Angus w rozlewiskach nad jeziorem w Sevenoaks. |
Brytyjczycy zatem mają pełne prawo mianować się ludźmi. W hrabstwie Kent, gdzie aktualnie przebywam, co najmniej 70% psów spotykanych na ulicy to tzw. "rescue dogs". Oczywiście nie oznacza to, że psów rasowych tu nie ma. Są. Ale bardzo popularny obrazek to pies rasowy, za którym tupie mały kundelasek. Nie ma też nic dziwnego w całych stadach chodzących ulicami - całe stado obejmuje trzy sztuki najczęściej. Często też widać młode mamy z wózkami dziecięcymi i z dwoma niewielkimi psami na smyczy.
W parkach wyznaczone są specjalne miejsca, gdzie pies może się wygonić. Taki teren jest ogrodzony, ale nie zamknięty na kłódkę. W pozostałej części parku (mówimy tu o parku miejskim) psy mają być UNDER CONTROLL, gdyż jest to park, z którego korzystają dzieci. Nikt nie mówi o konieczności wzięcia psa na smycz. Twoja sprawa jak kontrolujesz swojego psa.
Za niesprzątanie po swoim psie - o czym informuje każda tabliczka w parku - maksymalna kara wynosi 1000 funtów. (Spotkałam się też z tabliczkami informujacymi o karze wynoszącej 100 funtów. Jeszcze nie wiem, czym spowodowana jest różnica). I nie ma mowy o tym, że "ja, panie władzo, nie wiedziałam". Napisane jest? Jest. Każdy w tym kraju umie czytać? Umie. No to nie ma tematu - 1000 funtów i bez wymówek.
Na razie przynajmniej, w kwestii psów, nie spotkałam się z żadnym nielogicznym zwyczajem. To miłe.