Sztorm na Bałtyku
Znaleźć z Łeby wyjście na "ruchome wydmy" to zadanie nie lada. Zwłaszcza, kiedy ma się mapę z pięćdziesiątego któregoś roku. Myślałam o przejściu plażą, ale rychło okazało się, że wybrzeże jest pocięte kanałami i portami. Musiałam iść do centrum. Jeżeli już w nim byłam, to odwiedziłam miejscowe biuro podróży, gdzie dowiedziałam się o organizowanych wycieczkach lokalnych. Czerwone światełko zapaliło się przy pozycji "Skansen Słowińców w Klukach".
Tłum turystów przy wejściu na wydmy spowodował, że siadłam z boku i zamówiłam kawę. Na szlak wyszłam dużo później, kiedy turystów trochę ubyło.
Cienkie strużki piasku
Ruchome wydmy nawet w deszczu, który towarzyszył mi od rana, robią duże wrażenie. Nigdy nie widziałam takich połaci piasku. Po ciemnobrązowych wydmach śmigały jasne strużki piasku. Ludzie stojący na szczycie łebskiej Góry, wyglądali jak mróweczki. Dołem, przez główny szlak wydeptany w piachu i zaznaczony patykami, przebijał się jakiś człowiek z rowerem. Po zejściu z wydm tłumy turystów ruszyły w kierunku Łeby. plażą w kierunku Czołpina wyruszyłam samotnie... Wiała zachodnia siódemka (o czym dowiedziałam się później), co w przełożeniu na język szczurów lądowych oznacza, że piachem i deszczem wiało mi prosto w oczy. Spienione fale pożarły już dużą cześć plaży, gdzieniegdzie tworząc całkiem spore wyrwy. Białokremowe łańcuszki piasku sunęły po gładkiej mokrej nawierzchni, dzielnie omijając wyrzucone przez morze konary, gałęzie, stare buty. Sunęły w kierunku Łeby, jak wszyscy, nawet ci, którzy machając ręką minęli mnie właśnie na rowerach.
Wiatr wieje tak ostro, że nie ma mowy o nocowaniu na plaży, z kolei ekologiczna strona natury buntuje się przeciw rozbijaniu namiotu na wydmach w lesie. Sytuacja wydawała się beznadziejna, nie było rady - musiałam dojść do Czołpina, gdzie również nie spodziewałam się znaleźć jakiegokolwiek noclegu. Schowałam się za kawałkiem wydmy, aby spokojnie załatwić potrzeby fizjologiczne. Chociaż nikogo nie było, świecenie gołym tyłkiem na plaży jakoś nie przypadło mi do gustu. Z niejakim trudem zapaliłam papierosa...
Coś z hurkotem zleciało z wydm i pognało do morza. Tym "czymś" okazała się dwójka chłopaków, nocujących w wydmowym lesie. Choć miałam dość dużą ochotę dołączyć do nich i nie leźć już dalej w słocie i wietrze, ale moja dusza zaczęła nagle wyć i piszczeć. Ruszyłam dalej...
Kuter- stop kontra "zwykły" autostop
Od strony Łeby nadpływał kuter rybacki. Część marzycielska mojej duszy od razu wymyśliła, jak to kuter dopływa do brzegu i proponuje rejs niewiadomo dokąd. Takie rzeczy już mi się przecież zdarzały! Ale na lądzie.
Morze to odrębny świat.
Dopiero tam, idąc samotnie plażą zrozumiałam co moi koledzy widzą w Bałtyku. Do teraz Morze bałtyckie było dla mnie zimną, obmierzłą cieczą nieodmiennie kojarzoną ze spoconymi, tłustymi ciałami wczasowiczów, leżącymi na plaży niczym morsy wyciągnięte z wody.
W okolicach Boleńca- stacji badań wody - na plaży stał jeep.
- Pieprzeni turyści- zawrzało we mnie- wjadą wszędzie, żadnego szacunku dla przyrody.
Od podejścia i zrobienia awantury powtrzymały mnie pokaźne sylwetki kręcących się obok mężczyzn. Jeep ruszył. Zatrzymał się tuż koło mnie.
- Jedziesz, czy idziesz?- zapytał kierowca.
Już miałam dumnie odpowiedzieć, że z tymi co niszczą przyrodę nie jeżdżę, narażając się na kolejne kilkanaście kilometrów pod wiatr, kiedy wzrok mój padł na naszywkę przy mundurze. Słowiński Park Narodowy- Służba Parku. Moje nastawienie zmieniło się z miejsca. Mój dobroczyńca okazał się być Dyrektorem Parku, rozsądnym, inteligentnym i konkretnym.
-Rozkładamy namiocik czy pod daszek?- zapytał wprost.
- jeżeli jest jakiś daszek to ja chętnie- odparłam wypatrując przystanku, albo karmnika dla zwierzyny.
Drzwi bez zawiasów i ciepła woda
Jeep skręcił i zatrzymał się przed szlabanem broniącym wejścia do jakiejś rudery. Rudera okazała się dawną jednostką wojskową, obecnie w likwidacji, przejętą tymczasowo przez Słowiński Park Narodowy. Pan Dyrektor oświadczył wartownikowi, że "od teraz ta dziewczyna jest pod waszą opieką. Jak jej włos z głowy spadnie, polecą łby". Musiał być znany z takich tekstów, bo wartownik roześmiał się od ucha do ucha. Dostałam osobny pokój z kaloryferem (działającym!), haczykiem na spodenki i "łóżkiem". Łóżko stanowiły drzwi wyrwane z zawiasami, wsparte na ośmiu cegłach. Do mojej dyspozycji została oddana kuchnia i łazienka z ciepłą wodą...
Raj. Istny raj.
Tylko i wyłącznie dzięki dobroczyńcy udało mi się na następny dzień dotrzeć w całości i w miarę sucho dotrzeć do Kluków, które były moim dzisiejszym celem.
lipiec'2002- CZOŁPINO