powrotem na szutrówkę. Minęło 10 minut monotonnego marszu.

Coś jedzie. I to coś robi hałas pt. pierdzenie. Czyli motor. Tyle że nie jeden – Dzień dobry panowie. Oto właśnie moi crossowcy spod Honu.

Ci sami, którym zadeklarowałam, że kilka lat temu bym im powkładała patyki między szprychy. Ci sami, który oświadczyłam, że dwa lata temu strzelałabym, gdybym tylko miała broń palną. Cud boski, że moje podejście jakoś złagodniało i nie musiałam być hipokrytką. Bo oczywistym chyba jest, że skorzystałam z propozycji crossostopu i wsiadłam na ów motor.

Tyle ze jazda bez kasku, z 20 kg plecakiem i torbą dyndającą z przodu, nie należy do najbezpieczniejszych. Głupota. A i owszem. Głupota, której należałoby się wystrzegać. Ale… ale z chęcią bym ją popełniła jeszcze raz…

"Moi" crossowcy
I tu muszę wybitnie i wyraźnie pochwalić Janka, który jechał jak z nut. Spokojnie, nie nerwowo – żadnych pokazów, jakiż to on nie jest wspaniały kierowca. Żadnych szaleństw – i tak bez tych szaleństw martwiałam ze strachu.

W sumie miałam się podrzucić tylko do Huczwic, dałam się zaciągnąć do Smolnika. Dwa razy dalej, przez przełęcz Żebrak, gdzie szuter zamienia się w żwir A Grzesiek mówił że żwir jest najniebezpieczniejszy dla motocyklisty… tylko to miałam w głowie, kiedy, dość spokojnie, braliśmy zakręt na przełęczy Żebrak…

Drugi raz w życiu jechałam na motorze z pełnym plecakiem. Właściwie powinnam rzec – na dwuśladzie – bo pojazd, którym kierowała młoda dziewczyna w Sopocie (lata temu) był skuterem. Ale wówczas – torba na aparat została schowana do schowka pod siedzeniem, no i jednak jechałyśmy wówczas po asfalcie.

Kiedy dotarliśmy do Smolnika, do Zagrody Chryszczata, właściwie już było ciemno. Dziękuję Panowie za gościnę. Jankowi za spokojną jazdę, a Tomkowi za długie Polaków rozmowy. I za Niedzwiadka obalonego pod sklepem w Smolniku,...

Żałuję niezmiernie, że nie skorzystałam z zaproszenia na kolejną imprezę wieczorną oraz niedzielną podróż do Krakowa. Brak imprezy przeżyłam, bo spędzałam upojny wieczór pod gwiazdami w Łupkowie. Ale trzeba było grzecznie wrócić do Smolnika i skorzystać z propozycji stopu do Krakowa. Mój błąd. 

Już nie_do_naprawienia.

Huczwice, październik 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz