niedziela, 5 stycznia 2020

Wokół Doliny Młynnego



O ile do tej pory penetrowałem raczej zachodnią, a zwłaszcza północno-zachodnią część Gorców, tym razem wybrałem się na ich wschodnie rubieże. Tak się bowiem złożyło, że Ania, moja koleżanka z kursu przewodników, wybierała się akurat na dwa dni na Gorc, gdzie jakiś czas  temu spędzała masę czasu jako bazowa miejscowej bazy namiotowej, w związku z czym była okazja, by połączyć "przyjemne z pożytecznym" i spotkać się na górze. 


Poza tym byłem bardzo ciekaw, jak uda się wycieczka, ponieważ miała ona biec w znacznej części trasami nieznakowanymi i teoretycznie było możliwe, że dojdę zupełnie gdzie indziej niż planowałem. Ostatecznie okazało się jednak, że – poza samą końcówką wędrówki – najbardziej mylnym jej fragmentem był ten, który prowadził... znakowanym szlakiem niebieskim z Kamienicy do Ochotnicy Dolnej Młynnego. Ale po kolei.

Jako że upały panowały wciąż okrutne postanowiłem wyjechać jak najwcześniej rano, żeby jak najdalej dojść w miarę znośnych warunkach, zatem pobudka miała miejsce już przed 4-tą rano. Planowałem wyruszyć pociągiem do Nowego Targu i dalej autobusem do Ochotnicy, ale oczywiście PKP spisały się tradycyjnie, pociąg się spóźnił, więc musiałem wybrać wariant "awaryjny" – bus do Krakowa, a stamtąd autobus do Szczawnicy przez Kamienicę.

Autobus był potwornie przepełniony, w związku z czym pierwszym wyzwaniem jakie stanęło przede mną, było przedostanie się z tylnej jego części do wyjścia. Dokonywałem tego czynu na odcinku Szczawa-Kamienica z plecakiem w górze. Sukces był pełny – udało mi się nawet nie stratować dziewczynki, która z uporem godnym lepszej sprawy nie chciała usunąć się spod nóg, w związku z czym musiałem ją przekroczyć.

W Kamienicy obyło się już bez niespodzianek – pospacerowałem sobie po parku obok dworu M. Marszałkowicza, zajrzałem do kościoła, na cmentarzu bez trudu odnalazłem kaplicę grobową Szalayów oraz nagrobki Marszałkowiczów,  J.K. Andrusikiewicza i ofiar hitlerowskiego terroru w latach II wojny światowej i wreszcie wyruszyłem w góry szlakiem niebieskim, kierując się w stronę Ochotnicy. Szybko okazało się, że ten odcinek trasy upłynie w znacznej mierze na "poszukiwaniu zaginionych znaków" (szczegóły w części "Tu się wymądrzam..."). Ostatecznie udało mi się dotrzeć do Młynnego, mijając po drodze urocze osiedle Klenina. 

Teraz dopiero miało się zacząć... Zaplanowałem sobie wyjście na Gorc nieznakowaną trasą przez Strzelowskie, opisywaną w przewodniku S. Figla – choć od początku zakładałem, że na pewno nie uda mi się pójść dokładnie takim wariantem, który był opisywany – ważne, by mniej więcej trzymać się opisywanej okolicy i dojść do celu. Po drodze zaopatrzyłem się dodatkowo w kilka nowych butelek z wodą, bo pomimo tego, że i tak dzień był wcale nie tak gorący, jak można się było spodziewać, to pot zalewał mi oczy, a o tym, co miało dopiero nastąpić (było nie było droga i podejścia, które miałem za sobą na odcinku Kamienica – Młynne w porównaniu z wyjściem na Gorc to był spacerek...), wolałem nawet nie myśleć. Na dodatek pasek mojego nieśmiertelnego plecaka znowu się urwał i zostałem zmuszony – który to już raz – jakoś go prowizorycznie przywiązać, ale – jak się później okazało – po raz kolejny węzeł nie zawiódł i wytrwał do końca wycieczki.


No ale nic. Trzeba było ruszać. Wybrałem na mapie miejsce, z którego miała prowadzić – teoretycznie- najprostsza droga na Strzelowskie, naprzeciwko ostatniego (chyba) przystanku PKS w Młynnem. Rzeczywiście – po przybyciu na miejsce okazało się, że taka droga faktycznie tam jest i na dodatek od razu wyprowadzała na pola ponad wsią, co ucieszyło mnie wielce, ponieważ tym, czego obawiałem się o wiele bardziej od pobłądzenia w lesie w górach było wejście w jakiś "teren uprawnień" miejscowych ogarów. Dlatego, gdy znalazłem się ponad domami, wiedziałem już, że jest dobrze. Postanowiłem utrzymywać dalej kierunek marszu ku widocznemu Strzelowskiemu, starając się iść – w miarę możliwości- cały czas  w górę i wyraźnymi drogami. Okazało się, że realizacja tego planu wcale nie była trudna – bez większych kłopotów orientacyjnych dotarłem na grzbiet Strzelowskiego, a później, za jego przebiegiem, na Gorc Młynieński. O wiele cięższe były warunki "techniczne" – podejście momentami było bardzo strome i – nie ukrywam – przeżywałem kilka kryzysów, podczas  których powracało do mnie standardowe pytanie: "jak można być tak postrzelonym, żeby z własnej, nieprzymuszonej woli tak się męczyć, zamiast siedzieć wygodnie w domu?", ale ostatecznie, gdy już doszedłem do siebie, wszystko skończyło się jak zwykle – wielką satysfakcją i zachwytem nad pięknem gór...


Z Gorca Młynieńskiego dotarłem już bez trudu na bazę, a tam to już prawdziwa sielanka – wspaniali, sympatyczni ludzie, piękne widoki, doskonała woda, wygodne, ciepłe spanie w namiocie... Tego zresztą nie ma co opisywać – to trzeba przeżywać, o czym wszyscy "ludzie gór" wiedzą zresztą najlepiej...

Następnego dnia miałem przed sobą kolejną nieznakowaną trasę – z Gorca Młynieńskiego na Twarogi, przedzieloną krótkim odcinkiem szlaku niebieskiego, którym szedłem wczoraj na odcinku os. Klenina – Przełęcz pod Działkiem. Tym razem dzień był już bardzo Upałny, do tego stopnia, że sama myśl o tym, co by było, gdybym to właśnie tego dnia, a nie wczoraj, musiał podchodzić na Gorc, przejmowała mnie zgrozą... Na szczęście tym razem głównie schodziłem, podejść było znacznie mniej, na dodatek odcinek Gorc – Przełęcz Wierch Młynne – Zdżar – os. Klenina był (poza jednym wątpliwym miejscem zaraz za Wierch Młynnem) nietrudny orientacyjnie. Dalszy, prowadzący grzbietem Tworogów, zresztą też – aż do rejonu osiedla Zahry. Tam sytuacja zaczęła się komplikować – dróg się trochę namnożyło, czas  do odjazdu autobusu z Tylmanowej Rzeki zaczął podejrzanie szybko uciekać, a miejsce ku któremu zmierzałem, co prawda cały czas  widziałem z góry, tyle że widziałem też, że wciąż jest baaardzo daleko i baaardzo nisko... No i w końcu, na koniec wyprawy, spotkało mnie to, czego obawiałem się od samego początku – rajd na przełaj, przez pola, zarośla, trawy i młaki, byle niżej, ku dolinie, a to wszystko w towarzystwie południowego słońca, które paliło niemiłosiernie. Na szczęście jak zawsze miałem przy sobie mój niezawodny ręczniczek, który za każdym razem, gdy tylko pojawiała się taka okazja, lądował w wodzie, a zaraz potem – na mojej głowie. Trochę emocji przeżyłem, ale ostatecznie udało się zejść do ścieżki w dolince jednego z potoczków płynących ku Ochotnicy, a później wraz z nią – ponownie bez kontaktu z psami- do samej doliny Ochotnicy i drogi biegnącej przez nią tylko niewiele ponad kilometr od przystanku PKS Tylmanowa Rzeka. 

Tak więc wszystko skończyło się sukcesem. Tyle że gdy wróciłem do domu, wykąpałem się i padłem na łóżko, to wstałem dopiero następnego dnia rano...

Trasa

Dzień 1 >> Kamienica >> Ochotnica Dolna Młynne >> Gorc Gorcowski baza namiotowa  
Dzień 2 >> Gorc Gorcowski >> przełęcz Wierch Młynne >> os. Klenina >> Przełęcz pod Działem >> Tworogi >> Tylmanowa Rzeka  

Przydatne informacje:

(skróty w tekście: [F]- S. Figiel, Gorce, Warszawa 2001; [M]- A. Matuszczyk, Gorce, Poronin 1992; [R]- Gorce. Przewodnik dla prawdziwego turysty, Pruszków 2004; [C]- Gorce. Mapa Turystyczna, Wydawnictwo Compass, Kraków 2004)

1.Szlak niebieski łączący Kamienicę z Ochotnicą Dolną Młynnem jest raczej rzadko uczęszczany i... to niestety widać. Czasami naprawdę można odnieść wrażenie, że znakowanie szlaków  przebiega zgodnie z zasadź: "<b>gdzie chodzi mniej turystów, tam można znakować gorzej</b>". Ten odcinek (nawiasem mówiąc – szlaku dalekobieżnego, łączącego Tarnów z Wielkim Rogaczem) jest tego najlepszym dowodem. W kilku miejscach naprawdę trudno się nie zgubić, a na dodatek wcale nie jest tak, że szlak nie był od lat odnawiany, bo sporo znaków aż błyszczy nowością... Trudno to zrozumieć.

2.Pierwszy problem pojawia się tuż po starcie. Zaraz po minięciu cmentarza w Kamienicy dochodzimy do rozwidlenia dróg asfaltowych: szersza prowadzi w prawo, a szlak prowadzi węższą, w lewo. Informuje o tym ledwo, ledwo widoczny ślad znaku na drzewku

3.Wkrótce w miejscu, gdzie kończy się asfalt, mamy rozwidlenie dróg; należy iść stąd wąską ścieżką prosto przed siebie, stromo w górę.

4.Zaraz potem mijamy po prawej domostwo; za nim szlak wykręca w lewo, a podejście łagodnieje; niewiele dalej, na skraju zagajnika, ścieżki się rozdzielają – należy utrzymać dotychczasowy kierunek marszu, udając się dalej najbardziej wyraźną ścieżką.

5.Trochę dalej ścieżka, a wraz z nią szlak, wykręca w lewo, doprowadzając do drogi asfaltowej (tej samej, która za ogrodzeniem cmentarza odbijała w prawo); od tego miejsca należy iść w górę tą  właśnie drogą.

6.Nie zważając na zakręty i... brak znaków, które pojawiają się rzadko idziemy drogą asfaltową dłuższy odcinek, aż do miejsca, gdy przy jednym z kolejnych ostrych zakrętów, tym razem w lewo, zobaczymy przy drodze znak niebieski wskazujący na skręt szlaku w prawo (tym razem jest to na szczęście znak bardzo wyraźny, w zasadzie nie do przegapienia); rzeczywiście, nieco dalej odchodzi w prawo od drogi niewyraźna ścieżka, która prowadzi stromo w górę, ścinając serpentynę drogi.

7.Po ponownym dotarciu do drogi asfaltowej, już znacznie wyżej, należy skręcić w nią w prawo. Miejsce to jest praktycznie nie do zauważenia, jeśli schodzi się szlakiem niebieskim na dół – nie ma w okolicy żadnego znaku, a ścieżka odchodząca – w takim przypadku – w lewo do lasu jest prawie niewidoczna. <b>Podpowiedź może być tylko jedna</b>. Otóż nieco wyżej szlak znowu opuszcza asfalt, kierując się w prawo skos do lasu (tak to wygląda jeśli idziemy pod górę – ten skręt widać wyraźnie). Jeśli więc schodzimy w dół przez las i wychodzimy na drogę asfaltową, należy pamiętać, że kilkadziesiąt metrów niżej trzeba po prostu szukać ścieżki na lewo z szosy, jeszcze przed miejscem, gdy odbija od niej wyraźna droga polna, ale w prawo.

8.Tyle tylko, że... jeśli idziemy w górę już tym drugim skrótem leśnym, to szlak po chwili znów wyprowadza na drogę, tym razem już nie asfaltową, ale jedynie utwardzoną (ale jest to chyba przedłużenie tamtej "asfaltówki"), tu znów należy skręcić w prawą w tą  drogę, i znów... nie ma  żadnego oznakowania, wskazującego osobom wędrującym z góry, że należy zejść z drogi w lewo do lasu (tyle tylko, że tym razem to zejście jest wyraźne). Krótko mówiąc – jak ktoś schodzi do kamienicy i chce się <b>pobawić w Sherlocka Holmesa</b>, to okazję ma znakomitą; ale jak woli po prostu iść na dół bez zbędnych stresów, to chyba najlepszym rozwiązanie jest po prostu marsz cały czas  drogą w dół – tak czy owak dotrze się w taki sposób do centrum Kamienicy.

9. Wspomniana utwardzona droga doprowadza do os. Klenina. Sponad osiedla dobrze widać dalszy – rzecz jasna nieoznakowany  – odcinek szlaku. Otóż należy przejść główną, najszerszą drogą ponad domami, nie zbaczając po drodze ani w prawo (w kierunku Zdżaru – stamtąd schodzi trasa, którą  wędrowałem następnego dnia), ani w lewo, nieco w dół (ta odnoga prowadzi do domów osiedla), ale iść wyżej, łukiem w lewo.

10. Od tego miejsca wreszcie przez pewien czas  <b>można iść w miarę spokojnie</b>, bo droga jest jedna i wyraźna. Ale do czasu. W pewnym momencie dochodzimy na Przełęcz pod Działkiem. Tuż przed nią jest kolejne mylne miejsce dla osób wędrujących w kierunku do Kamienicy. Jeśli idziemy w tą  stronę i dochodzimy do rozwidlenia leśnych dróg w kształcie odwróconej podkowy, należy wybrać lewe odgałęzienie. Dla maszerujących od strony os. Klenina (tak jak ja) problemu nie ma – trzeba iść dalej na wprost.

11. Zaraz potem dochodzimy na wspomnianą przełęcz z ławeczką i zaczyna się "balecik". Otóż już na samej przełęczy mamy skrzyżowanie kilku dróg, a znaków nie ma. Należy iść prosto, główną drogą, która wkrótce potem zatacza łuk w lewo. Widać z tego miejsca ładnie bliski Działek oraz Babią Górę nad Zabrzeżą. Idziemy krótką dalej tą  drogą w kierunku wschodnim do miejsca, w którym w prawo odchodzi bardzo wyraźna inna droga. Należy skręcić właśnie w nią (idąc dalej na wprost pójdziemy na Tworogi, tak jak ja następnego dnia) i dość stromo zejść na pobliską polanę, dopiero tam odnajdziemy kolejne znaki...

12 Przekraczamy ową polanę, wędrujemy dalej do miejsca, gdzie na rozwidleniu dróg mamy na drzewie – hurra!- znak. Co prawda nic by się nie stało, gdyby była też strzałka, bo nie ma pewności w którą  iść stronę, ale raczej bardziej prawdopodobna wydaje się wersja "w prawo"- i tak rzeczywiście jest. Tyle że <b>trzeba od tej chwili bardzo uważać</b>. Otóż kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów dalej, odchodzi w lewo w las wźziutka ścieżka, w którą  należy skręcić. Ścieżka, ledwo widoczna, prowadzi bardzo stromo w dół do doliny potoczka – i trzeba przyznać, że na tym odcinku zejściowym jest oznakowana dobrze, tyle że trzeba najpierw na nią trafić na górze...

13.Jak już dotrzemy do potoczka, to dalej trzeba iść wzdłuż niego w dół – i pogratulować sobie zwycięstwa nad znakarzami... Nie udało im się – mimo wielkich starań- nas zgubić .

1.xDojazd do Kamienicy nie powinien sprawić problemów – od strony Krakowa (przez Mszanę Dolną) kursuje sporo autobusów, jadących do Szczawnicy (lub – znacznie rzadziej – do Ochotnicy) przez przełęcz Przysłop. To samo dotyczy powrotu z Tylmanowej Rzeki (dodatkowo mamy trochę innych kursów w kierunku Nowego Targu i Zakopanego). Znacznie trudniej dojechać do centrum Ochotnicy (tylko kilka kursów w ciągu dnia z Krakowa lub Nowego Targu), a do Młynnego zajeżdżają tylko pojedyncze busy i chyba jeden autobus.

2.Baza namiotowa pod Gorcem działa zasadniczo w miesiącach lipiec- sierpień. Na miejscu można wypożyczyć śpiwór, koc i przenocować w namiotach 2-4 osobowych (cena to niespełna 10 zł od osoby), można także (jeszcze taniej) rozbić swój własny namiot; na miejscu kuchnia, jadalnia, naczynia kuchenne do wykorzystania, a bardzo, bardzo blisko świetnie położone źródło z doskonałą wodą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz