Tekst pochodzi z bloga emigracyjnego http://muwit-na-emigracji.blogspot.co.uk/
Polskie chodzenie bez szlaków jest jednak łatwiejsze...
Teoretycznie
wszędzie tutaj biegą foothpathy. To właściwie chodzenie bez szlaku, bo
footpathy nie mają ani przygotowanej nawierzchni, ani specjalnego
oznaczenia. Ot scieżka, po której można iść. Ścieżka wydeptana przez
ludzi - mniejszych lub większych turystów.
I byłoby tak pięknie, gdyby footpath nie zniknął nam w polach.
Chciałam
pójść na spacer nieco inaczej - wybrałam kierunek: pola. Byliśmy tam
wcześniej, tylko wówczas pańcia Angusa zawiozła nas tam samochodem. Dziś
pokonywaliśmy ta drogę pieszo. Znalazłam mostek przechodzący na drugą
stronę autostrady - po drugiej stronie bowiem znajdowały się upragnione
pola. No i foothpath nagle się zdematerializował. Chociaż nie do końca.
Footpath biegł nadal, tylko w kierunku słabo nam odpowiadającym
(oznaczenie też pozostawiało wiele do życzenia - widocznie mało kto tędy
chodzi). Wkopaliśmy się zatem w orne pole, gdzie bażanty i kuropatwy
uciekały Angusowi sprzed pyska.
Nadrobiliśmy jakieś 1000 metrów usiłując znaleźć wyjście z pola, w które weszliśmy, nie mogąc wyjść.
Drugi
etap był znacznie gorszy - pobiegaliśmy po polach, Angus znalazł
kolegów, ja nie znalazłam keszyków - i już wracaliśmy (do domu mając
jakies 3 km)... No i wkopalismy się w mostek.
Wychodząc
z domu oznaczyłam sobie przejścia przez autostradę. Nad drogą
najczęściej przechodzi mostek dla pieszych i lokalnego ruchu
samochodowego. Czasem droga lokalna biegnie pod autostradą. Wyczaiłam na
mapie drugi mostek, którym mieliśmy przejść. Widziałam go nawet w
rzeczywistości. Z tym, że wejście NA mostek zajęło nam bitą godzinę. Na
mapie jest, w rzeczywistości jest. Tylko że dojście na mostek i zejście z
mostka jest obrośnięte hasiorami. Po takich hasiorach to ja jeszcze nie
chodziłam. Może kiedyś... ale to było kilka metrów!
Hasiory
biegły środkiem, a po bokach zadziwiająco dobrze trzymające się płotki
drewniane. Prawdopodobnie pozostały one z czasów, kiedy mostek był
używany.
Problem
polegał też w wielkości mojego towarzysza - ja bym ten płotek pięć razy
przeskoczyła, Zuzka i Fisiek przelazłyby dołem, ale Angus się nie
mieścił. Znaleźliśmy w końcu dziurę w płocie i zeszliśmy z cholernego
mosteczka.
I już się wydawało, że najgorsze za nami. A ono się dopiero zaczęło.
Byliśmy na polach. Prywatnych.
Przez które mogliśmy sobie łazić do oporu - opór stanowiła zamknięta brama.
Zawróciliśmy.
Poszliśmy drugim polem. Też mogliśmy łazić do oporu - opór nastąpił jak powyżej.
Wokół
cholernego pola rozciągnięty był drut kolczasty, siatka stanowiąca
zabezpieczenie, aby owce nie wyłaziły. A naokoło tarnina - pierońsko
koląca.
Po
pół godzinie łażenia w kółko Macieju, postanowiliśmy z Angusem pójść
rzeką. No fajnie, tylko rzeka ma dno muliste i cholera wie, jak daleko
wpadnę, że już nie wspomnę o psie, który teoretycznie pływac umie, ale
chyba nie w mule!
W
końcu udało się znaleźć wyjście z sytuacji - owce, pasące się obok,
odgrodzone były jedynie krzakami tarniny, a obydwoje z Angusem już
wprawiliśmy sie w łażeniu po tych krzakach.
Pomyślałam, że jeżeli teraz ta brama okaże się zamknięta, to biorę Angusa na ręce i przeskakujemy płot.
Jak
chciałam to zrobić, skoro Angus waży na bidę 35 kilogramów? Nie wiem -
ale już mi było wszystko jedno. Zwłaszcza, że czwarta wybiła, a
dziewczyny z biura o czwartej właśnie wychodzą do domu. Jezeli nie
zdążymy, to albo będą czekać, albo zostawią biuro i dom otwarte na
przestrzał. Ani jedno, ani drugie rozwiązanie jakoś mi nie przypadło do
gustu.
Na
polu z owieczkami stał Landrover - miałam szczęście: w landroverze
siedział facet. Zapukałam grzecznie w okienko, powiadomiłam go, że
znalazłam się tu przez przypadek, idąc przez mosteczek (jaki mosteczek?
ten????) i nie wiem jak wyjść. Czy z przeproszeniem mógłby nas wypuścić?
Pan
okazał się przemiłym starszym panem, który pilnował sobie jagniąt, bo
to młode i głupie. Angus usiłował zaczepiać a to pana, a to owieczki. Na
szczęście był już mocno zmęczony, więc podskakiwał właściwie z poczucia
obowiązku, niż z rzetelnej chęci zabawy.
Do domu dotarliśmy na styk. Dziewczyny właśnie zamykały biuro...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz