piątek, 25 października 2013

Pod Honem - Z dołu do góry i z góry na dół

Nie miałam w planach keszowania w Bieszczadach.

No, ale skoro wczoraj – zrządzeniem losu – pojawiłam się w Cisnej, w bacówce pod Honem, na koncercie, to już by chyba wypadało wyjść kilkaset metrów do góry, gdzie w okolicach starego wyciągu jest gdzieś zlokalizowana skrzynka.

pod Honem (2013) - zdj.własne

Schowana przez Nadleśnictwo Cisna – co wybitnie mnie ucieszyło, bo oznacza to, że administracyjne struktury znajdują ciekawe rozwiązania na promocję regionu. No to hajda – postanowiłam znaleźć keszyka. 

Weszłam trasą wyciągu ostro pod górę – pamiętałam bowiem, że kiedy czytałam opis skrytki miała być ukryta w czymś niebieskim i miał się z tego miejsca roztaczać cudowny widok. Z trasy starego wyciągu faktycznie widok zapierający dech w piersiach (chyba, że mnie zatchnęło przez tą wspinaczkę i wczorajsze alkoholizowanie się z ekipą koncertową). 

Niebieskich słupków (nie wiem do czego służą – muszę się kiedyś zapytać Barniego) było kilkanaście. Wszystko wskazywało, że to tu. GPS twardo jednak pokazywał miejsce ukrycia kilkadziesiąt metrów dalej. Polazłam więc dalej. 

GPS wskazywał pień. Zdecydowanie nie niebieski. I zdecydowanie nie roztaczał się stamtąd żaden widok. Wiedziałam już, że zrobiłam błąd, bo bezwiednie przesunęłam sobie punkt na GPS, więc siłą rzeczy nie mogło mi urządzenie wskazywać prawidłowego położenia.

Ale w sumie… dobrze się stało…

Właśnie przegrzebywałam spróchniały pień, kiedy z góry zaczęło się coś zsuwać.
Było ich ośmiu.
Ośmiu crossowców. 

I pomyśleć, że kilka lat temu z przyjemnością powkładałabym im patyki w szprychy. Jeżdżą tylko, smrodzą i straszą zwierzynę. Taki stosunek do zmotoryzowanych w lesie miałam jeszcze kilka lat temu. 

Potem – bez jakichkolwiek zewnętrznych działań – łagodnie zmieniłam zdanie. 

Nie przepadam za nimi nadal, ale jeśli jadą ścieżkami i uważają na zwierzynę, psy i turystów… to niech sobie jeżdżą. I tak mniej szkodzą niż miejscowi i znajomi miejscowych, którzy rozjeżdżają ciągnikami leśne drogi (nie mówię o leśnikach i planowanych przecinkach, mówię o grabieży i bezmyślnym jeżdżeniu ciężkim sprzętem – najczęściej po nocy).

Już dawno temu doszłam do wniosku, że zakazy nic nie zmienią. W efekcie będą po prostu łamać przepisy, skoro nikt i nigdzie nie daje im możliwości realizowania swego hobby. Co ja bym zrobiła, gdyby mi zakazano chodzić po górach?

Łamałabym przepisy. Nawiasem mówiąc, nie pochwalam twierdzenia, że przepisy są po to aby je łamać, ale… ale jeśli nie stwarza się żadnej alternatywy, tylko zwykłe ZAKAZUJĘ, to właściwie pasjonaci różnej aktywności nie mają zbytnio wyjścia. Muszą łamać ustawy i uchwały. Nie ma rady. BYLE Z GŁOWĄ.

Crossowców z głową spotkałam właśnie pod Honem. Widziałam tylko oczy wyglądające zza szybek w kaskach. Oczy patrzyły na mnie, jakbym była co najmniej kosmitą. No jasne – przecież po górach się jeździ, a nie chodzi. I to jeszcze grzebiąc w spróchniałych pniach…

Najwyraźniej na trasie nie spotkali wielu turystów, bo rozpoczęli pogawędkę. A że śpią w Smolniku, a może bym przyjechała w odwiedziny, a może wpadnę na imprezę z ekipą… Nie chciało mi się jakoś specjalnie tłumaczyć, że właściwie przyjechałam stopem, sama, a ekipa do której przyjechałam, właśnie się rozjeżdża… i właściwie sama nie wiem, gdzie będę za dwie godziny, co będę robić i gdzie nocować. 

Wymieniliśmy uprzejmości, Janek – jeden z crossowców – poczęstował się moją wodą małomineralną, bo ze strumyka, i pojechali. Ja poszłam pod Hon, bo uparłam się jednak znaleźć jakiegokolwiek kesza w tych Bieszczadach, skoro już tu jestem.

Drugi kesz był banalnie prosty. GPS poprowadził mnie prawie jak po sznurku – to znaczy GPS po sznurku, a ja po manowcach, bo tak już mam w genach:). 
Mała podpowiedź, że drzewo jest wysokie i proste, nie na wiele się zdała, bo drzewo się, w tzw. międzyczasie, skróciło było, w wyniku wichury. Keszyk jednak został namierzony sprawnie i szybko. Jeszcze nigdy nie widziałam kesza w słoiku litrowym. Takie rzeczy tylko w lesie, w mieście by taki numer nie przeszedł. Wynik keszowania w Cisnej 1:1 – jeden znaleziony, po drugi muszę wrócić.

Akurat się szykuje Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy w bacówce w towarzystwie Caryny, więc będzie jak znalazł:) – albo nie-znalazła:) Epizod z crossowcami miał swój ciąg dalszy wieczorem, na trasie z Bystrego do Huczwic, i na następny dzień w Smolniku.


pod Honem, październik 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz