sobota, 26 października 2013

Szlakiem keszy w opuszczonych wsiach


Rankiem śmignęłam sobie tylko pod mostecek, niekoniecznie zielony. Tam gdzieś bowiem był keszyk:) Namierzony, podjęty i odłożony grzecznie na miejsce.




Drugi keszyk nie został namierzony – keszyk pod hasłem „Zagroda Chryszczata” – nie został, bo nie miałam dodatkowych informacji (które zdobyłam dopiero po powrocie), że trzeba się grzecznie zgłosić do pana Henryka – strażnika skarbu. A ja łaziłam naokoło zagrody i mruczałam „to gdzieś tu, tylko gdzie…”

Panowie na pierdzących maszynach ruszyli na zdobywanie pasma granicznego, wraz z tunelem w Łupkowie. Nie mam pojęcia jak sobie poradzili, bo szłam dzień później przez tunel na piechotę i osobiście nie wyobrażam sobie jazdy na crossie tamtędy. No, ale jazdy z plecakiem na crossie też sobie nie wyobrażałam. Gorzej – siebie na crossie sobie nie wyobrażałam:)

Kiedy szłam drogą od Smolnika do Zubeńska (to szutrową, to asfaltową) ani pół silnika nie zakłóciło oszałamiającej ciszy wokół. Miła odmiana po wczorajszej, szaleńczej jeździe.

Kesza w Zubeńsku nie znalazłam. Miejsce na kesza – tak. Wokół było rozkopane i sądzę, że albo go już tam nie ma, albo jest. Innej wersji nie widzę:)


Ale co tam – wrócę to poszukam dokładniej. Teraz szukałam na chybcika, bo zgubiłam scyzoryk. I trochę się zdenerwowałam tym faktem.

Scyzoryk znalazł się pół godziny później, na szutrowej drodze, z której zeszłam właśnie na poszukiwanie kesza. Co to jednak znaczy teren opuszczony – nikt, dosłownie nikt, nie przeszedł tamtędy. A zapewne nawet gdyby przeszedł to by nie wziął scyzoryka. Kocham takie miejsca.


Długo się tu idzie szutrówką – tylko ostatni fragment prowadzi ścieżką wśród łąk. Głupota – wybierać się w taki teren bez roweru.
W schronisku Franek poznał mnie po kilku chwilach. Franek to pies.




Patryk zaś, gospodarz, przywitał mnie uroczymi słowami „Jesteś p…nięta:)”. Patryk jest w ogole mistrzem komplementów – ostatnim razem, kiedy maniacko zmywałam garnki, żeby jakoś się wkupić:) w łaski gospodarza, mówił do mnie „moja Ty zmywarko”, co zdecydowanie przewyższyło wszystkie komplementy uzyskane kiedykolwiek.:) Ale choćbym się nie wiem jak wkradła w łaski, keszyka ze schroniska, nie wydał. Dziad.

Nie wydał, bo nie zaśpiewałam piosenki (taki jest warunek zdobycia dodatkowych informacji o keszu). Na nic zdało się tłumaczenie, że od mojego śpiewu ptaki w locie zdychają. Ustawiliśmy keszowanie w chacie na „następny raz”, kiedy Patryk już nabędzie metodą kupna, korki do uszu…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz