sobota, 18 czerwca 2016

Impreza pod byle pretekstem

foto: Konrad
"Sam fakt że Ziemia jeszcze raz okręciła się dookoła własnej osi nie jest jakiś specjalnie znaczący, wszak zrobiła to miliony razy i jeszcze nie raz powtórzy, nie jest specjalnie ważny. Fakt, że od jakiegoś już czasu kręci mnie razem z nią też nie specjalnie, ale jako pretekst służy całkiem zacnie. Dlatego też proponuję pokręcić się w dość ładnym zakątku tejże planetki."

Owo, wysublimowanie inteligentne, zaproszenie okazało się ... zbyt inteligentne na mój, otępiały Facebookiem, umysł. Nie domyśliłam się faktu urodzin mojego młodszego brata...
Na Żeleźnikową jednak planowałam już dotrzeć od wielu miesięcy, a nawet lat, i jakoś nigdy mi się nie udawało. Pech jakiś parszywy nade mną ciążył...
Próbowałam, próbowałam i zawsze jakaś tajemnicza siła przeszkadzała mi w dojeździe na miejsce...
Zapraszał tata, zapraszała mama, zapraszał w końcu brat...
A tu pech mi stawał na drodze i mówił "a kuku. Nie dojedziesz kochana na Żeleźnikową i już...".

Tym razem, jako że wspomniana wyżej ziemia obróciła się wokół własnej osi... zrzuciła ze swoich bark mojego pecha. I tym razem dojechałam. 

Co prawda spóźniona o dzień (wieczór wcześniejszy spędziłam z piesem mym, sukiem, na wsi swej), ale jednak. Oczywiście, faktu spóźnienia o dzień mój brat nie omieszkał mi wypomnieć. I oczywiście - jak zwykle  - nie zrozumiałam. Przyjęłam do wiadomości, że mam żałować. Pożałowałam i na tym się skończyło. Dopiero po powrocie do domu i zobaczeniu Sasankowych fotek, zrozumiałam co brat miał na myśli. A miał na myśli pobyt (i granie) kolegi Grzegorza Śmiałowskiego, którego - jak wszyscy wiedzą - darzę miłością nieziemską i nieuzasadnioną. 
No dobrze - uzasadnioną. 
Nikt, tak jak on nie potrafi zagrać "Chatki II", "Karczmy" i jeszcze kilkunastu (dobra - kilkudziesięciu utworów). Nikt tak jak on nie potrafi zagrać tzw. Śmiałego Akordu G7*#***##&C czy coś takiego... 

Zatem: Na Śmiałego się spóźniłam. Nie spóźniłam się natomiast na grabienie.

Wiadomym było, że ognisko w pięknych okolicznościach przyrody powinno się rozpalić. Zwłaszcza, że miejsce na ognisko było. Niestety, jako, że lato mamy w pełni, a przyroda szaleje, miejsce na ognisko troszeczkę zarosło... No, ale od czego mamy Mamę;)

I tu chyba należałoby wyjaśnić rodzinne konotacje.
Mam fantastycznych rodziców. Mamusię i Tatusia - moich rodzinnych. Takich wpisanych do serca i dowodu. Ale niegdyś na Gorcstoku, Piotr (tata Szymona) powitał mnie hasłem "Wyglądasz, jakbyś potrzebowała kawy...". Na co Terenia (mama Szymona) zakrzyknęła "Już się robi!, tylko zjedz coś najpierw" Naturalną konsekwencją było moje stwierdzenie "jak mama!" Bo Terenia to górska mama - wszystkich stworzeń. Potrzebujących kawy i niepotrzebujących kawy. Rzadko kiedy spotyka się tak cudownych ludzi, zatem od razu i bez pytania o zgodę, zaadoptowałam ich na moich rodziców;) Tym sposobem mam ich czterech. Fajnie tak:)
I tym samym, Szymon (obchodzący dziś urodziny i wypominający fakt spóźnienia:)) automatycznie wpasował się na stanowisko brata. Szkoda, że młodszego, bo zawsze chciałam mieć brata, ale STARSZEGO. Fakt niemożliwości genetycznej takiego chcenia mało mnie obchodził:)
Mam nadzieję, że konotacje rodzinne pi drzwi wyjaśniłam:)

foto: Agnieszka Dworzanska
Wracając do zarośniętego (ponoć:)) ogniska... Mama scedowała koszenie na Szymona, ale tata (jak każdy tata nawet najbardziej dorosłego potomstwa) stwierdził, że dziecko (Mój Ty Panie - życzyłabym sobie być takim "dzieckiem") może sobie krzywdę zrobić. Siuuur - na pewno:) ale na tym właśnie polega bycie tatą i mamą. Moi mają tak samo. Nieważne co wiesz, co umiesz i ile Nobli masz na koncie. Jesteś dzieckiem i kropka;) I zabrał się za koszenie sam. Szymon podążył za nim z grabiami. Ruszyłam za nim z pytaniem "czy coś Ci pomóc bracie...". Z właściwym sobie zakamuflowaniem odpowiedzi odparł "Grabi Ci u nas dostatek"... Faktycznie - grabi Ci dostatek. Ogarnęliśmy kupki pozostawiane przez Piotra. Nawet nam to sprytnie i szybko poszło.
Dołączyły do nas dwa psy sąsiada - takie wsiowe kundelasy, które Terenia dokarmia wszystkim co tylko ma. Kundelas "Hiena" i kundelas "Uszatek".
Hiena nie dał się pogłaskać za nic, Uszatek natomiast, w ogóle się nie przejmując kupkami trawy i strasznymi grabiami, domagał się tulenia constans. 

A potem nadszedł czas relaksu.

Foto: Agnieszka Dworzanska
Na ognisku skwierczały kiełbaski, Robert grał na gitarze utwory cudowne i powalające treściowo, Bartek dorabiał solóweczki ala Śmiały lub grał swoje, Aga strzelała zdjęcia, Maksiu trochę zasypiała, wszak wieczorem dopiero wróciła z wielodniowej eskapady... 

czy ja naprawdę muszę tłumaczyć dlaczego wieczór był tak cudowny?

foto: Agnieszka Dworzanska, na zdjeciu Robert Marcinkowski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz