piątek, 3 maja 2002

Zagrzeb i Dubravko

Stolica kraju. o poszukiwaniu słownika, cmentarzu Mirogoj i kawie na Ślieme. 
O wspaniałym fotografie i o powrocie na wariackich papierach.

Aga, Staś, Krzyś i Darusia zostawili mnie pod Plitvicami. Pomysłów miałam kilka i wszystkie niesamowicie celne. Jadę do Zagrzebia i tam zwiedzam nocą, albo śpię tutaj, rozkładając się gdzieś w lesie, i oglądnę sobie wodospady o świcie – pomysł o tyle genialny, ze nie miałam najmniejszych szans na złapanie czegokolwiek, zaczynało się już zmierzchać. Mimo wszystko stanęłam jednak na drodze - takie profilaktyczne 15 minut.

Nie stałam trzech. Zatrzymał się Dubravko - kierowca małego autobusiku dla turystów, Dubravko jest przemiłym człowiekiem, acz troszeczkę za bardzo nachalnym. Uznał ze jeśli już... mnie wziął, to na nim spoczywa cała odpowiedzialność za moje życie, zdrowie, i dobre samopoczucie. A nade wszystko za mój pobyt w Zagrzebiu.

Jadąc więc do Zagrzebia zwiedziłam Rostok, wioseczkę skansen, gdzie po wojnie wszystko oczywiście było zniszczone. Miła Chorwatka, na wieść, że jestem z Polski i mówię po chorwacku otworzyła mi młyn. Do Rostoku muszę jeszcze pojechać za jasności, bo o jedenastej w nocy mogę jedynie stwierdzić ze miejsce jest oszałamiające, choć zlokalizowane tuż przy drodze. 

W Zagrzebiu byliśmy około północy. Dubravko zabrał mnie na Mirogoj, gdzie zainteresowała się nami policja. Dwa tygodnie wcześniej jakiś wariat podłożył pod pomnik ładunek wybuchowy i teraz patrole są  częstsze. Mirogoj nawet w nocy robi oszałamiające wrażenie. Tak wielkiego cmentarza nie widziałam nigdy w życiu. Może jest brzydszy niż cmentarz Łyczakowski we Lwowie (tamten leży na stoku, a Mirogoj, choć położony na wzgórzu, to jednak na płaskim), ale ogrom przedsięwzięcia zwala z nóg. Na następny dzień rano Dubravko zabrał mnie tam jeszcze raz i mogłam zobaczyć najstarszą część cmentarza oraz cześć najnowszą, powojenną. Robi straszne wrażenie- takie same ciemne groby, jeden w drugiego wypełnione nazwiskami chłopców w moim wieku, ciut młodszych, ciut starszych.

Zagrzeb zwiedzany nocą nie podobał mi się szczególnie. Trg bana Jelacicia wyobrażałam sobie jako maleńki placyk, pomijając w wyobrażeniach wiedzę, ze jest to centrum Zagrzebia. Tu okazało się, ze jest to potężny plac z pomnikiem bana na środku. Zresztą nie ma co za dużo wymagać. Zagrzeb jest stolicą Chorwacji, a na 4,5 miliona mieszkańców, w Zagrzebiu mieszka ich ponad milion. 

Spałam w samochodzie na tylnym siedzeniu. Dubravko jest fotografem amatorem i dostałam od niego trzy zdjęcia; malarza ze Splitu, babci - koronczarki z Istrii i kamienne wrota w Zagrzebiu. Pojechaliśmy fotografować na Ślieme – wzgórze nad Zagrzebiem, w nocy byliśmy jeszcze nad jeziorkiem na pizzy i coli, a o dwunastej w południe przeżyliśmy wybuch z armaty. 
Kiedy w Krakowie grają hejnał, w Zagrzebiu południe obwieszczają wybuchem z armaty. Łatwo wtedy poznać kto jest stałym mieszkańcem, a kto przyjezdnym. Turyści automatycznie się kulą, Zagrzebianie zaś patrzą na zegarek. 

Zaopatrzona w słownik chorwacko- angielski, słownik na CD, rzutkę od chłopaków, ogromną ilość długopisów, jedną zapalniczkę i jedenaście przerobionych filmów wyjechałam z Zagrzebia. Dubravko wywiózł mnie na stację. Stąd wziął mnie facet do Varażdina, który tez muszę zobaczyć, bo ponoć piękne miasto. Szczęście się do mnie uśmiechnęło i złapałam dwójkę Węgrów jadących nad Balaton. I tu skończyło się dobre. Następny stop- Włoch- chciał amore, więc musiałam wysiąść. Wysiadłam w miejscu beznadziejnym do łapania, ale za to spotkałam dwójkę polskich kierowców, którzy czekali na załadunek. Poczęstowali mnie normalna, parzoną kawą!!!

Jakiś Węgier z którym bardzo ciężko było mi się dogadać, wywiózł mnie pod Budapeszt. I wszystko byłoby piękne ładnie. Miałam plan okrążyć Budapeszt jakimś Tirem dojechać do Sahy i była dość spora szans, ze zdążę do Polski przed rankiem. Zaprzepaściłam szanse łapiąc włoskiego Tira, który owszem jechał do Sahy... Problem polegał na języku włoskim, którego jeszcze nie opanowałam...

Obudziłam się 100 kilometrow przed granicą rumuńską. Z pewnym trudem wytłumaczyłam właścicielowi knajpy, który w żadnym żywym języku poza węgierskim się niestety nie porozumiewał, że ja tu za tą  knajpka bym się śpiworkiem i karimatą rozłożyła. 

Rano złapałam olśniewającego Citroena z Niemcem, Hansem w środku. Pod Budapesztem, kiedy zobaczyłam miejsce w którym wczoraj złapałam ów samochód na Rumunię, wymiękłam i stwierdziłam, ze jadę do Wiednia – z Austriakami łatwiej mi będzie się dogadać niż z Węgrami. Hans podrzucił mnie do Bratysławy, tłumacząc że jemu nie robi nic czy przekroczy jedną czy dwie granice;). A tam, w Bratysławie złapałam polski autokar do Nowego Targu. Droga powrotna, pomimo nadrobienia 300 kilometrów okazała się piorunująco szybka - Średnia ponad 60 km na godzinę !!!
No i obyło się bez ekscesów na granicy!


W niedzielę zadzwonił Stasiu, czy dojechałam. Za dwa tygodnie jadę do Wrocławia. A wczoraj zadzwonił Zlatko... kiedy jadę do Chorwacji?

maj'2002- Zagrzeb

MOJA TRASA:
[HR] Plitvice > Slunj > Rostok > Turanj > Zagrzeb > Varażdin > Gorićin > [HU]Zamardi > Abony, Szolnok > Torokszentmikos > Gyor > Rojke >[SK] Bratislava > Trencin > Zilina > Martin > Trstena >[PL] Chochołów > Nowy Targ > Krakow [1390 km]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz